niedziela, 25 stycznia 2015

Prolog

           Usłyszałem przeraźliwy krzyk mojej rodzicielki. Natychmiastowo otwarłem oczy i podniosłem głowę, przez co z impetem uderzyłem głową o poddasze. Jęknąłem cicho i wstałem z łóżka. Poprawiłem podwiniętą koszulę, po czym ostrożnie otwarłem drzwi pokoju. Byłem pewny, że znowu potknęła się o własną nogę i wywróciła. Tak bywało zawsze, była zbyt nieuważna i fajtłapowata, jednak widok na korytarzu przeszedł moje wszelkie pojęcie.  Zamurowało mnie. Wszystko było całkowicie zdemolowane, a na schodach leżało zmasakrowane ciało mojej matki. Przestraszony natychmiastowo zatrzasnąłem drzwi i próbowałem dodzwonić się na policję, jednak telefon nie odpowiadał. Szybko przebrałem stare, szare dresy na ciemne rurki a na podkoszulkę narzuciłem czarną bluzę i próbowałem wydostać się z pokoju i poszukać jakiejś pomocy. Bałem się, że morderca może nadal znajdować się w domu.
          Kiedy tylko znalazłem się na schodach, tuż za sobą usłyszałem obrzydliwy zgrzyt, a zaraz potem do mojego nosa doszedł cuchnący zapach, podobny do zgnilizny. Niepewnie odwróciłem się, lecz zamiast zwykłego człowieka, zobaczyłem coś innego, niewytłumaczalnego. To nie było nic, co kiedykolwiek ktoś mógł znać. Było mojego wzrostu i nawet podobne co ja, w niektórych miejscach w ogóle nie miało skóry i było widać idealnie białe kości. Reszta ciała była zgnita i niesamowicie śmierdziała.
           Zanim zdążyło wyciągnąć swoją długą kościstą łapę w moją stronę, zrobiłem unik i przeskoczyłem przez barierkę. Z impetem wylądowałem na dolnym piętrze. Stworzenie przeskoczyło przez ciało mojej rodzicielki i zaczęło szybko pokonywać kolejne stopnie. Dzięki trenowaniu parkuru i zdecydowaniu się na skok przez balustradę miałem przewagę czasu. Szybko wbiegłem do salonu i postanowiłem schować się w jednej z szaf. Miałem tylko nadzieję, że nie wyczuje mojego zapachu.
           Stworzenie zbiegło do salonu i głośno dysząc zaczęło przeczesywać całe pomieszczenie. Przymknąłem oczy i cicho przełknąłem ślinę. Modliłem się o to, żeby tylko przeżyć.
           Zacząłem zastanawiać się, co to może być. Oczytałem się dużo książek o zombie i to właśnie je przypominało, ale to wszystko nie miało sensu. Dlaczego tak z dnia na dzień te potwory miałyby zaatakować Nowy Jork? Nic nie składało się w logiczną całość. Gdyby moja matka żyła czułbym się bezpieczniej, ale nawet ona musiała zginąć. Teraz musiałem tylko znaleźć jakiś ludzi. Tylko oni mogli mieć jakieś pojęcie na ten temat i w grupie na pewno czułbym się raźniej, o ile ktoś w ogóle przeżył.

          Westchnąłem najciszej jak mogłem i lekko uchyliłem drzwi szafy. Szeroko rozwarłem oczy, a moje serce dosłownie stanęło w miejscu. Przez małą szparę zobaczyłem wielkie żółte oczy wpatrujące się we mnie.