1. Nie miałam kiedy pisać; wyjeżdżałam rano, a po zwiedzaniu byłam na maxa zmęczona
2. Nie wzięłam laptopa bo gdzie się będę z nim użerać, a telefon wkurza mnie na tyle, że czasem mam dość nawet i pisania sms'ów. Po prostu nienawidzę pisać na komórce >.<
3. Płatny internet, który ograniczył mnie totalnie -.- Najwidoczniej w tych czasach gwiazdki nad nazwą hotelu nic nie znaczą....
No, w każdym razie wróciłam i mam nadzieję, że nowe rozdziałki będę dodawała w miarę regularnie ;) A teraz - zapraszam serdecznie na rozdział :)
- Jak duża liczba zombie znajduje się na powierzchni? – zapytał starszy mężczyzna z gęstą siwą brodą i głęboko osadzonymi oczami. Wpatrywał się we mnie wraz z kilkunastoma innymi osobami siedzącymi wokół stołu.
- Jeżeli chodzi o nich, to już w ogóle nie ma ich na zewnątrz – odrzekłem, po czym kontynuowałem wypowiedź – Teraz tam rządzą jacyś ludzie. Wyglądają jak przybyli z innych czasów, prawdopodobnie z średniowiecza. Jeżdżą na koniach, często przebrani są w zbroję.
- Wiesz kim mogą być?
- Nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Choć uważam, że są to jakieś postacie paranormalne, jak demony. Mają moce i z tego, co zdążyłem się zorientować wiem, że szukają jakiegoś spowiednika.
- A, mniej więcej, jak dużo jest tych ludzi? Więcej niż nas? – kontynuował przesłuchanie następny, nieco młodszy mężczyzna.
- Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Widziałem jedynie wczoraj jakąś straż patrolującą, a dzień wcześniej jakaś grupkę. W każdym razie nie wiem czy zwykłą bronią da się ich wszystkich pokonać. W końcu nie wiem, czy zwykli ludzie tacy jak my, mogą igrać z czarami.
Ten, który jako pierwszy zaczął wypytywać mnie o wszystko, spojrzał w stronę reszty. Większość z nich potwierdzająco kiwnęła głowami. Nie miałem pojęcia, co oni planowali, ale obawiałem się tego. Nie chciałem zbytnio wracać na powierzchnię, przynajmniej na razie. Wolałem być wśród ludzi, a nie sam na sam z jakimiś potworami. Zachowywałem się może jak tchórz, ale chciałem trochę od wszystkiego odpocząć, poukładać to wszystko w głowie. Na zewnątrz nie miałem na to czasu, cały czas musiałem uciekać. Niebezpieczeństwo czyhające na mnie na każdym zakręcie było wykańczające. Ciągle moim ciałem rządził strach, serce biło jak oszalałe, a ja nie mogłem tego powstrzymać.
- Posłuchaj – zaczął w końcu ten prowadzący. – Ten bunkier należy do Organizacji Exodusu. Jest to tajna organizacja zajmująca się rzeczami paranormalnymi. Każda osoba, która w niej pracuje, musi być odcięta od rodziny i całego świata zewnętrznego, aby nie wyjawić jej tajemnic. Twój ojciec został do tej organizacji włączony, przez to musieliśmy wymyślić jakąś bajkę, abyście go nie szukali wraz z twoją matką. Razem z kilkunastoma innymi wojskowymi cały czas byli tu i wszystko dokładnie badali. Piąte piętro jest zastrzeżone z powodu jakiegoś cholerstwa, które tam grasuje. Już kilkadziesiąt osób tam zginęło i nadal nie wiemy dokładnie co tam jest. Nikt nie chce się tam zagłębiać, każdy się boi. Postanowiliśmy wyjawić tobie tę tajemnicę i zapytać, czy ty nie byłbyś chętny do wyruszenia tam. Jesteś młody, zręczny i myślę, że byś sobie poradził. Jeśli się zgodzisz i wrócisz z tym czego chcemy, już oficjalnie będziesz członkiem naszego zespołu i dostaniesz dostęp do akt. Wiemy, że aby tam pójść potrzebna jest niesamowita odwaga, ale myślę że tobie jej nie brakuje. Zgadzasz się?
Ta propozycja ułatwiła mi sprawę na dostanie się na piąte piętro. Mogłem zdobyć zaufanie i uznanie najważniejszych osób z bunkrze, a jednocześnie i zaspokoić ciekawość. Dziwiłem się osobom, które nie chciały zejść na dół i dowiedzieć się prawdy. Rozumiem, że większość ludzi zaginęła w czasie wypraw to tamtego miejsca, ale mimo wszystko chciałem dowiedzieć się prawdy.
- Co miałbym zrobić – zapytałem. Starzec spojrzał na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jednak po chwili lekko się uśmiechnął.
- Kiedy zejdziesz na piąte piętro, zobaczysz przed sobą długi korytarz. Musisz nim iść, aż natrafisz na ogromną salę, która cała wypełniona jest książkami. Chwyć pierwszą, która nawinie ci się do rąk i od razu biegnij do nas. Jeśli zrobisz to szybko, jest możliwość nienatrafienia na bibliotekarkę – potwora grasującego na dole. Nie musisz robić nic więcej. Tam cały czas palą się światła awaryjne, jednak weź ze sobą latarkę i miej ją włączoną. Jeśli ci zgaśnie i nie będzie chciała się zapalić, to ostrzeżenie, że bibliotekarka wyczuła czyjąś obecność. Nie wiemy, od czego zależy to, czy cię wywęszy czy nie. W każdym razie wcześniej czy później dowie się o obecności człowieka. Rozumiesz, co masz robić?
- Tak – kiwnąłem głową. – Kiedy mam ruszać?
- Za godzinę. Zamkniemy wejście na górę, aby cywile nie widzieli, że ktokolwiek schodzi na dół. Jak na razie tylko wojsko i rząd wie o istnieniu życia pod nami, nie chcemy wzbudzić paniki. Tutaj ludzie czują się bezpieczni, a gdyby dowiedzieli się o jakiś mutantach żyjących razem z nimi, czuliby się zbyt niepewnie.
- Idź już do siebie – odezwała się kobieta siedząca obok. – Teraz jest godzina dwunasta czterdzieści sześć. Dokładnie o czternastej zjaw się przy włazie. Jeśli będziesz chciał się wydostać to zapukaj alfabetem morsa inicjały „SD”. Muszą to być trzy szybkie stuknięcia, jedno długie i dwa krótkie. Zrozumiałeś wszystko? – kiwnąłem potwierdzająco głową. – W takim razie możesz już iść. Masz godzinę na zastanowienie się nad wszystkim, jeszcze będziesz mógł się wycofać, lecz kiedy znajdziesz się na dole, nie będzie odwrotu.
- Jestem pewny tego, co chcę zrobić. Bardzo dobrze to sobie przemyślałem – odrzekłem. – Mogę już iść?
- Oczywiście – potwierdziła kobieta. – Strach i wszystko inne zostaw w pokoju. Potrzebna ci będzie jedynie latarka i duża dawka odwagi.
Wstałem z krzesła i wyszedłem z pomieszczenia. Za drzwiami czekał na mnie tata, który zaraz obrzucił mnie pytaniami. Był ciekawy tego, co wojskowi chcieli wiedzieć. Jednak ja, zamiast odpowiadać, od razu powiadomiłem go o tym, że schodzę na piąte piętro. Kiedy tylko to usłyszał, zrobił wielkie oczy i momentalnie się zatrzymał. Najwyraźniej nie wierzył w to, co słyszy. Powtórzyłem wypowiedź, po czym ruszyłem dalej. Rodzic zaraz mnie zatrzymał i próbował powstrzymać przed – jak to określił – popełnieniem największego błędu swojego życia, ale ja nie chciałem go słuchać.
Można mnie uznać za rozwydrzonego bachora, który nie liczy się ze zdaniem innych i widzi jedynie czubek swojego nosa. Możliwe, że tak było, nie zaprzeczam. Wolałem jednak zaufać sobie niż innym. Jakaś nieodparta siła ciągnęła mnie tam i jednocześnie nie opuszczała nadzieja, że nic mi się nie stanie. Musiałem docenić to, że tak szybko mi zaufali i wykorzystać, bo druga taka szansa mogła mi się już nie trafić.
- Możesz się jeszcze wycofać, nie rób głupstw – warknął ojciec, kiedy znaleźliśmy się już w pokoju.
- Przestań mi w końcu truć – krzyknąłem. – Nie namówisz mnie do zmiany zdania. Chcę tam zejść i zdobyć tę cholerną książkę, a ty mi na pewno nie przeszkodzisz.
Tata westchnął i opadł na łóżko. Najwyraźniej zrozumiał, że nie przekona mnie do wycofania się z tego całego gówna. Podjąłem decyzję i nie miałem zamiaru w tym nic zmieniać. Od zawsze byłem uparty jak osioł i robiłem to, co mi się podobało. Teraz także musiałem postawić na swoim i za nic w świecie się nie poddawać.
Kiedy wybiła tak upragniona przeze mnie godzina czternasta, szybkim krokiem i z latarką w ręku wyszedłem z pokoju. Kierowałem się w stronę holu. Jak się okazało, wiele osób opuściło swoje cztery ściany, ale zobaczyć jak następny śmiałek idzie na pewną śmierć. Wiele osób rzucało mi pełne współczucia spojrzenia, ale ja starałem się nie myśleć o tym, co miało mnie spotkać. Wolałem wmawia sobie, że wyjdę ze wszystkiego cało, a inni jeszcze będą mnie podziwiać. To było prawie niemożliwe, ale musiałem spróbować, choćby dla samego siebie i dla własnego sumienia.
Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Właśnie w tym wypadku to powiedzenie miało się sprawdzić.
- Tak – westchnąłem.
Próbowałem się jakoś skoncentrować na zadaniu, ale tłum zgromadzony wokół uniemożliwiał mi to. Całe szczęście wejście na wyższe piętra zostało zamknięte, aby nie wzbudzać zbyt dużego zainteresowania cywili. Na czwartym poziomie mieszkają jedynie wojskowi, więc moje zejście niżej zostałoby i tak tylko w naszym gronie.
- Pamiętasz cały plan? – kiwnąłem twierdząco głową. – Masz zejść na dół i jak najszybciej przebiec ten korytarz. Ma on około kilometra. Jeżeli twoja latarka zgaśnie, to znaczy, że bibliotekarka jest gdzieś niedaleko i wyczuła twoją obecność. Wtedy przyśpiesz, zgarnij pierwszą lepszą książkę i wracaj. Nie zaszywaj się nigdzie, nie rozglądaj, to zbyt niebezpieczne zadanie.
- I tak prawdopodobnie jesteś naszą ostatnią nadzieją – wtrąciła kobieta, z którą rozmawiałem podczas przesłuchania. – Już nikt nie chce tam schodzić, wszyscy zbyt się boją.
- Masz czas przez maksymalnie godzinę, później zamykamy właz na dobre. Postaraj się zmieścić w czasie, bo nawet idąc tam spacerkiem w tą i z powrotem, wyrobiłbyś się spokojnie w czterdzieści minut. Dasz radę?
- Postaram się.
W tym właśnie momencie właz został odsłonięty. Pod sobą zobaczyłem długie, kręte schody o długości kilkunastu metrów. Na samym dole panował półmrok, dzięki lampom awaryjnym, rozmieszczonym co kilka metrów na obu ścianach korytarza.
Wciągnąłem ze świstem powietrze. Bałem się jak nigdy, dlatego wahałem się jeszcze czy aby na pewno schodzić na dół. Nie dano mi jednak więcej czasu do namysłu, bo inni zaraz zaczęli mnie pośpieszać. Westchnąłem i niepewnie mijałem następne schodki. Gdy stałem już na blado-brązowej posadzce, właz został zatrzaśnięty z hukiem. Ostatnia osoba jaką widziałem, to mój tata, którego usta układały się w słowo „Powodzenia”.
Zostałem całkowicie sam. Towarzyszyła mi jedynie hucząca w uszach cisza, przerywana chwilami jękami dochodzącymi z dołu. Wolałem nie zaglądać na niższe piętra; bałem się, co mógłbym tam zobaczyć. Aby zaoszczędzić sobie niepotrzebnych wrażeń, po prostu szybkim marszem ruszyłem przed siebie.
Pierwsze pół kilometra przeszedłem w spokoju, w końcu teoretycznie byłem tu sam. Zastosowałem się do poleceń wojskowych i przez cały czas miałem włączoną latarkę, mimo bardzo dobrego oświetlenia. Kiedy zostało mi jeszcze około trzystu metrów drogi, latarka zaczęła migać, aż całkowici padła. Próbowałem ją kilkakrotnie włączyć, jednak nic to nie dawało. Serce ze strachu prawie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Chciałem biec dalej, jednak usłyszałem za sobą jakiś hałas. Odwróciłem się i zobaczyłem, że światła zaczynają po kolei gasnąć, a w moją stronę zbliżała się bibliotekarka; miała podłużną, całkowicie białą twarz, ogromne puste oczy i szeroki uśmiech przyprawiający o dreszcze. Przyodziana była w białą suknię poplamioną bruzdami, prawdopodobnie, krwi. Ona sama unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią.
Krzyknąłem ze strachu i zacząłem biec przed siebie, potykając się cały czas i prawie wywracając. A ona? Śmiała się za moimi plecami. Dla niej to była zabawa w kotka i myszkę, kiedy ja byłem przerażony jak nigdy. Gdy udało mi się w końcu dostać do przestronnego holu, zaraz schowałem się za jakimś regałem i spomiędzy książek obserwowałem ją.
Hol był ogromną salą o długości około pięćdziesięciu metrów i szerokości niedużo mniejszej. Bardzo zaskoczyło mnie to, że to pomieszczenie jest o wiele bardziej zadbane i czyste od całego zamieszkałego przez ludzi bunkra. Ściany były koloru bordowego, a sufit – szarego. Regały sięgały prawie samego sufitu, czyli około dziesięciu metrów. Schowałem się za pierwszą szafką, aby widzieć, kiedy ta istota znajdzie się w Sali. Czekając na nią, chwyciłem przy okazji pierwszą lepszą księgę i schowałem pod koszulkę. Domyślam się, że byłaby wściekła widząc, że wynoszę jej własność.
Kiedy już weszła, a właściwie wleciała, to sali, zaczęła się nerwowo rozglądać. Mimo tego ten wredny uśmieszek nie schodził jej z ust tak, jakby była na niego skazana. Niepewnie ruszyła w moją stronę, a ja wstrzymałem oddech i starałem się nie wykonywać żadnego, nawet najmniejszego, ruchu. Zacząłem odmawiać ostatnią modlitwę przed śmiercią, gdyż byłem pewien, że zginę. Zacząłem żałować, że w ogóle zgodziłem się tu schodzić. To był chyba jeden z największych błędów, jakie popełniłem. Zrozumiałem, że choć czasem powinienem posłuchać innych, a nie zdawać się tylko na siebie. Pieprzony egoista. Szkoda tylko, że to doszło do mnie po czasie.
Bibliotekarka zaczęła niepewnie chodzić z miejsca na miejsce, jakby od znalezienia mnie zależało jej życie. Dopiero gdy odeszła trochę od wejścia do korytarza, wstałem i chciałem jak najszybciej pobiec w jego stronę, a potem już tylko do włazu. Może bym nie zdążył, albo w czasie uciekania upadł ze zmęczenia i już nie wstał, ale musiałem spróbować. Zawsze żyłem spontanicznie, a decyzje podejmowałem od razu. Nie zawsze były to dobre decyzje, ale mimo tego nie mogłem bezczynnie stać i czekać, aż ona mnie zajdzie, a wtedy nie byłoby już odwrotu.
Gdy tylko podniosłem się do pozycji stojącej, jak na złość, strąciłem łokciem książkę. Huk, który spowodował jej upadek sprawił, że zwróciłem na siebie uwagę tego przedziwnego, a zarazem strasznego, stworzenia. Przez to musiałem pobiec w przeciwną stronę, niż zamierzałem i znów ukrywać się pomiędzy stertą porozwalanych księg. Stworzenie zaraz zaczęło mnie gonić, nie ustając ani na chwilę. Wszelkie próby schowania się między półkami spełzały na niczym, a ja zaczynałem opadać z sił. W pewnym momencie potknąłem się o własną nogę i upadłem prosto na ścianę. Zjechałem po niej i odwróciłem się przodem do bibliotekarki, która zmierzała prosto na mnie.
- I czy warto było uciekać? – zapytała, głosem przyprawiającym o dreszcze.
Już szykowała się na atak na mnie. To był mój koniec, nawet nie zdążyłem się pożegnać z ojcem. Zamiast żyć z nim w dobrych stosunkach, wolałem się kłócić. Nienawidziłem go za to, jaki był dla mnie i mojego brata przez całe życie, ale to jednak był mój rodzony tata. Straciłem już matkę, nie mogłem stracić i ojca przez mój egoizm i bezmyślność. A już na pewno nie przez zawiść.
Szykując się na śmierć, zakryłem jedynie twarz dłonią.