wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 12 Rozterki

     - Jaja sobie robisz i tyle – żachnąłem się.
     - Jezu, jaki ty jesteś…. – zaczęła brunetka podniesionym głosem, jednak zaraz umilkła i jedynie warknęła w moją stronę.
     - Ej, Naomi, uważaj sobie z tym warczeniem, bo cię gryfem poszczuje.
     Mierzyliśmy się spojrzeniami jakiś czas, dopóki między nami nie usiadł Cole i nie zakończył tej zażartej bitwy na spojrzenia, która, w moim mniemaniu, mogłaby się nawet skończyć rękoczynami.
     - Uspokójcie się, ćwoki – burknął szatyn, jeszcze bardziej nas od siebie oddalając, po czym spojrzał na mnie. – A ty przestałbyś wreszcie kwestionować nasze….
     - Właśnie, ciulu – wtrąciła się niebieskooka. – Jesteśmy bardziej rozeznani w tych sprawach, niż ty.
     - Jeśli chodzi o „te” sprawy, to nie będę kwestionował zdolności Cole’a słonko – mruknąłem, posyłając jej szyderczy uśmieszek. – Ale nadal nie rozumiem, co wasze sprawy łóżkowe mają wspólnego z jakimś kamieniem.
     Tym razem dziewczyna nie wytrzymała i rzuciła się na mnie. Zanim jej chłopak ją ode mnie odciągnął, zdążyła rozciąć mi wargę, potłuc żebra i narobić kilka siniaków oraz zadrapać.
     - Kurna, człowieku, wpędzisz mnie kiedyś po grobu – burknęła w moją stronę, nadal przygnieciona przez ciężar ciała zielonookiego. – Jesteś jakiś niewyżyty.
     - I kto to mówi – zaśmiałem się. – Ja sobie żartuję, a ty do mnie do razu z łapami.
     - Bo my próbujemy ci wytłumaczyć sprawę z kamieniem, a ty nie dość, że się z nami nie zgadzasz, chociaż lepiej znamy się na – tutaj przerwała. – sprawach magii – dokładnie podkreśliła te dwa słowa. – to jeszcze zmieniasz sens moich słów. I tak ciesz się, że ci kości nie połamałam.
     - Dobra, dobra, moja wina, przepraszam – mruknąłem z uśmiechem.
     Kto jak kto, ale ja doskonale umiałem przyznać się do błędu. Przyzwyczaiłem się. W liceum co chwilkę rzucałem jakieś zabawne komentarze. Moja publiczność zazwyczaj się śmiała, jednak były osoby, które, jak widać, nie znały się na żartach. Rozumiałem to, że nie każdy miał do siebie taki dystans, jak ja.
     - Dobra, a więc po kolei. Wytłumaczycie mi wszystko?
     Chłopak zgromił Naomi wzrokiem, jakby chciał powiedzieć „Tylko bez żadnych podobnych akcji”, i puścił ją w końcu. Ciemnowłosa poprawiła zmierzwione włosy i wygładziła zmięte ubranie, po czym zwróciła się w moją stronę z nadal lekko poirytowaną miną.
     - Tutaj nawet nie ma zbytnio co tłumaczyć. Znalazłeś pierwszą część kamienia. Jak już wcześniej wspominałam, jest ich pięć, także choć część możemy już sobie odhaczyć. Podpowiedź w Księdze brzmiała „Odnajdź kobietę z pajęczyną na ustach, wśród czerwieni i mroku. Patrz jej w oczy”.
     Wszystko się zgadzało. Zasklepione usta istoty wyglądały zupełnie tak, jakby jakiś pająk postanowił zrobić sobie na nich pajęczynę. Do tego pokój, w jakim się znajdowała, był koloru czerwonego, a jedyne światło dobiegające do niego, można było wychwycić dzięki blaskowi księżyca za oknem. Jeśli chodzi o patrzenie jej w oczy, nawet nie było czego tłumaczyć; w końcu kamień znajdował się w jej oczodole. 
     - Jaka jest w takim razie następna podpowiedź? – zapytał szatyn.
     - Nie jestem zbyt dobra w tak zaawansowanej łacinie – mruknęła zasmucona. – Wiem jednak, że mówią tu coś o jakimś sklepie z….kamieniami? Coś w tym stylu.
     - No za dużo to nam to nie wyjaśniło - przyznałem
     - Ale nadzieję trzeba mieć – pocieszył mnie Cole.

 

Minęło kilka dni. Szczerze mówiąc, to staliśmy w miejscu, bo nadal nie rozumieliśmy znaczenia zagadki. Niby Rada mi wszystko objaśniła – moim zadaniem była pomoc w zlikwidowaniu demów, a w zamian mnie nie zabiją – ale trudno było znaleźć drugą część. Ja osobiście zaproponowałem zajęciem się następną zagadką, jednak Naomi odwiodła mnie od tego zamiaru. Powiedziała, że nie znajdziemy trzeciej części kamienia, nie znajdując wcześniej drugiej, nawet gdybyśmy znali jej położenie. Każda część, bez wyjątku, pojawia się w wyznaczonym miejscu zaraz wtedy, kiedy jej poprzedniczka zostanie odnaleziona. Było to bardzo zagmatwane i sam zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie, choć wielu informacji na temat magii i naszego zaangażowania w całą tą misję nie zdołałem jeszcze przyswoić. Musiałem polegać na doświadczeniu i zaangażowaniu moich współtowarzyszy.
     Co jakiś czas zmienialiśmy nasze kryjówki, aby nie mieli szansy nas wytropić. Za dnia bez celu krążyliśmy po mieście, kiedy Buru patrolował okolicę, a wieczorami zastanawialiśmy nad słowami zagadki-przepowiedni. Szczerze mówiąc, to ja już odpuściłem i tak naprawdę przeglądałem jakieś książki i pisemka – tylko bez żadnych obleśnych skojarzeń, nie jestem zboczony – kiedy Naomi uparcie kartkowała Księgę od początku do końca po kilka razy, szukając jakiejś wskazówki.
     Tego wieczoru siedziałem na fotelu, czytając jakieś słabe romansidło – jedyną książkę w tym domu, która nie była na tyle podarta. Początkowo cały czas krzywiłem się, jednak po jakimś czasie zacząłem rozumieć to stado nastolatek zakochanych w Robercie Pattinsonie. Nie, żebym był odmiennej orientacji. Bez przesady.
     Tom nosił nazwę Zmierzch, a właściwie Przed świtem. Wydaje mi się, że nie ma dziewczyny, która choćby nie kojarzyła tej nazwy z jakąś przeciętną nastolatką, która nie wie, czy wybrać wampira czy wilkołaka. Pewnie nie wytrzymałbym tych rozterek miłosnych, gdyby mnie to, że część czwartego tomu była napisana oczami Jake’a. Gość wydawał się spoko i był chyba jedyną normalną osobą, do której miałem szacunek.
     Gorzej, jeśli chodziło o resztę postaci.
     Bella, uzależniona od namiętności nastolatka, która tłumaczy sobie swoje popędy seksualne miłością do, niejakiego, Edwarda, który z kolei zamiast korzystać z okazji i przelecieć laskę, woli użalać się nad samym sobą, bo nie chce jej krzywdy. Dopiero później zaczyna się zachowywać jak facet i ulega swojej ukochanej, rozrywając przy tym zębami dwie poduszki i łamiąc ramę łóżka. Jak widać istniały osoby podobne w pewnym sensie do Christiana Grey’a – brakowało tylko różowych kajdanek i lateksowych majtek.
     Za bardzo wczułem się w klimat książki, także wracając.
     Zarówno Cole, jak i Noami, nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Było mi to na rękę, bo zawsze byłem leniwy i spodziewałem się, że będą mi to wypominać. Jak widać nie mieli takiego zamiaru, przez co jeszcze bardziej ich lubiłem. Właściwie zacząłem mieć już nawet wyrzuty sumienia, że ani trochę się nie przykładam do znalezienia kamienia, lecz nawet nie wiedziałem od czego zacząć. Wolałem trzymać się na uboczu i starać się po prostu niczego nie zniszczyć.
     - Jeszcze nigdy nie wiedziałem faceta, który czytałby romansidło – przyznał szatyn, patrząc na okładkę książki.
     - Wiesz co, muszę przyznać, że to nie jest takie złe.
     - Ale z ciebie frajer.
     - Na pewno lepsze to, niż wpatrywanie się w to, co robicie. Pomógłbym wam, ale nie wiem nawet co robić. Po za tym przemyślenia wilkołaka są nawet ciekawe, gorzej jeśli chodzi o tą całą Bellę, ale to da się przeżyć.
     - Cole, daj chłopakowi spokój, ja tam jestem po jego stronie – powiedziała ciemnowłosa, a ja posłałem jej lekki uśmiech, który zaraz odwzajemniła. – Ani tego nie czytałeś, ani nie oglądałeś, także myślisz, że chodzi tam tylko o rozterki miłosne. Mimo wszystko musisz pamiętać, że zaliczana jest do grona fantastyki, a nie romansideł.
     - Niech wam będzie – prychnął Cole. – I tak mówienie do was to jak rozmawianie ze ścianą. Ale rozumiem, Nathan choć raz chcę się poczuć kobieco.
     Zamknąłem tom i rzuciłem nim w stronę szatyna. Na moje szczęście, a jego nieszczęście, udało mi się trafić nim prosto w głowę chłopaka. Ten siedział chwilę bez ruchu, ale nie widziałem, jak wzbiera się w nim gniew.
     - Wybacz Naomi, idę położyć pewnego rozwydrzonego bachora spać.
     Zaraz zerwał się z kanapy i ruszył w moją stronę. Zaśmiałem się nerwowo i zacząłem uciekać. Obiegliśmy cały dam dookoła, aż na powrót trafiliśmy do salonu, gdzie niebieskooka przyglądała nam się z uśmiechem na ustach, a kiedy jej chłopak wreszcie mnie dogonił i rzucił mi się na plecy, wręcz wybuchła śmiechem.
     Zaczęliśmy się tarzać po ziemi. Warczeliśmy na siebie nawzajem i szarpaliśmy, ale wiedziałem, że to tylko takie droczenie się za pomocą siły fizycznej. Koniec końców Naomi musiała nas rozdzielić, kiedy chłopak próbował skręcić mi kark, a ja czyhałem na odpowiedni moment, żeby złamać mu nogę. Skończyło się na kilku siniakach i otarciach.
     - Debilu, prawie mi łeb skręciłeś – warknąłem, rozmasowując obolałą szyję.
     - A co ja mam powiedzieć? – zapytał i popatrzył na mnie z wyrzutem. – Nie dość, że mogłem stracić nogę, to jeszcze tak mi przypieprzyłeś, że nie dużo brakowało, a nos byś mi złamał, deklu.
     - Uspokójcie się – wrzasnęła dziewczyna. – Jesteście jak dzieci, naprawdę. Popisujecie się, jeden stara się być lepszym od drugiego.
     - I tak ja jestem lepszy, prawda?
     Szatyn pociągnął ciemnowłosą w swoją stronę tak, że zmusił ją do tego, żeby usiadła mu na kolanach. Ta próbowała mu się wyrywać, jednak on w odpowiedzi zamruczał jak kot i lekko przygryzł jej ucho. Następnie przesunął się na szyję, delikatnie muskając ją wargami. Naomi momentalnie uspokoiła się i pozwoliła poddać się pieszczotom.
     Westchnąłem i postanowiłem iść do którego z pokoi; byle tylko nie patrzeć na ich okazywanie uczuć. Nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby, aby posiadać dziewczynę i wymieniać się z nią zarazkami, dlatego nie rozumiałem także ich dwoje. Nie wiem, może po prostu byłem jeszcze bachorem nie rozumiejącym tego, co to jest miłość, ale nie miałem zamiaru się do niczego zmuszać. Mimo wszystko rozumiałem, że oboje muszą odreagować tą całą chorą sytuację z zombie, także wolałem im nie przeszkadzać.
     Otworzyłem jedne z drzwi i padło na sypialnię, prawdopodobnie jakiegoś nastolatka, sądząc po wystroju. Położyłem się na łóżku pod oknem i spojrzałem na zegar ścienny, który jakimś cudem jeszcze działał. Wprawdzie w sytuacji wojny nie powinno się zwracać uwagi na upływający czas, ale starałem się chociaż zachować pozory jakiejkolwiek normalności. Okazało się, że było już po jedenastej w nocy, także przymknąłem powieki i czekałem, aż zmorzy mnie sen.
     - Nathan – krzyknął wysoki głos z salonu. – Do niczego nie doszło, zboczeńcu. Nie musisz się ukrywać.
     - Spokojnie, mi tutaj wygodnie – odkrzyknąłem. – Możecie się zając sobą, nie przeszkadzajcie sobie. Rozumiem, że każdy ma swoje potrzeby, nawet wy. Tylko nie hałasujcie zbytnio, dobrze? Jest już późno, a nie mam zamiaru wyglądać rano jak to stado zombie.
     - Dzięki – zaśmiała się ciemnowłosa.
     Dalej nie słyszałem już nic, także nie miałem pojęcia o tym, co tam wyrabiali. Szczerze, to ta niewiedza mnie nawet cieszyła. Wolałem żyć w spokoju i nie wiedzieć, co ci mali zboczeńcy mają w głowach. Dlatego właśnie ułożyłem się wygodnie i próbowałem spać.
    Niestety nie wychodziło mi to zbytnio, mimo ciągłego przewracania się z boku na bok. Coś bardzo mnie trapiło i najwyraźniej chodziło tu o kamień. Pragnąłem jak najszybciej skończyć tą cała szopkę i wrócić do domu jak gdyby nigdy nic się nie stało.
     Rada zapewniła mnie, że kiedy zakończymy ten cały obrzęd i sprowadzimy demony z powrotem do lustra, to oni dołożą wszelkich starać, aby ziemia wyglądała jak wcześniej. Właściwie już teraz mogliby odbudować budynki i przywrócić wszystkich zmarłych do życia, ale jaki to miało sens, skoro i tak zaraz by zginęli, a zjawy zniszczyłyby miasto po raz drugi. Cieszyło mnie to, że wcześniej czy później mama znowu będzie żyć, a nowojorczycy nawet nie będą mieli pojęcia o całym tym wydarzeniu; życie nadal będzie ciągnęło się tak zwyczajnie, jak zawsze.
     Jedynymi osobami, jakie miały pamiętać o Apokalipsie były istoty nadprzyrodzone, czyli cała nasza trójka, a nawet i Thomas, jeżeli jeszcze żył. W głębi duszy miałem taką nadzieję, bo w końcu to on mnie uratował i podszkolił w survivalu, ale skoro nie spotkaliśmy go aż do teraz, a jego gryf się od niego dołączył, nie wiedziałem czy mam na co liczyć. W każdym razie jeśli uda nam się i pokonamy demony, to on też ożyje, zatrzymując wszystkie wspomnienia.

 

Rano obudziło mnie stukanie pojedynczych kropel deszczu o parapet. No pięknie, jak zwykle pada. Jak widać słowo „późna wiosna” nie ma tu nic do rzeczy.
     - Kurna, jak ja nienawidzę deszczu – syknąłem.
     Wstałem i spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę szóstą. Domyśliłem się, że moi przyjaciele mogą jeszcze spać, dlatego przeciągnąłem się i zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić. W końcu padło na przeczesywanie szuflad pokoju. Początkowo nie znajdywałem niczego ciekawego, jednak w końcu trafiłem na jakieś granatowe, małe pudełeczko.
     Otworzyłem je.
       środku znajdował się złoty, śliczny pierścionek z białym brylancikiem. Znajdowała się tam także mała karteczka z napisem Oświadczyny i datą wszczęcia apokalipsy. Zrobiło mi się trochę żal chłopaka, który był właścicielem tej zdobyczy, bo w końcu chciał się oświadczyć swojej miłości akurat tego samego dnia, kiedy demony przejęły władzę nad światem. Pewnie nawet nie zdążył wyznać miłości tej dziewczynie, a co dopiero podarować jej pierścionek z….
     Kamieniem…..
     Właśnie w tamtej chwili zrozumiałem, gdzie może znajdować się druga część Kamienia Kadwadu.

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 11 Lucy

     Zatrzymaliśmy się pod jednym z bloków i w egipskich ciemnościach zaczęliśmy podążać na samą górę, gdzie byliśmy bardziej bezpieczni. Drogę oświetlał nam jedynie blask księżyca. Dziewczyna raz się potknęła i prawie upadła, jednak Cole złapał ją w porę i uchronił przed upadkiem. Ja, ponieważ szedłem przodem, nie odwróciłem się ani na chwilę, nie chcąc, aby spotkał mnie podobny los, kiedy mógłbym nie zauważyć jednego ze schodków.
     - Zatrzymajmy się w tym mieszkaniu – zarządziłem, stojąc przed drzwiami z nadrukiem cyferek pięć, zero i dwa.
     Wskazywało to na to, że znajdowaliśmy się na piątym piętrze. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi okazały się zamknięte na klucz. Rozwaliłem więc zamek kopniakiem, dumny z siebie, że udało mi się to za pierwszym razem.
     - Rozdzielmy się i przeszukajmy pokoje, będę czuł się pewniej – zaproponował Cole ochrypłym głosem.
     Ja postanowiłem przeczesać lewe skrzydło mieszkania, natomiast para – prawe. Koniec końców nie znaleźliśmy nic ciekawego, a zarazem i niepokojącego, więc wróciłem do salonu, gdzie moi towarzysze już na mnie czekali. Postanowiliśmy, że nie będziemy zwlekać, dlatego usiadłem na kanapie i czekałem na instrukcję Cole w sprawie z przenoszeniem rzeczy w czasoprzestrzeni.
     - Na samym początku musisz się rozluźnić i przestać myśleć o wszystkim innym, twoją głowę powinna zaprzątać tylko i wyłącznie Księga, dobrze? Zamknij powoli oczy i oddychaj głęboko….Wyobraź sobie kształt Księgi, jej wygląd i chropowatą powierzchnię. Kiedy już będziesz miał w głowie tylko ją, a wszystko inne wyrzucisz z umysłu, zacznij głośno liczyć od dziesięciu w dół.
     Siedziałem tak chwilę, starając się dopasować do tego, co mówił szatyn, po czym odliczyłem powoli pierwsze dziesięć liczb. Kiedy tylko wypowiedziałem ostatnią, znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Byłem w jakimś budynku, prawdopodobnie biurowcu. Ściany były kompletnie obdarte, a po podłodze walały się śmieci. Najbardziej jednak przeraziły mnie smugi krwi, prowadzące wzdłuż korytarza i znikające za zakrętem.
     Coś kazało mi iść tym śladem. Chwilę wahałem się, czy aby na pewno chcę to zrobić, lecz zaraz ruszyłem wolnym krokiem dalej.
     Panowała tu naprawdę straszna atmosfera. Było przeraźliwie zimno, a w powietrzu unosił się zapach benzyny i chrzanu. Do tego lampy awaryjne wypuszczały zbyt słabe światło, aby dało się zauważyć coś znajdującego się dziesięć metrów dalej. Byłem całkowicie przerażony, czułem się jak w jakimś horrorze kinowym. Brakowało tylko, aby zaraz zza rogu wypadł jakiś zmutowany potwór, chcący mnie zabić lub doprowadzić do szaleństwa.
     Kiedy znalazłem się przy zakręcie, przywarłem się ściany i ostrożnie wyglądnąłem zza rogu. Całe szczęście nie zastałem tam nic, prócz drewnianej podłogi i czerwonych śladów prowadzących dalej, wyglądających, jakby ktoś ciągnął po podłodze zwłoki. Zadrżałem i ruszyłem za nimi, próbując jakoś przezwyciężyć strach o własne bezpieczeństwo.
     W końcu doszedłem do schodów. Zatrzymałem się za kilka sekund, lecz westchnąłem i ruszyłem po nich, cały czas patrząc w górę. Nadal czułem się niepewnie, do tego byłem całkiem sam. Pokonałem jeszcze kilkadziesiąt metrów, aż doszedłem do pewnych drzwi. Różniły się od reszty tym, że były lekko uchylone. Niepewnie, ale otworzyłem je i przekroczyłem ich próg. Wtedy pod jedną ze ścian zauważyłem jakieś ciało, lecz było odwrócone do mnie plecami, przez co nie zauważyłem twarzy postaci. Zacząłem coraz bardziej żałować, że zgodziłem się na tą podróż, a moje przerażenie wzmogło się, kiedy zwłoki poruszyły się lekko.
     - Ja pierdole – mruknąłem i zrobiłem krok do tyłu, jednak natrafiłem na drzwi, które same się zamknęły.
     Wtedy ciałem wstrząsnął dreszcz. Zaczęło poruszać się jak gąsienica, aż odwróciło się w moją stronę.
      Miało ogromne, dość dziwaczne ślepia. Zamiast białek, natrafiłem na niebieskie gałki oczne, brakowało również tęczówek i źrenic. Usta było mocno zaciśnięte, a kiedy lekko się uchyliły zrozumiałem, że były niemal zrośnięte. Na całej twarzy jedynie nos wydawał się normalny. Jeśli chodzi o włosy, to były całkowicie białe – nie siwe, ale białe, jak śnieg. Postaci brakowało także palców u rąk i stóp.
     - Ka… - mruknęła. – Ka…du….
     Zrozumiałem od razu, że kobieta, o ile można było ją tak nazwać, próbuje mi coś przekazać, jednak przeszkadzają jej w tym zaszyte usta i rany na całym ciele. Po jakimś czasie wskazała na swoje prawe oko, w którym zauważyłem błysk.
     - Ka….mień – wydukała w końcu. – O-ogień. Tu.
     Cały czas nie rozumiałem, co oko ma wspólnego z ogniem, a co dopiero z jakimś kamienie. W końcu męczennica westchnęła i wsunęła sobie palec pod powiekę. Odruchowo odwróciłem głowę, aby na to nie patrzeć, jednak ciekawość zwyciężyła. Kiedy ponownie odważyłem się spojrzeć przed siebie, o mało nie zwymiotowałem. Kobieta wyjęła sobie oko. Początkowo zzieleniałem i poczułem niestrawione jedzenie gromadzące mi się w gardle, lecz po jakimś czasie coś zaskoczyło mnie jeszcze bardziej.
     Spojrzałem na jej wyciągnięte w moją stronę, pozbawione palców, dłonie i zamarłem. Zamiast oka, trzymała w nich coś innego, bardziej błyszczącego. Miało kolor podobny do topazu; było równie niebieskie, a jednocześnie gładkie i błyszczące. Nie mogłem uwierzyć, że to mieściło się w oku tej kobieciny.
     - Kamień Ka….dwadu – wyjąkała i jeszcze bardzie wyciągnęła ręce w moją stronę. – Weź.
     Niepewnie podszedłem do niej, nadal nie rozumiejąc całej tej sytuacji. Powoli i ostrożnie chwyciłem Kamień, po czym schowałem go do kieszeni.
     Nagle wpadłem na pewien pomysł.
     - Czy wiesz, gdzie jest Księga? – zapytałem zaciekawiony dając jej do zrozumienia, że nie mam zbyt dużo czasu i spodziewam się szybkiej odpowiedzi.
     - On ją ma, trzyma w swoim pokoju.
     - Kim On jest? Gdzie jest pokój?
     Wyrzucałem z siebie pytania jak karabin maszynowy.
     - To mój pan – mruknęła, nieco wystraszona. – On jest zły, bardzo zły. Nie idź do niego, On cię zabiję. Ma Księgę, nie odda jej bez walki. Czeka na ciebie.
     - Gdzie On jest?!
     W tym właśnie momencie kobieta spojrzała na mnie przepraszająco, po czym odwróciła głowę w swoje lewo. Również tam popatrzyłem i właśnie wtedy, w kącie, zobaczyłem jakiś cień.
     Początkowo nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia, jednak kiedy postać wyłoniła się z ciemności, stanęło mi serce. Był to mężczyzna (oczywiście, o ile można takie poorane ciało nazwać „mężczyzną”) nieco wyższy ode mnie, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jego kolor skóry przypominał ściany, z których odpadł tynk. Jego kończyny były nieco powykrzywiane, a sam patrzył na mnie nieco przekręconą głową. Był ubrany w białe ubranie, podobne do tego szpitalnego, a na jego nadgarstku miał coś w stylu bransoletki, które nosiły osoby uwięzione w zakładach psychiatrycznych.
     Spojrzał na mnie swoimi spokojnymi oczami z czerwonymi tęczówkami i uśmiechnął się szyderczo.
     - Wiedziałem, że przyjdziesz.
     Jego basowy głos sprawił, że po moim ciele przeszły dreszcze. Mimowolnie zrobiłem krok do tyłu, a kiedy stwór to zauważył, roześmiał się.
     - Nie bój się, nie mam zamiaru cię skrzywdzić – zapewnił mnie, po czym dodał ciszej: Przynajmniej na razie.
     Mierzyliśmy się wzrokiem kilka sekund, więc poczułem ulgę, kiedy to mój przeciwnik spuścił wzrok po raz pierwszy. Później popatrzył na kobietę, która skuliła się w kącie i cicho coś szemrała. Wsłuchałem się chwilę w jej szlochy i zaraz zrozumiałem, że to słowa błagania.
     - Wybacz Lucy, ale za dużo jej powiedziałaś. A tak cię lubiłem.
     Po tym stwierdzeniu podszedł do dziewczyny. Nawet jej nie dotknął, a mimo to zaczęła krzyczeć i skręcać się w agonii. Patrzyłem na to chwilę jak zahipnotyzowany, a kiedy zrozumiałem co się dzieję, wybiegłem z pokoju, kierując się gdziekolwiek, byle przed siebie.
     DRUGIE PIĘTRO, POKÓJ DWIEŚCIE TRZYNAŚCIE.
     Ten głos zabrzmiał w mojej głowie zaraz wtedy, kiedy znalazłem się na korytarzu. Zauważyłem, że był identyczny, jak głos tej męczennicy, z którą tą psychol nie wiadomo co zrobił. Nie miałem innego wyjścia jak sprawdzić, co znajduję się w tamtym pomieszczeniu.
     Wbiegłem po schodach na piętro wyżej i zdenerwowany zacząłem szukać wskazanego pomieszczenia. Dwieście trzy…….dwieście pięć……dwieście dziesięć…..Jest! Dwieście trzynaście. Wpadłem do sali jak oparzony, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Bardzo zaskoczyło mnie to, że nie było tu niczego nadzwyczajnego, zwykłe biuro i jakieś półki.
     PÓŁKI, PRZESZUKAJ JE.
     Mnie samego to zaskoczyło, ale posłuchałem tego chorego głosu w mojej głowie i zacząłem przeczesywać sterty książek w poszukiwaniu sam nawet nie wiedziałem czego. Mój oddech był mocno przyspieszony, a serce łopotało jak spłoszony ptak. Co chwilkę spoglądałem w stronę drzwi bojąc się, że zaraz zobaczę w nich tamtego mężczyznę. Ta myśl przerażała mnie do tego stopnia, że kolejne tomy zwalałem na ziemię w jeszcze szybszym tempie.
     Jakież było moje zaskoczenie, kiedy moja dłoń spoczęła na grubej, złotej księdze, która pod moim dotykiem zalśniła. Niepewnie i delikatnie chwyciłem ją w swoje dłonie. Byłem pewien. To właśnie tej Księgi szukałem, to ona zależała do Naomi. Pogładziłem drżącą ręką jej okładkę i właśnie w tym momencie ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
     - Cholera, właśnie w takim momencie! – krzyknąłem, dodając jeszcze do tego kilka przekleństw, w których, między innymi, wyzywałem matkę potwora oraz jego samego.
     KSIĘGA, STRONA STO TRZYDZIEŚCI PIĘĆ.
     Posłuchałem tego głosu w mojej głowie, który, mimo swojej pomocy, bardzo mnie drażnił. Zacząłem szybko przewracać kolejne stronnice bojąc się, że zjawa w każdej chwili może wpaść do pokoju i pozostawić po mnie tylko puste wspomnienia. Po za tym, przez moją ignorancję i egoizm, nawet nie miał kto za mną tęsknić i miło mnie wspominać.
     - Zaklęcie życia? – zdziwiłem się, znajdując wreszcie pożądaną przeze mnie stronę. – Zaklęcie pozwalające wrócić do świata żywych podczas: bycia w innym wymiarze, przeniesieniu do przyszłości lub przeszłości, podróżach w czasie i przestrzeni…..
     Właśnie w tamtym momencie zrozumiałem o co chodzi. Początkowo zacząłem się obawiać, że nie wydostanę się stąd bez pomocy, ale, jak widać, służyło do tego odpowiednie zaklęcie. Żałowałem, że nie było w tym tak łatwo, jak z przeniesieniem się do TEGO miejsca.
     Tekst zaklęcia był po łacinie, dlatego bez problemu można by wyobrazić sobie mój załamany wyraz twarzy, kiedy to zrozumiałem. Nie dość, że nie rozumiałem co one znaczą, to jeszcze miałem problem w choćby wypowiedzeniem tych słów. Podchodziłem do tej próby kilkakrotnie, a czasu zostawało coraz mniej. W końcu jakoś wziąłem się za siebie i powoli, dokładnie, przeczytałem całe zdanie. Ku mojemu zdziwieniu udało się, bo już chwilę później znalazłem się w brudnym, nieoświetlonym salonie z Księgą w rękach.
     - Nathan? – zapytała ciemnowłosa, znajdując się tuż naprzeciw mojej twarzy. – Nic ci nie jest? Jesteś cały?
     - Wszystko w porządku – odpowiedziałem z triumfalnym uśmiechem na ustach. – Proszę, oto Księga. Nie było łatwo, ale jakoś się udało. Te wszystkie postacie rodem z horrorów zaczynają mnie coraz bardziej przerażać, a ja mam do was większy respekt, że tak długo zdołaliście wytrzymać ze swoimi zdolnościami. Szacun, ziom.
     Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, po raz pierwszy tak prawdziwie i radośnie. Poklepała mnie po policzku jak małe dziecko, po czym usiadła obok mnie i zaczęła dokładnie studiować stos kartek.
     - Rada cię szuka – mruknął nagle chłopak, ziewając.
     - Co takiego?!
     - Nie było cię dobrych kilka godzin, także postanowiłem się zdrzemnąć – zaczął.
     Spojrzałem na okno. Rzeczywiście, zaczynało już świtać. Skoro zaczęliśmy nasz sabat około północy, to nieźle musiałem tam zabalować.
     - Można powiedzieć, że należę do Rady, także często się ze mną kontaktują. Tym razem było to przez sen. Powiedzieli, że nie mogli ci wszystkiego wytłumaczyć, bo ktoś usilnie próbował zrobić wszystko, żebyśmy nie dowiedzieli się, kto jest spowiednikiem. Najwyraźniej nadal działa ta moc, bo nic nie wyczuwają, ale w moich wspomnieniach zauważyli, że mamy z tobą do czynienia. Ustalili, że dzisiaj, dokładnie w południe, mamy zjawić się w twoim domu, będą tam na nas czekać.
     - Nareszcie się czegoś dowiem, bo ta niewiedza mnie kompletnie przytłacza – westchnąłem.
     Nagle przypomniałem sobie coś, co nie cierpiało zwłoki.
     - Właśnie! – krzyknąłem i sięgnąłem do kieszeni dżinsów. Wyjąłem z niej mały, niebieski kamyczek. – Jakaś laska….Nie no, dobra, w tym określeniem przesadziłem. Jakieś coś dało mi to. Co dziwniejsze, wyjęło to we swojego oczodołu.
     Na samo wspomnienie tego wydarzenia zrobiłem skwaszoną minę.
     Dziewczyna, zaintrygowana rzeczą, wzięła ode mnie kawałeczek topazo-podobnego kamyczka i zaczęła dokładnie się mu przyglądać. Od razu z ulgą wytarłem ręce o tapczan. Dziwiło mnie to, że mimo tego, że wiedziała gdzie znajdowało się moje znalezisko, zanim trafiło w moje ręce, bez najmniejszych skrupułów wzięła je do ręki. Mnie, faceta, to brzydziło, a co dopiero jakąś niebieskooką brunetką. Nie, żebym ją dyskryminował, broń Boże, ale każda dziewczyna jaką znam, nawet by na to nie popatrzyła.
     Naomi chwilkę przyglądała się kamieniowi, po czym na jej twarz wpełzło zdziwienie, a nawet, powiedziałbym, zaskoczenie.
     - No – pośpieszyłem ją. – Podzielisz się z nami wiadomością, co to właściwie jest? Nie żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało, ale przez twoją reakcję jestem tym faktem bardzo zaintrygowany.
     - Chłopaki, nie uwierzycie – odezwała się w końcu z uśmiechem triumfu. – To pierwsza część kamienia.

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 10 Spotkanie z ojcem

      Feniks najwidoczniej usłyszał mój głos, gdyż momentalnie spojrzał w moją stronę. Ryknął cicho i śmieszne przekręcił uszy sprawiając, że miło się na niego patrzyło. Podbiegłem do niego, a ten natychmiast skoczył na mnie i zaczął szturchać mnie dziobem.
     - Dobra, dobra, uspokój się – zaśmiałem się. – Gdzie podziałeś Thomasa?
     Gdy zwierzę tylko usłyszało imię chłopaka, odsunęło się ode mnie i spojrzało na mnie spode łba. Oznaczało to, że albo nie żył, albo po prostu nie miał pojęcia o miejscu, w jakim znajduje się Thom. Zostawiłem go w tamtym pokoju kompletnie pijanego, więc nie wiadomo co takiemu mogło mu odbić. W każdej chwili mógł wyjść na zewnątrz, a przecież kompletnie zalany nie miał szans z zombie czy demonami.
     - Co to jest? – zapytała dziewczyna i niepewnie wskazała na ptaka.
     - Buru, feniks czyli płonący ptak – odrzekłem i złapałem Naomi za rękę, którą zaraz położyłem na dziobie zwierzęcia. – Spokojnie, nie musisz się go bać. Jest przyjazny w stosunku do ludzi, gorzej mają demony.
     - Albo żywe trupy.
     - Nie – zaprzeczyłem i na znak tego pokręciłem głową. – Zombie już nie ma, zniknęły prawdopodobnie już pierwszego dnia. Ich zadaniem było jedynie oczyszczenie planety z ludzi, jak widać poradziły sobie z tym doskonale nie licząc tego, że w bunkrze żyje kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Oni nie mają o tym pojęcia, pewnie uważają, ze udało się przeżyć tylko nielicznym.
     - W pewnym sensie tak jest – powiedział Cole i wzruszył ramionami. – Kiedyż żyły tu miliony ludzi, teraz tylko garstka.
     Można powiedzieć, że chłopak miał rację. Już nie byliśmy władcami świata tak, jak kiedyś. Teraz byliśmy jak robaki; musieliśmy się ukrywać w podziemiach aby mieć jakąkolwiek szansę przeżycia. Demony już wygrały, ale ludzie nie mieli o tym pojęcia. Woleli ukrywać się niż walczyć.
     Kiedyś, wracając ze szkoły, uświadomiłem sobie jacy jesteśmy. Idąc chodnikiem zauważyłem bramę wejściową parku, która zajmowała całą szerokość chodnika. Ominąłem ją, przechodząc trawnikiem, i wtedy zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy; ludzie, zamiast pokonując przeszkody, iść im na przekór, wolą je omijać z daleka. Tak właśnie jest i teraz. Wolimy się ukrywać i przeczekać wszystko, ustąpił złu, zamiast walczyć o coś, co należy do nas. Kiedy idziemy ulicą i na naszej drodze staje dwóch karków nie walczymy z nimi, lecz próbujemy ich wyminąć. Jeśli nawet w trakcie takiego prostego wydarzenia wolimy czemuś ustąpić, to nie mamy szans z siłami nadprzyrodzonymi.
     - Dobra, jaki jest plan? – zapytała w końcu Naomi.
     - Buru podrzuci nas do twojego domu, dobra?
     - A uniesie nas wszystkich?
     - Też racja – westchnąłem i zacząłem zastanawiać się, jak inaczej we trójkę dostaniemy się do domu po za miastem. – Dobra, później to wszystko dokładnie obmyślimy. Teraz załatwmy jakąś broń, a później najwyżej znajdziemy jakieś auto. Jakoś się tam dostaniemy, musimy.
     Oboje popatrzyli po sobie, po czym kiwnęli głowami. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia. Para, niepewnie, ale zrobiła to samo. Widziałem, że mi nie ufali. Nie byli pewni, czy mam dobre intencje, w końcu nie udowodniłem im swojej mocy. Właściwie to sam nie rozumiałem, dlaczego darzyli mnie taką niepewnością. Ja jednak zrozumiałem jak potężną moc posiadam dopiero dzisiaj, więc nie mogłem wiedzieć, co wewnętrznie przeżywali oni. Osoby, które już od długiego czasu widziały o wiele więcej, niż przeciętny Kowalski.
     Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, rozkazałem Buru, żeby patrolował okolicę z góry. Ten na znak zgody warknął coś nieartykułowanego i wzbił się w powietrze. Ja popatrzyłem na dziewczynę, a ona od razu zrozumiała co mam na myśli. Ruszyła naprzód i zaprowadziła nas do sklepu w bronią, znajdującego się niecałe pół mili dalej.
     Zaczęliśmy przeczesywać cały sklep. Najwyraźniej w czasie ataku zombie nie tylko my pomyśleliśmy o broni. Budynek był całkowicie zrujnowany. Dopiero po dokładnym przeglądnięciu wszystkich kątów pomieszczenia głównego i zaplecza, udało nam się znaleźć dwa plecaki, cztery pistolety maszynowe UD42 z magazynkiem pudełkowym, mieszczącym dwadzieścia naboi, kilka granatów ręcznych i naboje. Były jeszcze karabiny maszynowe czy zwykłe pistolety, ale one mnie nie interesowały. Granaty i naboje podzieliłem równo i wrzuciłem do dwóch plecaków. Pistolety dałem i Naomi, i Cole’owi, udzielając im krótką lekcję, jak obchodzić się z bronią. Wiedziałem, że nie bardzo rozumieli o co chodzi, ale byłem pewien na podstawie własnego przykładu, że w końcu wszystko zapamiętają. Po za tym to było tylko na wszelki wypadek; ja chciałem jedynie zdobyć Księgę, potem mieliśmy się rozdzielić.
     - I gdzie ty chcesz znaleźć jakiś samochód z kluczykiem w stacyjce? – zapytał szatyn, kiedy wyszliśmy z budynku.
     - A co ty jesteś takim pesymistą? Na pewno jakiś się znajdzie, musisz mieć nadzieję – odpowiedziałem.
     - Straciłem nadzieję z dniem, kiedy nasz świat pogrążył się w chaosie, a tysiące ludzi umierało na moich oczach.
     Umilkłem. Wolałem nie ciągnąć dłużej tego tematu tylko ruszyć dalej w poszukiwaniu jakiegoś środku transportu. W końcu chciałem jak najszybciej to skończyć, bo mimo wszystko Cole i Naomi mnie spowolniali. Niby dawałem tej dziewczynie jakąś nadzieję, że z jej pomocą uda nam się wszystko odwrócić, ale nie mówiłem poważnie. Wiedziałem, że nie zdoła przeżyć choćby jednego dnia na powierzchni, nawet ja ledwo dawałem sobie radę. Umiałem przetrwać tylko dzięki pomocy Thomasa. Teraz robiłem sobie jedynie nadzieję.
     Kilka przecznic dalej znaleźliśmy pojazd na chodzie. O dziwo, w czasie całej wędrówki nikt nas nie atakował; całą drogę pokonaliśmy w spokoju. Podejrzewałem coś, bo w końcu demony nie mogły tak nagle zniknąć i odpuścić. Obawiałem się, że mogą nas obserwować z ukrycia i zaatakować  w najgorszym dla nas momencie. Może po prostu chcieli, żebyśmy doprowadzili ich do Księgi, a później bylibyśmy już po prostu niczym niepotrzebnymi istotami ludzkimi. W końcu to postacie nadnaturalne, z takimi nic nie wiadomo.
     Ustaliśmy, że to Cole będzie kierować. Mimo wszystko to on znał drogę, także nie miałem zamiaru się z nim wykłócać o to, kto zasiądzie za kierownicą. Zresztą przecież nie to było wtedy ważne, ludzie byli zmuszeni do innego toku myślenia. Zamiast wykłócać się o mało ważne rzeczy, musieli dochodzić do konsensusu. Tak właśnie było i tym razem, dzięki czemu szybko dojechaliśmy do domu zielonookiej. Znajdował się kilka kilometrów za miastem, także dostaliśmy się tam w kilkanaście minut. Od razu szybko wysiedliśmy z auta i wbiegliśmy do mieszkania. Ja jeszcze dokładnie rozglądnąłem się po okolicy, upewniłem się, że Buru przyleciał za nami i ruszyłem za resztą.
     Co mnie bardzo zdziwiło, dom był w dość dobrym stanie. Jedynie jakieś drobiazgi porozrzucane były po podłodze, jednak nic więcej nie rzuciło mi się w oczy. Gorzej było, jeśli chodzi o pokój dziewczyny. Połamane meble, porozrzucane książki i plamy krwi na podłodze. Ja, chodząc z latarką z powodu braku prądu i nocy panującej za oknem, przeglądałem wszystkie kąty w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Para w tym samym czasie przeczesywała stosy książek w poszukiwaniu tej pożądanej przez nas. Chciałem im pomóc, ale nawet nie wiedziałem jak wygląda Księga, wolałem po prostu stać na uboczu i nie przeszkadzać.
     - Kurwa, zabrali ją! – przeklął w końcu Cole, rzucając jednym z tomów o podłogę. – Można było się tego domyślić, skurwysyny domyśliły się, że po nią wrócimy!
     Chcieliśmy już wychodzić z pokoju, kiedy zauważyłem czarne, lepkie ślady prowadzące do łazienki dziewczyny. Momentalnie pokazałem to reszcie i postanowiłem tam zaglądnąć. Z specjalnego paska przypiętego do spodni wyjąłem pistolet, a latarkę przełożyłem do lewej ręki. Pchnąłem drzwi i zauważyłem, że ślady prowadzą wprost do wanny, którą osłaniał czarny materiał. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem tam z drżącymi rękami i mocno bijącym sercem. Krew w żyłach pulsowała mi do tego stopnia, że prawie rozsadzała mi głowę i resztę ciała. W końcu jednak wziąłem się na odwagę i odsunąłem zasłonę.
     Jakież było moje zdziwienie, kiedy nie zobaczyłem nic, prócz odbić stóp na dnie wanny. Coś mi nie pasowało w tym wszystkich, ponieważ były tu ślady prowadzące do łazienki, jednak nie było tych powrotnych. Przełknąłem wielką gulę uniemożliwiającą mi oddychanie i zacząłem sunąć strumień światła w górę, wzdłuż ściany. Nagle, w samym rogu, natrafiłem na parę czerwonych ślepi wpatrujących się we mnie. Te podarte łachy, czarna skóra i mina wyrażająca krzyk rozpaczy zszokowały mnie do tego stopnia, że nie mogłem się ruszyć.
     Potwór mnie wyprzedził. Rzucił się na mnie ze swoimi obślizgłymi łapami i prawie wywrócił na ziemię. Udało mi się jakimś cudem zrobić unik i jedynie zahaczyć o jego ciało. Wtedy od razu wybiegłem z pomieszczenia i wróciłem szybkim sprintem do auta wraz z moimi towarzyszami. Wsiedliśmy do pojazdu i odjechaliśmy z piskiem opon. Odwróciłem się jeszcze i upewniłem czy stwór nie zbiegł za nami, lecz na moje szczęście został w budynku.
     - Co to, kurna, było! – krzyknąłem, oddychając szybko i próbując uspokoić rozszalałe serce.
     Przyglądnąłem się Naomi siedzącej na miejscu obok kierowcy i zauważyłem, że ona coś wie. Miała smutną, zszokowaną minę i co jakiś czas wymieniała spojrzenia z Cole’m. Przez te kilkadziesiąt sekund siedziałem cicho, jednak nie wytrzymałem długo i zacząłem ich ponaglać, aby wytłumaczyli mi to całe zdarzenie, które zaszło w mieszkaniu czarnowłosej.
     - Ja wiem kto to był – zaczęła, przełykając ślinę. – To mój ojciec.
     - C-co? Jak to ojciec?! – zapytałem kompletnie zaskoczony.
     - Możesz uważać, że wszystkie zombie już zniknęły, jednak mylisz się. Ci, którzy zostali ugryzieni, zostali. Jest ich bardzo niewiele, bo żywe trupy raczej od razu zjadały lub zabijały, a nie infekowały. Najwyraźniej ten, co zaraził mojego, był albo syty albo po prostu dostał w głowę zanim zdążył zrobić coś więcej.
     - Ale w takim razie gdzie może być Księga? Kto ją zabrał i gdzie? Musimy ją znaleźć!
     - „My”? – zapytał Cole i prychnął. – Przecież wiem, że chciałeś się nas pozbyć, bo byliśmy ci potrzebni tylko do odnalezienia Księgi.
     - Co? Nie! – skłamałem. – Nie wiem o czym mówisz.
     - Nie udawaj głupiego – naskoczył na mnie i spiorunował wzrokiem. – Dobrze wiem, że chciałeś jedynie zdobyć Księgę, nie byliśmy ci do niczego więcej potrzebni. Niestety muszę się zawieść, ale sam nie pokonasz demonów, do tego potrzeba jest ci pomoc pogromczyni. Po za tym Księga nie jest twoja, także czy tego chcesz czy nie, jesteś na nas skazany.
     Westchnąłem głęboko rozumiejąc, że szatyn mnie przejrzał. To prawa, że chciałem sam wszystko załatwić, a było kilku powodów. Po pierwsze nie chciałem się z nikim użerać, samemu było mi o wiele łatwiej przemieszczać się i bronić. Po za tym wolałem sam wszystko załatwić, wtedy wszystkie laury przypisano by mi. Ale wierząc słowom chłopaka, musiałem odpuścić i liczyć się z ich zdaniem.
     - Dobra – westchnąłem. – Niech wam będzie. Pomogę wam, o ile powiecie mi wszystko co wiecie o tym zaklęciu.
     Momentalnie w moją stronę odwróciła się Naomi, siedząca obok miejsca kierowcy.
     - Zaklęcie lustra. Pozwala pozbyć się demonów z świata ludzi, jeśli zachodzi taka potrzeba. Niestety, potrzebny jest do tego Kamień Kadwadu. Kilkaset lat temu został podzielony na pięć części, które ukryte zostały w różnych miejscach na świecie. W Księdze napisane są zagadki pozwalające je znaleźć, tak więc koniec końców bez niej nic nie zdziałamy.
     - To zaczyna być coraz bardziej skomplikowane, niż myślałem na początku – przyznałem.
Z początku wszystko wydawało mi się nadzwyczaj łatwe. Myślałem, że znalezienie Księgi i wypowiedzenie zaklęcia załatwi wszystko, kiedy tak naprawdę rzeczywistość była o wiele lepiej zaplanowana. Zacząłem żałować, że pozwoliłem, aby wciągnięto mnie do tej irracjonalnej przygody, ale nie miałem zamiaru przez resztę życia siedzieć pod ziemią z założonymi rękami i czekać, aż sprawa sama się załatwi, lub po prostu poddać się. Zawsze dążyłem do celu i tym razem także miałem zamiar to zrobić.
     Nagle wpadłem na pewien pomysł.
     - Naomi – mruknąłem, po czym ciemnowłosa spojrzała na mnie z zainteresowaniem. – Słyszałaś kiedyś o przenoszeniu rzeczy w czasie i przestrzeni?
     Dziewczyna pokiwała przecząco głową, lecz zaraz do naszej rozmowy dołączył się Cole, do tej pory zbyt pochłonięty drogą.
     - Niektóre osoby to potrafią, choć początkowo przytrafia im się to tylko przypadkowo, najczęściej przez sen. Zazwyczaj ten dar mają wampiry, syreny, spowiednik….Zaraz, czy ty myślisz o tym samym co ja? – zapytał, marszcząc czoło. Kiwnąłem głową, uśmiechając się półgębkiem.
     - Chcę przenieść Księgę do nas, niestety nie wiem jak to zrobić. Musicie mi pomóc. Kiedyś udało mi się przez sen przetransportować kartkę z zaklęciem z Księgi, ale sam nie rozumiałem jak to się stało. Teraz mamy szansę zrobić to samo, o ile mi pomożecie.
      - Wiem, jak to się robi, także na mnie możesz liczyć – powiedział szatyn i po raz pierwszy, odkąd się w ogóle poznaliśmy, uśmiechnął się lekko.


----------------------------------------------------------------------------

Joł wszystkim ;)
Na samym początku chciałam serdecznie przeprosić za to, że nie dawałam znaku życia. Sama nawet nie wiem jak mam to wytłumaczyć, ale ma nadzieję, ze był to ostatni raz. W ciągu ostatniego tygodnia wzięłam się nieźle za siebie i jak na razie mam napisane trzy rozdziały do przodu, także miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle xd
Jeśli chodzi o powody mojej nieobecności....Sama nie wiem, na prawdę xd Dostałam jakiegoś bzika na punkcie sami "Zmierzch" i czytałam to i oglądałam całymi dniami xd Jeszcze wcześniej była sprawa z takim kolesiem, ale co wam będę to tłumaczyć. W każdym razie wróciłam i bardzo przepraszam.
Chciałam również powiedzieć, że jeśli ktoś dodał rozdział, a nie ma tam mojego komentarza, to mimo wszystko może być pewny, że przeczytałam, jednak nie zostawiłam po tym żadnego śladu xd
Mam nadzieję, że nie macie mi tego wszystkiego za złe xd Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam ;)