piątek, 8 maja 2015

Rozdział 5 Strefa Domina




    - Co masz na myśli? – zapytałem i zmarszczyłem brwi. – Czy ty chociaż raz możesz przestać mówić szyfrem? To jest aż tak trudne? – zirytowałem się.
    - Nie mogę. Jestem duchem i teoretycznie nie powinnam ci się również pojawiać, a jeśli powiedziałabym ci wszystko, Starsi nie pozwoliliby mi więcej wracać na ziemię – mruknęła wzruszając ramionami i patrząc na mnie przepraszająco. - Wybacz, naprawdę chciałabym ci wszystko wyjaśnić, ale oni zaraz by się wszystkiego dowiedzieli. Nie chcą, żebyś wiedział za dużo, za to nie będą mogli nic poradzić, jeżeli sam do tego dojdziesz.
    - Więc nie mogę liczyć na twoją pomoc? – dopytywałem, ale ciemnowłosa pokręciła przecząco głową. Westchnąłem.
    - Uwierz mi, Thom naprawdę cię potrzebuje, a ty jego, tylko jeszcze oboje tego nie wiecie. Tak naprawdę go nie znasz, nie wiesz jaki on jest, ale to naprawdę wrażliwy chłopak.
    - Błagam, tylko nie mów, że jest mi potrzebny i bez niego nie przetrwam, bo to wszystko jego wina. To przez niego musiałem szukać Buru, bo on leżał spity i gadał sam do siebie. To przez niego znaleźli mnie, zabrali i torturowali. To wszystko jego wina, a uciekłem bez jego gównianej pomocy, sam sobie poradziłem, więc mi teraz nic tutaj nie wmawiaj! – krzyknąłem i walnąłem pięścią o ścianę. Zaskoczyło mnie to, że zostało w niej dość głębokie wgłębienie. Nie zwróciłem na to większej uwagi tłumacząc sobie, że z powodu całej tej Apokalipsy tynk zaczął już odpadać od ścian. – Doskonale poradzę sobie bez niego i jego zasranych rad. Nie jest mi do niczego potrzebny, sam znajdę spowiednika i zobaczysz, że jeszcze będzie mnie przepraszać, że się tak wymądrzał.
    - Masz mu za złe, że się wtedy upił – stwierdziła, na co tylko prychnąłem i oparłem się czołem o ścianę. – Przecież sam mówiłeś, że go rozumiesz. W końcu dziesięć lat spędził po drugiej stronie.
    - Uważasz, że to go usprawiedliwia – warknąłem, nawet nie obdarzając dziewczynki spojrzeniem. – W tamtej chwili zamiast myśleć o całej ludzkości, wolał się upić i zapomnieć o wszystkim! Jeszcze rozumiem jego obojętność na ciała leżące na ulicy i rozdrażnienie, ale to już przesada!
    - Ty nie wiesz co on tam przeżył…
    - Wiec mnie oświeć! – przerwałem jej. Ta tylko westchnęła.
    - W tamtym świecie już wieki toczą się wojny. Oni wytrenowali go na maszynę do zabijania. Miał nie czuć bólu, strachu, jedynie nienawiść i rządzę krwi czy mordu. Zapomnieli jednak, że to żywa istota i nigdy im się to nie uda, lecz Thom starał się być silny. Nie okazywał żadnych uczuć, wiedział, że zasłużył na taką karę za zabicie…
    - Co?! Jakie zabójstwo? – zdziwiłem się. – Mi mówił, że nie dopilnował jakiejś czarownicy czy coś takiego…
    - Okłamał Cię – westchnęła. – On zabił tę dziewczynę. Miał dość ciągłego łażenia za nią, dlatego pewnego dnia pod wpływem narkotyków zaatakował ją i zadźgał. Nie był sobą, coś go opętało, jakiś demon, ale Rada nie brała tego pod uwagę. Dla nich najważniejsze było to, że pozbawił życia osoby nadprzyrodzonej. Policja do tej pory nie wie, kto tak naprawdę skrzywdził tę dziewczynę, ale Starsi wiedzą swoje i byli zmuszeni do wyciągnięcia konsekwencji.
           Zamurowało mnie. Myślałem, a właściwie miałem nadzieję, że choć trochę znam tego chłopaka, a okazało się, że mnie okłamał. Z każdą chwilą nienawidziłem go coraz bardziej, z dnia na dzień, z minuty na minutę dowiadywałem się o nim coraz więcej. Kiedy miałem nadzieję, że jest w stu procentach szczery w stosunku do mnie, okazał się mnie oszukać. Nie miałem zamiaru szukać go teraz po całym mieście, wolałem działać na własną rękę. Obiecałem sobie, że pierwsze co zrobię jeżeli uda mi się go spotkać, to mimo wszystko dam mu z pięści w twarz. Tak naprawdę nie zrobił nic poważnego, ale z jakiegoś powodu czułem do niego niesamowitą niechęć.
          Kiedy odwróciłem głowę zorientowałem się, że Kelly nie ma. I dobrze. Położyłem się na łóżku i przez dobrych kilka sekund wpatrywałem się w sufit. W końcu te sekundy przerodziły się w minuty, a minuty w godziny. Czułem przeszywający ból na całym ciele, nie tylko z powodu pleców. Byłem zmęczony całym tym bieganiem po mieście i uciekaniem. Zasnąć udało mi się dopiero wtedy, kiedy po raz pierwszy od kilku dni zobaczyłem promień słońca rzucany na podłogę przez wschodzące słońce.



          Znajdowałem się w jakimś pokoju, prawdopodobnie dziewczęcym sądząc po wystroju. Drzwi do łazienki były otwarte, a w środku była jakaś dziewczyna czyszcząca zęby nicią dentystyczną. Podszedłem bliżej, aby móc się jej przyglądnąć. Miała ciemne długie włosy i zielone oczy, zupełnie jak ta dziewczyna z moich snów. Była identyczna, o ile to właśnie nie ona. Lecz dopiero teraz miałem szansę zobaczyć jej twarz. Duże smutne oczy i malinowe pełne usta. Była naprawdę piękna.
          Mimo tego, że stałem tuż obok niej, ona nie zwracała na mnie uwagi, zdawała się mnie nie zauważać. Machałam jej dłonią przed oczami, ale ona nadal wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Dopiero kiedy stanąłem za nią, zobaczyłem czyjeś odbicie w lustrze. Mężczyzna był ubrany na czarno, kaptur zarzucony na głowę zasłaniał mu całą twarz, prócz dwóch rzeczy: przekrwionych dużych oczu i tego szyderczego uśmiechu. A najgorsze było to, że tym facetem byłem ja.
          Ciemnowłosa również zobaczyła moje odbicie, gdyż zaraz zaprzestała wszystkich czynności i za jednym zamachem odwróciła się za siebie. Mimo tego, nie zdołała mnie zobaczyć, nawet ja widziałem siebie jedynie w lustrze. Zanim ponowiła czyszczenie zębów, odsunąłem się na bok i usiadłem na brzegu wanny. Nie wiedziałem co się działo, nic nie rozumiałem.
          W pewnej chwili zamurowało mnie. Nić, którą zielonooka czyściła usta, zaszyła jej usta. Szybko wstałem i pobiegłem w jej stronę. Niepohamowany strach gościł w jej oczach, a kiedy mój wizerunek pojawił się w zwierciadle – wręcz oszalała. Spanikowałem również ja, kiedy oczy dziewczyny stały się całkowicie białe, a ona zaczęła lewitować. Cofnąłem się o krok i poślizgnąłem się na śliskich płytkach, po czym z impetem wylądowałem na mokrej posadzce. Huk był niesamowity, ale zaraz nastolatka również spadła na ziemię. Rozmasowała tylko biodro i wbiegła do pokoju, przy okazji przenikając przeze mnie. Teraz byłem już całkowicie zdezorientowany, musiałem się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
          Wszedłem do pokoju. Dziewczyna wygrzebała spomiędzy sterty książek znajdujących się na półce jakiś gruby tom i zaczęła go nerwowo przeczesywać. Gdy znalazła pożądaną stronę, szybko wszystko przeczytała i popędziła do łazienki. Zaglądnąłem do Księgi i moim oczom ukazało się zaklęcie Spowiednika. Przewróciłem kartkę i zacząłem szukać jakiegoś zaklęcia, sam nie wiem jakiego. Coś kazało mi to robić. Zatrzymałem się dopiero na około dwieście dziesiątej i wyrwałem ją. Ty po co?



         Obudziłem się cały mokry od potu. Przetarłem czoło i spojrzałem za okno. Po raz pierwszy od tak długiego czasu miałem szansę zobaczyć kilka promieni słonecznych, które nieśmiało przeciskały się przez ciemne chmury deszczowe tworząc niewielką tęczę. Uśmiechnąłem się lekko i ziewnąłem szeroko, po czym wstałem.
          Opierając się ręką o łóżku, poczułem coś szorstkiego, prawdopodobnie jakąś kartkę. Zdziwiony popatrzyłem w tamtą stronę i zauważyłem tą samą stronę, którą wyrwałem z tamtej Księgi. Nie wiedziałem co powiedzieć, byłem zaskoczony jak nigdy. Skąd to mogło się tu wziąć, skoro to wszystko to był jedynie sen. Czy możliwym było to, abym mógł przenosić przedmioty w czasie i w przestrzeni? Kiedyś zdarzyło mi się z nerwach za pomocą umysłu rzucić wazonem w ścianę, ale później podobnych sytuacji nie było, aż do teraz.
          Niepewnie podniosłem kartkę i zacząłem czytać tekst napisany na niej.
„Zaklęcie Skażonej Krwi polega na pozbyciu się jakichkolwiek ran czy zadrapań z ciała istoty nadprzyrodzonej. Musi być wypowiedziane przez członka Braterstwa Wielkiego Fushicho, tylko wtedy zadziała. Dzięki niemu możliwe jest pozbycie się obrażenia i niepozostawienia jakiejkolwiek blizny czy śladu. Niestety złamania czy urazy wewnętrzne zostają bez zmian, zaklęcie działa tylko na rany zewnętrzne.”
          Miałem nadzieję, że będę mógł pozbyć się szram na plecach, choć nie należałem do żadnego bractwa. Chwyciłem stronę i zacząłem wymawiać po kolei słowa napisane na kawałku papieru:
    - Ciało za ciało, krew za krew. Feniksie, Ty dbasz o swoich. Spraw, by wszystkie rany z mojego ciała i duszy zniknęły. Ciało za ciało, krew za krew.
          Nagle poczułem lekkie mrowienie na plecach, a później okropny ból, który z chwili na chwilę zniknął. Syknąłem i ostrożnie zacząłem zsuwać z siebie koszulę, po czym stanąłem tyłem do lustra. Zatkało mnie. Po ranach, które sprawiały mi tak duży ból, nie było śladu. Nie wiedziałem co powiedzieć, zrobić. Po prostu stałem i czekałem, sam nie wiem na no. Poruszyłem się dopiero po jakimś czasie, założyłem bluzkę i zszedłem na dół. Głód który czułem, nie pozwalał mi myśleć. Zjadłem, sczerstwiałą już, kromkę chleba i zacząłem szukać swoich rzeczy; łuk z kołczanem przełożyłem przez ramię, a miecz chwyciłem do ręki.
          Już trzymałem rękę na klamce i chciałem wyjść, kiedy na zewnątrz usłyszałem jakieś odgłosy. Odsunąłem się, wcześniej ostrożnie zamykając drzwi na klucz, kiedy nagle ktoś zaczął próbować je otworzyć. Wyciągnąłem miecz zastanawiając się, czy uciekać tylnym wejściem czy lepiej czekać. Postanowiłem w końcu zaryzykować i po prostu wyjść na zewnątrz. W razie czego miałem broń więc nie byłem całkowicie pewny swojej nadchodzącej śmierci. Wciągnąłem powietrze, przekręciłem zamek i wyszedłem na zewnątrz.
          Zamurowało mnie. Przed moimi oczami stał człowiek, najprawdziwszy człowiek. Był mojego wzrostu, jednak o wiele starszy, na oko około czterdziestki. Na jego głowie widać już było oznaki siwizny, a dało się także zauważyć ciemny zarost. Miał wąskie usta i małe brązowe oczy, które lustrowały mnie ze nieukrawanym zaskoczeniem. Ubrany był z wojskowy uniform i wysokie czarne glany.
    - Co ty, dzieciaku, tu robisz? – zdziwił się, patrząc na mnie w wielkim niedowierzaniem. – Przecież wszyscy powinni być w bunkrze, zabronione jest wychodzenie  z niego.
    - Jaki bunkier, o co chodzi? – zapytałem i zmarszczyłem czoło.  – To w ogóle jacyś ludzie jeszcze żyją? Myślałem, że wszyscy zginęli.
    - A ja byłem pewny, że każdy, kto tylko zdołał uciec przed zombie jest w bunkrze, a nie na powierzchni – mruknął. – Jakim cudem udało ci się uciec przed trupami?
    - Powiedzmy, że miałem pomocnika – mruknąłem na wspomnienie Thomasa. – Tylko skoro wszyscy żyjący ludzie mieszkają w jakimś bunkrze, co pan tu robi? – zapytałem.
    - Powiedzmy, że jestem kimś w stylu stalkera.  Codziennie nas dwóch wychodzi na powierzchnię, aby zebrać jakieś zapasy jedzenia, który znajdujemy po domach, ubrania czy inne rzeczy, które na pewno przydadzą nam się w przetrwaniu. Jeżeli znajdujemy jakieś żywe zwierzęta, zabieramy je ze sobą o ile pozwala nam na to ich wielkość.
    - A ile ludzi przeżyło? Jest was choć tysiąc?
    - Chłopaczku – prychnął z dumą. – W całej aglomeracji pomieści się dobre sześćdziesiąt tysięcy ludzi na czterech piętrach w tym piętro wojskowo-rządowe. Wszystkich jest około pięćdziesięciu pięciu tysięcy, więc pewna część społeczeństwa przetrwała. Ale nie mówmy teraz o tym, lepiej się stąd zabierajmy. Pod ziemią będziemy bezpieczni i wtedy będę mógł ci to wszystko wytłumaczyć, dobra? – zaproponował, po czym uśmiechnął się lekko. Kiwnąłem niepewnie głową i ostrożnie wyszliśmy z budynku, cały czas rozglądając się, czy aby na pewno nikt nas nie obserwuje.
           W ciszy przeszliśmy około trzystu metrów, aż trafiliśmy do jednego z biurowców, dokładnie do Empire State Building. Czułem się dziwnie widząc, że na co dzień zadbany i piękny budynek był teraz zrujnowany, a w środku walały się ciała różnych ludzi i towarzyszył temu cuchnący smród. Zatkałem nos rękawem bluzy i ruszyliśmy dalej. Podeszliśmy do jednych z drzwi, mężczyzna otworzył je, a naszym oczom ukazały się schody. Ponieważ światło dnia sięgało jedynie półpiętra, stal ker musiał zaświecić siedemdziesięciowatową latarkę, abyśmy mogli iść dalej. Przemierzyliśmy około dziesięciu pięter z dół, zanim zdołałem zobaczyć dużą śluzę, przy której stał jakiś człowiek.
          Był ubrany podobnie co ten, którego spotkałem na powierzchni, jednak był nieco starszy i miał o wiele poważniejsze rysy twarzy. Wyglądał na typowego wojskowego, którego wojny toczące się na całym świecie zmieniły do tego stopnia, że nie odczuwał strachu, bólu ani współczucia.
    - Co tu robi ten dzieciak? – zapytał zimno i popatrzył na mnie kątem oka. Ugiąłem się pod jego ciężkim spojrzeniem, które sprawiało, że moje ciało przeszył dreszcz.
    - Nie uwierzysz, ale spotkałem go w jednym z domów. Mówi, że odkąd nastała apokalipsa żył na powierzchni.
    - Możliwe, nigdy go nie widziałem w strefie, a wątpię, aby chłopaki wypuścili takiego młodziaka – mruknął, po czym zwrócił się do mnie. – Chodź, opowiesz nam wszystko na temat życia na powierzchni. Co się dzieje z zombie i inne tego typu pytania. Musimy wiedzieć wszystko o tym, co się dzieje na górze.
          Podeszliśmy do ciemnej śluzy o szerokości około czterech metrów i wysokości trzech. Starszy wojskowy zdjął z ramienia automat i uderzył nim w metalowe drzwi kilka razy. Brzmiało to jak alfabet morska; trzy kropki, kreska i dwie kropki. Był to jakiś skrót – S i D. Jak mi to później wyjaśnił człowiek, którego spotkałem, oznaczało to Strefę Domina czyli cały bunkier wraz z przejściami technicznymi oraz tunelami rządowymi. Powodu tej nazwy – nie wyjaśnił.
          Nagle usłyszałem trzask, a wrota ze skrzypnięciem zaczęły się powoli otwierać. Zauważyłem dwóch strażników w młodym wieku, około dwudziestu pięciu lat, którzy na mój widok nieco się zdziwili. Wojskowy, widząc to, mruknął tylko ciche: „tester”, na co mężczyźni popatrzyli na mnie z uznaniem. Lecz ja nie zwracałem na nich zbytniej uwagi, bardziej skupiłem się na długim, ciemnym korytarzu przed nami. Jedynie co kilkanaście metrów przestrzeń wokół oświetlały dwie lampy awaryjne usytuowane na dwóch równoległych ścianach. Wszystkiemu towarzyszył zapach wilgotnej gliny pomieszanej z wonią kory drzewa.
    - Chodźmy – powiedział jeden ze strażników, przerywając moje rozmyślania. Zamknął śluzę, po czym wraz z nami ruszył naprzód. Przemierzyliśmy około dwustu metrów, aż natrafiliśmy na zakratowaną bramę, która zaraz została otwarta kluczem.
    - Dalej idziecie sami, ja wracam na patrol – powiedział wartownik, zasalutował i ruszył z powrotem. Dalszą drogę, to znaczy kilkadziesiąt następnych długich metrów, przemierzyliśmy w ciszy. Kiedy doszliśmy do ogromnego holu, z wrażenia otworzyłem buzię.
          Była to ogromna sala w kształcie kwadratu o długości około stu metrów i wysokości dwunastu. Aby się do niej dostać, należało wyjść z tunelu i zejść około pięćdziesięciu stopni w dół.  Co, około, dwadzieścia pięć metrów dało się zauważyć okrągłą białą kolumnę podtrzymującą sufit. Wszystko było utrzymane głównie w jasnych kolorach, a całą salę przemierzały dziesiątki ludzi. Czułem się tak, jak przed całą tą apokalipsą. Ten bunkier przypominał mikro-miasto, w którym ludzie starali się żyć normalnie. Pytanie tylko, czy w takim wypadku mogli mieć jakiekolwiek perspektywy na przyszłość?
     - Chodź do sektora wojskowego, będziesz musiał nam opowiedzieć o tym, jak przetrwałeś na Ziemi i co z zombie – powiedział ten dowodzący i podeszliśmy do krętych schodów, które prowadziły w dół do dokładnie takiej samej Sali co tamta.
          Zeszliśmy jeszcze dwa poziomy w dół, aż znaleźliśmy na ostatnim piętrze, gdyż reszta stopni była zablokowana kratą, a dalej już tylko metalową śluzą, przez którą nie dało się zauważyć co jest niżej. Zauważyłem, że na każdej ze ścian były cztery tunele, z których dwa były rządowe, sądząc po tabliczkach na nich. Reszta należała do wojska. Okazało się, że  w każdym w nich znajdują się pokoje mieszkalne, jadalnie i miejsca zbiórek w celu omówienia spraw na temat całej tej apokalipsy.
          Korytarz był w kształcie półkola. Na każdym piętrze znajdowały się trzy piętra pokoi, więc w sumie było ich dwanaście i cztery sale główne. Praktycznie wszystko było utrzymane w kolorze szaro-czarnym. Na cztery pokoje przypadała jedna łazienka, to znaczy po trzy prysznice, umywalki i kabiny toaletowe. Widać, że ludzie starali się zachować pozory życia na ziemi, tyle że większość z nich nie miała już szans, aby kiedykolwiek zobaczyć prawdziwe słońce. Zastępowały je lampy awaryjne, które w ciągu dnia świeciły w pełni, a wraz z jego upływem przygasały, jednak nigdy nie wypalały się całkowicie. Co jakiś czas dało się nawet zauważyć prawdziwy zegar, dzięki któremu można było kontrolować czas. Wszystko zachowywało pozory normalności, prócz samych ludzi. Większość osób, jakie mijałem, było bardzo podenerwowanych. Blada skóra, wory pod oczami, zaschnięte na ciele bród i krew. Widać, że większość nie zdążyła się pozbierać po całym tym wydarzeniu, które miało miejsce jeszcze kilka dni temu. Mimo tego starali się żyć normalnie i funkcjonować tak, jak reszta. Czułem ogromny respekt do wszystkich tych, którzy nie okazywali strachu, bólu psychicznego, fizycznego. Mimo tego, że pragnęli życia sprzed całej tej tragedii, pogodzili się z życiem pod ziemią.
          Kiedy szliśmy korytarzem, usłyszałem za sobą znajomy głos, który sprawił, że moje ciało przeszły dreszcze:

    - Nathan?

6 komentarzy:

  1. Kto to!? No kto?????? Thomas???

    Fajny rozdział, ale na mój gust za mało dialogów... Ale mój gust jest powalony, więc... xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W najlepszych książkach zawsze jest mało dialogów, a tu i tak dużo nawaliłam xdd
      Eee, to nie Thomas xdd Mam nadzieję, że jeszcze maksymalnie was zaskoczę tą całą sytuacją w bunkrze xdd

      Usuń
  2. Jedno słowo WOW.
    Sorry, że komentuje dopiero teraz, ale dopiero teraz zauważyłam, że dodałaś nowy rozdział.
    A co do tego bunkru i tego Nathana mam już podejrzenia.
    Czekam na nexta i wenki życzę 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż jestem ciekawa co to za podejrzenia xd Nie no, spoko, ważne że ktoś w ogóle komentuje xd A dziękuję, dziękuję ;**

      Usuń
  3. Super ^^
    Warto było tyle czekać, powiem ci że do mnie też już wena powróciła i jestem w połowie kolejnego rozdziału brunetki :D
    Już się nie mogę doczekać, co będzie dalej i kto to powiedział? Czy poznaliśmy już tą osobę, czy nie?
    Czekam cierpliwie i życzę dużo weny i pomysłów :3
    Pozdrawiam serdecznie
    ~Slotkasasa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była jedynie o tej osobie mowa, jednak ona osobiście jeszcze nigdzie nie występowała xdd No najwidoczniej ten maj służy wszystkim jeśli chodzi o wenę nie? Xd
      Bardzo mi miło, bo mi się wydawało, że ten rozdział to niewypał ;)
      Wielkie dzięki a pomysły to się przydadzą ;**

      Usuń