- Co
masz na myśli? – zapytałem i zmarszczyłem brwi. – Czy ty chociaż raz możesz
przestać mówić szyfrem? To jest aż tak trudne? – zirytowałem się.
- Nie
mogę. Jestem duchem i teoretycznie nie powinnam ci się również pojawiać, a
jeśli powiedziałabym ci wszystko, Starsi nie pozwoliliby mi więcej wracać na
ziemię – mruknęła wzruszając ramionami i patrząc na mnie przepraszająco. -
Wybacz, naprawdę chciałabym ci wszystko wyjaśnić, ale oni zaraz by się
wszystkiego dowiedzieli. Nie chcą, żebyś wiedział za dużo, za to nie będą mogli
nic poradzić, jeżeli sam do tego dojdziesz.
- Więc
nie mogę liczyć na twoją pomoc? – dopytywałem, ale ciemnowłosa pokręciła
przecząco głową. Westchnąłem.
- Uwierz
mi, Thom naprawdę cię potrzebuje, a ty jego, tylko jeszcze oboje tego nie
wiecie. Tak naprawdę go nie znasz, nie wiesz jaki on jest, ale to naprawdę
wrażliwy chłopak.
-
Błagam, tylko nie mów, że jest mi potrzebny i bez niego nie przetrwam, bo to
wszystko jego wina. To przez niego musiałem szukać Buru, bo on leżał spity i
gadał sam do siebie. To przez niego znaleźli mnie, zabrali i torturowali. To
wszystko jego wina, a uciekłem bez jego gównianej pomocy, sam sobie poradziłem,
więc mi teraz nic tutaj nie wmawiaj! – krzyknąłem i walnąłem pięścią o ścianę.
Zaskoczyło mnie to, że zostało w niej dość głębokie wgłębienie. Nie zwróciłem
na to większej uwagi tłumacząc sobie, że z powodu całej tej Apokalipsy tynk
zaczął już odpadać od ścian. – Doskonale poradzę sobie bez niego i jego
zasranych rad. Nie jest mi do niczego potrzebny, sam znajdę spowiednika i
zobaczysz, że jeszcze będzie mnie przepraszać, że się tak wymądrzał.
- Masz
mu za złe, że się wtedy upił – stwierdziła, na co tylko prychnąłem i oparłem
się czołem o ścianę. – Przecież sam mówiłeś, że go rozumiesz. W końcu dziesięć
lat spędził po drugiej stronie.
-
Uważasz, że to go usprawiedliwia – warknąłem, nawet nie obdarzając dziewczynki
spojrzeniem. – W tamtej chwili zamiast myśleć o całej ludzkości, wolał się upić
i zapomnieć o wszystkim! Jeszcze rozumiem jego obojętność na ciała leżące na
ulicy i rozdrażnienie, ale to już przesada!
- Ty nie
wiesz co on tam przeżył…
- Wiec
mnie oświeć! – przerwałem jej. Ta tylko westchnęła.
- W
tamtym świecie już wieki toczą się wojny. Oni wytrenowali go na maszynę do
zabijania. Miał nie czuć bólu, strachu, jedynie nienawiść i rządzę krwi czy
mordu. Zapomnieli jednak, że to żywa istota i nigdy im się to nie uda, lecz
Thom starał się być silny. Nie okazywał żadnych uczuć, wiedział, że zasłużył na
taką karę za zabicie…
- Co?!
Jakie zabójstwo? – zdziwiłem się. – Mi mówił, że nie dopilnował jakiejś
czarownicy czy coś takiego…
-
Okłamał Cię – westchnęła. – On zabił tę dziewczynę. Miał dość ciągłego łażenia
za nią, dlatego pewnego dnia pod wpływem narkotyków zaatakował ją i zadźgał.
Nie był sobą, coś go opętało, jakiś demon, ale Rada nie brała tego pod uwagę.
Dla nich najważniejsze było to, że pozbawił życia osoby nadprzyrodzonej.
Policja do tej pory nie wie, kto tak naprawdę skrzywdził tę dziewczynę, ale Starsi
wiedzą swoje i byli zmuszeni do wyciągnięcia konsekwencji.
Zamurowało mnie. Myślałem, a właściwie miałem nadzieję, że choć trochę
znam tego chłopaka, a okazało się, że mnie okłamał. Z każdą chwilą
nienawidziłem go coraz bardziej, z dnia na dzień, z minuty na minutę
dowiadywałem się o nim coraz więcej. Kiedy miałem nadzieję, że jest w stu
procentach szczery w stosunku do mnie, okazał się mnie oszukać. Nie miałem
zamiaru szukać go teraz po całym mieście, wolałem działać na własną rękę.
Obiecałem sobie, że pierwsze co zrobię jeżeli uda mi się go spotkać, to mimo
wszystko dam mu z pięści w twarz. Tak naprawdę nie zrobił nic poważnego, ale z
jakiegoś powodu czułem do niego niesamowitą niechęć.
Kiedy odwróciłem głowę zorientowałem się, że Kelly nie ma. I dobrze.
Położyłem się na łóżku i przez dobrych kilka sekund wpatrywałem się w sufit. W
końcu te sekundy przerodziły się w minuty, a minuty w godziny. Czułem
przeszywający ból na całym ciele, nie tylko z powodu pleców. Byłem zmęczony
całym tym bieganiem po mieście i uciekaniem. Zasnąć udało mi się dopiero wtedy,
kiedy po raz pierwszy od kilku dni zobaczyłem promień słońca rzucany na podłogę
przez wschodzące słońce.
Znajdowałem
się w jakimś pokoju, prawdopodobnie dziewczęcym sądząc po wystroju. Drzwi do
łazienki były otwarte, a w środku była jakaś dziewczyna czyszcząca zęby nicią
dentystyczną. Podszedłem bliżej, aby móc się jej przyglądnąć. Miała ciemne
długie włosy i zielone oczy, zupełnie jak ta dziewczyna z moich snów. Była identyczna,
o ile to właśnie nie ona. Lecz dopiero teraz miałem szansę zobaczyć jej twarz.
Duże smutne oczy i malinowe pełne usta. Była naprawdę piękna.
Mimo tego, że stałem tuż obok niej, ona nie zwracała na mnie uwagi,
zdawała się mnie nie zauważać. Machałam jej dłonią przed oczami, ale ona nadal
wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Dopiero kiedy stanąłem za nią,
zobaczyłem czyjeś odbicie w lustrze. Mężczyzna był ubrany na czarno, kaptur
zarzucony na głowę zasłaniał mu całą twarz, prócz dwóch rzeczy: przekrwionych
dużych oczu i tego szyderczego uśmiechu. A najgorsze było to, że tym facetem
byłem ja.
Ciemnowłosa również zobaczyła moje odbicie, gdyż zaraz zaprzestała
wszystkich czynności i za jednym zamachem odwróciła się za siebie. Mimo tego,
nie zdołała mnie zobaczyć, nawet ja widziałem siebie jedynie w lustrze. Zanim
ponowiła czyszczenie zębów, odsunąłem się na bok i usiadłem na brzegu wanny.
Nie wiedziałem co się działo, nic nie rozumiałem.
W
pewnej chwili zamurowało mnie. Nić, którą zielonooka czyściła usta, zaszyła jej
usta. Szybko wstałem i pobiegłem w jej stronę. Niepohamowany strach gościł w
jej oczach, a kiedy mój wizerunek pojawił się w zwierciadle – wręcz oszalała.
Spanikowałem również ja, kiedy oczy dziewczyny stały się całkowicie białe, a
ona zaczęła lewitować. Cofnąłem się o krok i poślizgnąłem się na śliskich
płytkach, po czym z impetem wylądowałem na mokrej posadzce. Huk był
niesamowity, ale zaraz nastolatka również spadła na ziemię. Rozmasowała tylko
biodro i wbiegła do pokoju, przy okazji przenikając przeze mnie. Teraz byłem
już całkowicie zdezorientowany, musiałem się dowiedzieć o co w tym wszystkim
chodzi.
Wszedłem do pokoju. Dziewczyna wygrzebała spomiędzy sterty książek
znajdujących się na półce jakiś gruby tom i zaczęła go nerwowo przeczesywać.
Gdy znalazła pożądaną stronę, szybko wszystko przeczytała i popędziła do
łazienki. Zaglądnąłem do Księgi i moim oczom ukazało się zaklęcie Spowiednika.
Przewróciłem kartkę i zacząłem szukać jakiegoś zaklęcia, sam nie wiem jakiego.
Coś kazało mi to robić. Zatrzymałem się dopiero na około dwieście dziesiątej i
wyrwałem ją. Ty po co?
Obudziłem się cały mokry od potu. Przetarłem czoło i spojrzałem za okno.
Po raz pierwszy od tak długiego czasu miałem szansę zobaczyć kilka promieni
słonecznych, które nieśmiało przeciskały się przez ciemne chmury deszczowe
tworząc niewielką tęczę. Uśmiechnąłem się lekko i ziewnąłem szeroko, po czym
wstałem.
Opierając się ręką o łóżku, poczułem coś szorstkiego, prawdopodobnie
jakąś kartkę. Zdziwiony popatrzyłem w tamtą stronę i zauważyłem tą samą stronę,
którą wyrwałem z tamtej Księgi. Nie wiedziałem co powiedzieć, byłem zaskoczony
jak nigdy. Skąd to mogło się tu wziąć, skoro to wszystko to był jedynie sen.
Czy możliwym było to, abym mógł przenosić przedmioty w czasie i w przestrzeni?
Kiedyś zdarzyło mi się z nerwach za pomocą umysłu rzucić wazonem w ścianę, ale
później podobnych sytuacji nie było, aż do teraz.
Niepewnie podniosłem kartkę i zacząłem czytać tekst napisany na niej.
„Zaklęcie Skażonej Krwi polega na pozbyciu się
jakichkolwiek ran czy zadrapań z ciała istoty nadprzyrodzonej. Musi być
wypowiedziane przez członka Braterstwa Wielkiego Fushicho, tylko wtedy
zadziała. Dzięki niemu możliwe jest pozbycie się obrażenia i niepozostawienia
jakiejkolwiek blizny czy śladu. Niestety złamania czy urazy wewnętrzne zostają
bez zmian, zaklęcie działa tylko na rany zewnętrzne.”
Miałem nadzieję, że będę mógł pozbyć się szram na plecach, choć nie
należałem do żadnego bractwa. Chwyciłem stronę i zacząłem wymawiać po kolei
słowa napisane na kawałku papieru:
- Ciało
za ciało, krew za krew. Feniksie, Ty dbasz o swoich. Spraw, by wszystkie rany z
mojego ciała i duszy zniknęły. Ciało za ciało, krew za krew.
Nagle poczułem lekkie mrowienie na plecach, a później okropny ból, który
z chwili na chwilę zniknął. Syknąłem i ostrożnie zacząłem zsuwać z siebie
koszulę, po czym stanąłem tyłem do lustra. Zatkało mnie. Po ranach, które
sprawiały mi tak duży ból, nie było śladu. Nie wiedziałem co powiedzieć,
zrobić. Po prostu stałem i czekałem, sam nie wiem na no. Poruszyłem się dopiero
po jakimś czasie, założyłem bluzkę i zszedłem na dół. Głód który czułem, nie
pozwalał mi myśleć. Zjadłem, sczerstwiałą już, kromkę chleba i zacząłem szukać
swoich rzeczy; łuk z kołczanem przełożyłem przez ramię, a miecz chwyciłem do
ręki.
Już
trzymałem rękę na klamce i chciałem wyjść, kiedy na zewnątrz usłyszałem jakieś
odgłosy. Odsunąłem się, wcześniej ostrożnie zamykając drzwi na klucz, kiedy
nagle ktoś zaczął próbować je otworzyć. Wyciągnąłem miecz zastanawiając się,
czy uciekać tylnym wejściem czy lepiej czekać. Postanowiłem w końcu zaryzykować
i po prostu wyjść na zewnątrz. W razie czego miałem broń więc nie byłem
całkowicie pewny swojej nadchodzącej śmierci. Wciągnąłem powietrze,
przekręciłem zamek i wyszedłem na zewnątrz.
Zamurowało
mnie. Przed moimi oczami stał człowiek, najprawdziwszy człowiek. Był mojego
wzrostu, jednak o wiele starszy, na oko około czterdziestki. Na jego głowie
widać już było oznaki siwizny, a dało się także zauważyć ciemny zarost. Miał
wąskie usta i małe brązowe oczy, które lustrowały mnie ze nieukrawanym
zaskoczeniem. Ubrany był z wojskowy uniform i wysokie czarne glany.
- Co ty,
dzieciaku, tu robisz? – zdziwił się, patrząc na mnie w wielkim niedowierzaniem.
– Przecież wszyscy powinni być w bunkrze, zabronione jest wychodzenie z niego.
- Jaki
bunkier, o co chodzi? – zapytałem i zmarszczyłem czoło. – To w ogóle jacyś ludzie jeszcze żyją?
Myślałem, że wszyscy zginęli.
- A ja
byłem pewny, że każdy, kto tylko zdołał uciec przed zombie jest w bunkrze, a
nie na powierzchni – mruknął. – Jakim cudem udało ci się uciec przed trupami?
- Powiedzmy, że jestem kimś w stylu stalkera.
Codziennie nas dwóch wychodzi na
powierzchnię, aby zebrać jakieś zapasy jedzenia, który znajdujemy po domach,
ubrania czy inne rzeczy, które na pewno przydadzą nam się w przetrwaniu. Jeżeli
znajdujemy jakieś żywe zwierzęta, zabieramy je ze sobą o ile pozwala nam na to
ich wielkość.
- A ile
ludzi przeżyło? Jest was choć tysiąc?
-
Chłopaczku – prychnął z dumą. – W całej aglomeracji pomieści się dobre sześćdziesiąt
tysięcy ludzi na czterech piętrach w tym piętro wojskowo-rządowe. Wszystkich
jest około pięćdziesięciu pięciu tysięcy, więc pewna część społeczeństwa
przetrwała. Ale nie mówmy teraz o tym, lepiej się stąd zabierajmy. Pod ziemią
będziemy bezpieczni i wtedy będę mógł ci to wszystko wytłumaczyć, dobra? –
zaproponował, po czym uśmiechnął się lekko. Kiwnąłem niepewnie głową i
ostrożnie wyszliśmy z budynku, cały czas rozglądając się, czy aby na pewno nikt
nas nie obserwuje.
W
ciszy przeszliśmy około trzystu metrów, aż trafiliśmy do jednego z biurowców,
dokładnie do Empire State Building. Czułem się dziwnie widząc, że na co dzień
zadbany i piękny budynek był teraz zrujnowany, a w środku walały się ciała
różnych ludzi i towarzyszył temu cuchnący smród. Zatkałem nos rękawem bluzy i
ruszyliśmy dalej. Podeszliśmy do jednych z drzwi, mężczyzna otworzył je, a
naszym oczom ukazały się schody. Ponieważ światło dnia sięgało jedynie
półpiętra, stal ker musiał zaświecić siedemdziesięciowatową latarkę, abyśmy
mogli iść dalej. Przemierzyliśmy około dziesięciu pięter z dół, zanim zdołałem
zobaczyć dużą śluzę, przy której stał jakiś człowiek.
Był ubrany podobnie co ten, którego spotkałem na powierzchni, jednak był
nieco starszy i miał o wiele poważniejsze rysy twarzy. Wyglądał na typowego
wojskowego, którego wojny toczące się na całym świecie zmieniły do tego
stopnia, że nie odczuwał strachu, bólu ani współczucia.
- Co tu
robi ten dzieciak? – zapytał zimno i popatrzył na mnie kątem oka. Ugiąłem się
pod jego ciężkim spojrzeniem, które sprawiało, że moje ciało przeszył dreszcz.
- Nie
uwierzysz, ale spotkałem go w jednym z domów. Mówi, że odkąd nastała apokalipsa
żył na powierzchni.
-
Możliwe, nigdy go nie widziałem w strefie, a wątpię, aby chłopaki wypuścili
takiego młodziaka – mruknął, po czym zwrócił się do mnie. – Chodź, opowiesz nam
wszystko na temat życia na powierzchni. Co się dzieje z zombie i inne tego typu
pytania. Musimy wiedzieć wszystko o tym, co się dzieje na górze.
Podeszliśmy do ciemnej śluzy o szerokości około czterech metrów i
wysokości trzech. Starszy wojskowy zdjął z ramienia automat i uderzył nim w
metalowe drzwi kilka razy. Brzmiało to jak alfabet morska; trzy kropki, kreska
i dwie kropki. Był to jakiś skrót – S i D. Jak mi to później wyjaśnił człowiek,
którego spotkałem, oznaczało to Strefę Domina czyli cały bunkier wraz z
przejściami technicznymi oraz tunelami rządowymi. Powodu tej nazwy – nie
wyjaśnił.
Nagle usłyszałem trzask, a wrota ze skrzypnięciem zaczęły się powoli
otwierać. Zauważyłem dwóch strażników w młodym wieku, około dwudziestu pięciu
lat, którzy na mój widok nieco się zdziwili. Wojskowy, widząc to, mruknął tylko
ciche: „tester”, na co mężczyźni popatrzyli na mnie z uznaniem. Lecz ja nie
zwracałem na nich zbytniej uwagi, bardziej skupiłem się na długim, ciemnym
korytarzu przed nami. Jedynie co kilkanaście metrów przestrzeń wokół oświetlały
dwie lampy awaryjne usytuowane na dwóch równoległych ścianach. Wszystkiemu
towarzyszył zapach wilgotnej gliny pomieszanej z wonią kory drzewa.
-
Chodźmy – powiedział jeden ze strażników, przerywając moje rozmyślania. Zamknął
śluzę, po czym wraz z nami ruszył naprzód. Przemierzyliśmy około dwustu metrów,
aż natrafiliśmy na zakratowaną bramę, która zaraz została otwarta kluczem.
- Dalej
idziecie sami, ja wracam na patrol – powiedział wartownik, zasalutował i ruszył
z powrotem. Dalszą drogę, to znaczy kilkadziesiąt następnych długich metrów,
przemierzyliśmy w ciszy. Kiedy doszliśmy do ogromnego holu, z wrażenia
otworzyłem buzię.
Była to ogromna sala w kształcie kwadratu o długości około stu metrów i
wysokości dwunastu. Aby się do niej dostać, należało wyjść z tunelu i zejść
około pięćdziesięciu stopni w dół. Co,
około, dwadzieścia pięć metrów dało się zauważyć okrągłą białą kolumnę
podtrzymującą sufit. Wszystko było utrzymane głównie w jasnych kolorach, a całą
salę przemierzały dziesiątki ludzi. Czułem się tak, jak przed całą tą
apokalipsą. Ten bunkier przypominał mikro-miasto, w którym ludzie starali się
żyć normalnie. Pytanie tylko, czy w takim wypadku mogli mieć jakiekolwiek
perspektywy na przyszłość?
- Chodź
do sektora wojskowego, będziesz musiał nam opowiedzieć o tym, jak przetrwałeś
na Ziemi i co z zombie – powiedział ten dowodzący i podeszliśmy do krętych
schodów, które prowadziły w dół do dokładnie takiej samej Sali co tamta.
Zeszliśmy jeszcze dwa poziomy w dół, aż znaleźliśmy na ostatnim piętrze,
gdyż reszta stopni była zablokowana kratą, a dalej już tylko metalową śluzą,
przez którą nie dało się zauważyć co jest niżej. Zauważyłem, że na każdej ze
ścian były cztery tunele, z których dwa były rządowe, sądząc po tabliczkach na
nich. Reszta należała do wojska. Okazało się, że w każdym w nich znajdują się pokoje
mieszkalne, jadalnie i miejsca zbiórek w celu omówienia spraw na temat całej
tej apokalipsy.
Korytarz był w kształcie półkola. Na każdym piętrze znajdowały się trzy
piętra pokoi, więc w sumie było ich dwanaście i cztery sale główne. Praktycznie
wszystko było utrzymane w kolorze szaro-czarnym. Na cztery pokoje przypadała
jedna łazienka, to znaczy po trzy prysznice, umywalki i kabiny toaletowe.
Widać, że ludzie starali się zachować pozory życia na ziemi, tyle że większość
z nich nie miała już szans, aby kiedykolwiek zobaczyć prawdziwe słońce.
Zastępowały je lampy awaryjne, które w ciągu dnia świeciły w pełni, a wraz z
jego upływem przygasały, jednak nigdy nie wypalały się całkowicie. Co jakiś
czas dało się nawet zauważyć prawdziwy zegar, dzięki któremu można było
kontrolować czas. Wszystko zachowywało pozory normalności, prócz samych ludzi.
Większość osób, jakie mijałem, było bardzo podenerwowanych. Blada skóra, wory
pod oczami, zaschnięte na ciele bród i krew. Widać, że większość nie zdążyła
się pozbierać po całym tym wydarzeniu, które miało miejsce jeszcze kilka dni
temu. Mimo tego starali się żyć normalnie i funkcjonować tak, jak reszta.
Czułem ogromny respekt do wszystkich tych, którzy nie okazywali strachu, bólu
psychicznego, fizycznego. Mimo tego, że pragnęli życia sprzed całej tej
tragedii, pogodzili się z życiem pod ziemią.
Kiedy szliśmy korytarzem, usłyszałem za sobą znajomy głos, który
sprawił, że moje ciało przeszły dreszcze:
-
Nathan?
Kto to!? No kto?????? Thomas???
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, ale na mój gust za mało dialogów... Ale mój gust jest powalony, więc... xD
W najlepszych książkach zawsze jest mało dialogów, a tu i tak dużo nawaliłam xdd
UsuńEee, to nie Thomas xdd Mam nadzieję, że jeszcze maksymalnie was zaskoczę tą całą sytuacją w bunkrze xdd
Jedno słowo WOW.
OdpowiedzUsuńSorry, że komentuje dopiero teraz, ale dopiero teraz zauważyłam, że dodałaś nowy rozdział.
A co do tego bunkru i tego Nathana mam już podejrzenia.
Czekam na nexta i wenki życzę 😊
Aż jestem ciekawa co to za podejrzenia xd Nie no, spoko, ważne że ktoś w ogóle komentuje xd A dziękuję, dziękuję ;**
UsuńSuper ^^
OdpowiedzUsuńWarto było tyle czekać, powiem ci że do mnie też już wena powróciła i jestem w połowie kolejnego rozdziału brunetki :D
Już się nie mogę doczekać, co będzie dalej i kto to powiedział? Czy poznaliśmy już tą osobę, czy nie?
Czekam cierpliwie i życzę dużo weny i pomysłów :3
Pozdrawiam serdecznie
~Slotkasasa
Była jedynie o tej osobie mowa, jednak ona osobiście jeszcze nigdzie nie występowała xdd No najwidoczniej ten maj służy wszystkim jeśli chodzi o wenę nie? Xd
UsuńBardzo mi miło, bo mi się wydawało, że ten rozdział to niewypał ;)
Wielkie dzięki a pomysły to się przydadzą ;**