wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 11 Lucy

     Zatrzymaliśmy się pod jednym z bloków i w egipskich ciemnościach zaczęliśmy podążać na samą górę, gdzie byliśmy bardziej bezpieczni. Drogę oświetlał nam jedynie blask księżyca. Dziewczyna raz się potknęła i prawie upadła, jednak Cole złapał ją w porę i uchronił przed upadkiem. Ja, ponieważ szedłem przodem, nie odwróciłem się ani na chwilę, nie chcąc, aby spotkał mnie podobny los, kiedy mógłbym nie zauważyć jednego ze schodków.
     - Zatrzymajmy się w tym mieszkaniu – zarządziłem, stojąc przed drzwiami z nadrukiem cyferek pięć, zero i dwa.
     Wskazywało to na to, że znajdowaliśmy się na piątym piętrze. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi okazały się zamknięte na klucz. Rozwaliłem więc zamek kopniakiem, dumny z siebie, że udało mi się to za pierwszym razem.
     - Rozdzielmy się i przeszukajmy pokoje, będę czuł się pewniej – zaproponował Cole ochrypłym głosem.
     Ja postanowiłem przeczesać lewe skrzydło mieszkania, natomiast para – prawe. Koniec końców nie znaleźliśmy nic ciekawego, a zarazem i niepokojącego, więc wróciłem do salonu, gdzie moi towarzysze już na mnie czekali. Postanowiliśmy, że nie będziemy zwlekać, dlatego usiadłem na kanapie i czekałem na instrukcję Cole w sprawie z przenoszeniem rzeczy w czasoprzestrzeni.
     - Na samym początku musisz się rozluźnić i przestać myśleć o wszystkim innym, twoją głowę powinna zaprzątać tylko i wyłącznie Księga, dobrze? Zamknij powoli oczy i oddychaj głęboko….Wyobraź sobie kształt Księgi, jej wygląd i chropowatą powierzchnię. Kiedy już będziesz miał w głowie tylko ją, a wszystko inne wyrzucisz z umysłu, zacznij głośno liczyć od dziesięciu w dół.
     Siedziałem tak chwilę, starając się dopasować do tego, co mówił szatyn, po czym odliczyłem powoli pierwsze dziesięć liczb. Kiedy tylko wypowiedziałem ostatnią, znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Byłem w jakimś budynku, prawdopodobnie biurowcu. Ściany były kompletnie obdarte, a po podłodze walały się śmieci. Najbardziej jednak przeraziły mnie smugi krwi, prowadzące wzdłuż korytarza i znikające za zakrętem.
     Coś kazało mi iść tym śladem. Chwilę wahałem się, czy aby na pewno chcę to zrobić, lecz zaraz ruszyłem wolnym krokiem dalej.
     Panowała tu naprawdę straszna atmosfera. Było przeraźliwie zimno, a w powietrzu unosił się zapach benzyny i chrzanu. Do tego lampy awaryjne wypuszczały zbyt słabe światło, aby dało się zauważyć coś znajdującego się dziesięć metrów dalej. Byłem całkowicie przerażony, czułem się jak w jakimś horrorze kinowym. Brakowało tylko, aby zaraz zza rogu wypadł jakiś zmutowany potwór, chcący mnie zabić lub doprowadzić do szaleństwa.
     Kiedy znalazłem się przy zakręcie, przywarłem się ściany i ostrożnie wyglądnąłem zza rogu. Całe szczęście nie zastałem tam nic, prócz drewnianej podłogi i czerwonych śladów prowadzących dalej, wyglądających, jakby ktoś ciągnął po podłodze zwłoki. Zadrżałem i ruszyłem za nimi, próbując jakoś przezwyciężyć strach o własne bezpieczeństwo.
     W końcu doszedłem do schodów. Zatrzymałem się za kilka sekund, lecz westchnąłem i ruszyłem po nich, cały czas patrząc w górę. Nadal czułem się niepewnie, do tego byłem całkiem sam. Pokonałem jeszcze kilkadziesiąt metrów, aż doszedłem do pewnych drzwi. Różniły się od reszty tym, że były lekko uchylone. Niepewnie, ale otworzyłem je i przekroczyłem ich próg. Wtedy pod jedną ze ścian zauważyłem jakieś ciało, lecz było odwrócone do mnie plecami, przez co nie zauważyłem twarzy postaci. Zacząłem coraz bardziej żałować, że zgodziłem się na tą podróż, a moje przerażenie wzmogło się, kiedy zwłoki poruszyły się lekko.
     - Ja pierdole – mruknąłem i zrobiłem krok do tyłu, jednak natrafiłem na drzwi, które same się zamknęły.
     Wtedy ciałem wstrząsnął dreszcz. Zaczęło poruszać się jak gąsienica, aż odwróciło się w moją stronę.
      Miało ogromne, dość dziwaczne ślepia. Zamiast białek, natrafiłem na niebieskie gałki oczne, brakowało również tęczówek i źrenic. Usta było mocno zaciśnięte, a kiedy lekko się uchyliły zrozumiałem, że były niemal zrośnięte. Na całej twarzy jedynie nos wydawał się normalny. Jeśli chodzi o włosy, to były całkowicie białe – nie siwe, ale białe, jak śnieg. Postaci brakowało także palców u rąk i stóp.
     - Ka… - mruknęła. – Ka…du….
     Zrozumiałem od razu, że kobieta, o ile można było ją tak nazwać, próbuje mi coś przekazać, jednak przeszkadzają jej w tym zaszyte usta i rany na całym ciele. Po jakimś czasie wskazała na swoje prawe oko, w którym zauważyłem błysk.
     - Ka….mień – wydukała w końcu. – O-ogień. Tu.
     Cały czas nie rozumiałem, co oko ma wspólnego z ogniem, a co dopiero z jakimś kamienie. W końcu męczennica westchnęła i wsunęła sobie palec pod powiekę. Odruchowo odwróciłem głowę, aby na to nie patrzeć, jednak ciekawość zwyciężyła. Kiedy ponownie odważyłem się spojrzeć przed siebie, o mało nie zwymiotowałem. Kobieta wyjęła sobie oko. Początkowo zzieleniałem i poczułem niestrawione jedzenie gromadzące mi się w gardle, lecz po jakimś czasie coś zaskoczyło mnie jeszcze bardziej.
     Spojrzałem na jej wyciągnięte w moją stronę, pozbawione palców, dłonie i zamarłem. Zamiast oka, trzymała w nich coś innego, bardziej błyszczącego. Miało kolor podobny do topazu; było równie niebieskie, a jednocześnie gładkie i błyszczące. Nie mogłem uwierzyć, że to mieściło się w oku tej kobieciny.
     - Kamień Ka….dwadu – wyjąkała i jeszcze bardzie wyciągnęła ręce w moją stronę. – Weź.
     Niepewnie podszedłem do niej, nadal nie rozumiejąc całej tej sytuacji. Powoli i ostrożnie chwyciłem Kamień, po czym schowałem go do kieszeni.
     Nagle wpadłem na pewien pomysł.
     - Czy wiesz, gdzie jest Księga? – zapytałem zaciekawiony dając jej do zrozumienia, że nie mam zbyt dużo czasu i spodziewam się szybkiej odpowiedzi.
     - On ją ma, trzyma w swoim pokoju.
     - Kim On jest? Gdzie jest pokój?
     Wyrzucałem z siebie pytania jak karabin maszynowy.
     - To mój pan – mruknęła, nieco wystraszona. – On jest zły, bardzo zły. Nie idź do niego, On cię zabiję. Ma Księgę, nie odda jej bez walki. Czeka na ciebie.
     - Gdzie On jest?!
     W tym właśnie momencie kobieta spojrzała na mnie przepraszająco, po czym odwróciła głowę w swoje lewo. Również tam popatrzyłem i właśnie wtedy, w kącie, zobaczyłem jakiś cień.
     Początkowo nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia, jednak kiedy postać wyłoniła się z ciemności, stanęło mi serce. Był to mężczyzna (oczywiście, o ile można takie poorane ciało nazwać „mężczyzną”) nieco wyższy ode mnie, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jego kolor skóry przypominał ściany, z których odpadł tynk. Jego kończyny były nieco powykrzywiane, a sam patrzył na mnie nieco przekręconą głową. Był ubrany w białe ubranie, podobne do tego szpitalnego, a na jego nadgarstku miał coś w stylu bransoletki, które nosiły osoby uwięzione w zakładach psychiatrycznych.
     Spojrzał na mnie swoimi spokojnymi oczami z czerwonymi tęczówkami i uśmiechnął się szyderczo.
     - Wiedziałem, że przyjdziesz.
     Jego basowy głos sprawił, że po moim ciele przeszły dreszcze. Mimowolnie zrobiłem krok do tyłu, a kiedy stwór to zauważył, roześmiał się.
     - Nie bój się, nie mam zamiaru cię skrzywdzić – zapewnił mnie, po czym dodał ciszej: Przynajmniej na razie.
     Mierzyliśmy się wzrokiem kilka sekund, więc poczułem ulgę, kiedy to mój przeciwnik spuścił wzrok po raz pierwszy. Później popatrzył na kobietę, która skuliła się w kącie i cicho coś szemrała. Wsłuchałem się chwilę w jej szlochy i zaraz zrozumiałem, że to słowa błagania.
     - Wybacz Lucy, ale za dużo jej powiedziałaś. A tak cię lubiłem.
     Po tym stwierdzeniu podszedł do dziewczyny. Nawet jej nie dotknął, a mimo to zaczęła krzyczeć i skręcać się w agonii. Patrzyłem na to chwilę jak zahipnotyzowany, a kiedy zrozumiałem co się dzieję, wybiegłem z pokoju, kierując się gdziekolwiek, byle przed siebie.
     DRUGIE PIĘTRO, POKÓJ DWIEŚCIE TRZYNAŚCIE.
     Ten głos zabrzmiał w mojej głowie zaraz wtedy, kiedy znalazłem się na korytarzu. Zauważyłem, że był identyczny, jak głos tej męczennicy, z którą tą psychol nie wiadomo co zrobił. Nie miałem innego wyjścia jak sprawdzić, co znajduję się w tamtym pomieszczeniu.
     Wbiegłem po schodach na piętro wyżej i zdenerwowany zacząłem szukać wskazanego pomieszczenia. Dwieście trzy…….dwieście pięć……dwieście dziesięć…..Jest! Dwieście trzynaście. Wpadłem do sali jak oparzony, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Bardzo zaskoczyło mnie to, że nie było tu niczego nadzwyczajnego, zwykłe biuro i jakieś półki.
     PÓŁKI, PRZESZUKAJ JE.
     Mnie samego to zaskoczyło, ale posłuchałem tego chorego głosu w mojej głowie i zacząłem przeczesywać sterty książek w poszukiwaniu sam nawet nie wiedziałem czego. Mój oddech był mocno przyspieszony, a serce łopotało jak spłoszony ptak. Co chwilkę spoglądałem w stronę drzwi bojąc się, że zaraz zobaczę w nich tamtego mężczyznę. Ta myśl przerażała mnie do tego stopnia, że kolejne tomy zwalałem na ziemię w jeszcze szybszym tempie.
     Jakież było moje zaskoczenie, kiedy moja dłoń spoczęła na grubej, złotej księdze, która pod moim dotykiem zalśniła. Niepewnie i delikatnie chwyciłem ją w swoje dłonie. Byłem pewien. To właśnie tej Księgi szukałem, to ona zależała do Naomi. Pogładziłem drżącą ręką jej okładkę i właśnie w tym momencie ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
     - Cholera, właśnie w takim momencie! – krzyknąłem, dodając jeszcze do tego kilka przekleństw, w których, między innymi, wyzywałem matkę potwora oraz jego samego.
     KSIĘGA, STRONA STO TRZYDZIEŚCI PIĘĆ.
     Posłuchałem tego głosu w mojej głowie, który, mimo swojej pomocy, bardzo mnie drażnił. Zacząłem szybko przewracać kolejne stronnice bojąc się, że zjawa w każdej chwili może wpaść do pokoju i pozostawić po mnie tylko puste wspomnienia. Po za tym, przez moją ignorancję i egoizm, nawet nie miał kto za mną tęsknić i miło mnie wspominać.
     - Zaklęcie życia? – zdziwiłem się, znajdując wreszcie pożądaną przeze mnie stronę. – Zaklęcie pozwalające wrócić do świata żywych podczas: bycia w innym wymiarze, przeniesieniu do przyszłości lub przeszłości, podróżach w czasie i przestrzeni…..
     Właśnie w tamtym momencie zrozumiałem o co chodzi. Początkowo zacząłem się obawiać, że nie wydostanę się stąd bez pomocy, ale, jak widać, służyło do tego odpowiednie zaklęcie. Żałowałem, że nie było w tym tak łatwo, jak z przeniesieniem się do TEGO miejsca.
     Tekst zaklęcia był po łacinie, dlatego bez problemu można by wyobrazić sobie mój załamany wyraz twarzy, kiedy to zrozumiałem. Nie dość, że nie rozumiałem co one znaczą, to jeszcze miałem problem w choćby wypowiedzeniem tych słów. Podchodziłem do tej próby kilkakrotnie, a czasu zostawało coraz mniej. W końcu jakoś wziąłem się za siebie i powoli, dokładnie, przeczytałem całe zdanie. Ku mojemu zdziwieniu udało się, bo już chwilę później znalazłem się w brudnym, nieoświetlonym salonie z Księgą w rękach.
     - Nathan? – zapytała ciemnowłosa, znajdując się tuż naprzeciw mojej twarzy. – Nic ci nie jest? Jesteś cały?
     - Wszystko w porządku – odpowiedziałem z triumfalnym uśmiechem na ustach. – Proszę, oto Księga. Nie było łatwo, ale jakoś się udało. Te wszystkie postacie rodem z horrorów zaczynają mnie coraz bardziej przerażać, a ja mam do was większy respekt, że tak długo zdołaliście wytrzymać ze swoimi zdolnościami. Szacun, ziom.
     Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, po raz pierwszy tak prawdziwie i radośnie. Poklepała mnie po policzku jak małe dziecko, po czym usiadła obok mnie i zaczęła dokładnie studiować stos kartek.
     - Rada cię szuka – mruknął nagle chłopak, ziewając.
     - Co takiego?!
     - Nie było cię dobrych kilka godzin, także postanowiłem się zdrzemnąć – zaczął.
     Spojrzałem na okno. Rzeczywiście, zaczynało już świtać. Skoro zaczęliśmy nasz sabat około północy, to nieźle musiałem tam zabalować.
     - Można powiedzieć, że należę do Rady, także często się ze mną kontaktują. Tym razem było to przez sen. Powiedzieli, że nie mogli ci wszystkiego wytłumaczyć, bo ktoś usilnie próbował zrobić wszystko, żebyśmy nie dowiedzieli się, kto jest spowiednikiem. Najwyraźniej nadal działa ta moc, bo nic nie wyczuwają, ale w moich wspomnieniach zauważyli, że mamy z tobą do czynienia. Ustalili, że dzisiaj, dokładnie w południe, mamy zjawić się w twoim domu, będą tam na nas czekać.
     - Nareszcie się czegoś dowiem, bo ta niewiedza mnie kompletnie przytłacza – westchnąłem.
     Nagle przypomniałem sobie coś, co nie cierpiało zwłoki.
     - Właśnie! – krzyknąłem i sięgnąłem do kieszeni dżinsów. Wyjąłem z niej mały, niebieski kamyczek. – Jakaś laska….Nie no, dobra, w tym określeniem przesadziłem. Jakieś coś dało mi to. Co dziwniejsze, wyjęło to we swojego oczodołu.
     Na samo wspomnienie tego wydarzenia zrobiłem skwaszoną minę.
     Dziewczyna, zaintrygowana rzeczą, wzięła ode mnie kawałeczek topazo-podobnego kamyczka i zaczęła dokładnie się mu przyglądać. Od razu z ulgą wytarłem ręce o tapczan. Dziwiło mnie to, że mimo tego, że wiedziała gdzie znajdowało się moje znalezisko, zanim trafiło w moje ręce, bez najmniejszych skrupułów wzięła je do ręki. Mnie, faceta, to brzydziło, a co dopiero jakąś niebieskooką brunetką. Nie, żebym ją dyskryminował, broń Boże, ale każda dziewczyna jaką znam, nawet by na to nie popatrzyła.
     Naomi chwilkę przyglądała się kamieniowi, po czym na jej twarz wpełzło zdziwienie, a nawet, powiedziałbym, zaskoczenie.
     - No – pośpieszyłem ją. – Podzielisz się z nami wiadomością, co to właściwie jest? Nie żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało, ale przez twoją reakcję jestem tym faktem bardzo zaintrygowany.
     - Chłopaki, nie uwierzycie – odezwała się w końcu z uśmiechem triumfu. – To pierwsza część kamienia.

5 komentarzy:

  1. Rozdzialik fajny, fajny i jeszcze raz fajny! Brakuję mi w tym wszystkim tylko Thomasa, ale on ci naprawdę fajnie wyszedł. I ciekawi mnie gdzie będzie druga część kamienia. Może w naszyjniku mamy Nathana? Tak się wczuwam w te rozdziały, że i mi biję serce mocniej kiedy je czytam. Podobają mi się one bardzo. c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję dziękuję xd Thomas się jeszcze pojawi, spokojnie, tylko nie wiem kiedy xd Co do drugiej część to nie, ale blisko xd
      Jeszcze raz bardzo dziękuję :)

      Usuń
  2. Ten pomysł oczodołem był zarówno oryginalny jak i straszny :P Jak kiedyś stracę oko to kupię sobie taką piracką opaskę i będę pod nią trzymać moje skarby :3 Ewentualnie słodycze na czarną godzinę :P
    Kiedy ten gości zwrócił się do Lucy myślałam, że poleje się krew, a właściwie rozbryźnie się w około. Ale zamiast tego musi umieć telepatycznie sprawiać ból, co moim zdaniem jest lepsze niż latanie z tasakiem :P
    Rozdział wciągnął mnie do tego stopnia, że zaczęłam bać się o swoje życie xD Jak przyjemnie dać się tak porwać do blogerosfery i zapomnieć o wszystkim :3
    Powodzonka w pisaniu życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie w oku będę trzymać plik banknotów xd Dzięki temu żaden złodziej mi nie straszny xd A co do tego sprawiania bólu myślami to zmierzch mnie zaintrygował do tgeo stopnia, że też postanowiłam tak zrobić xd Bać się o swoje życie, mówisz? Ty jeszcze nie wiesz co to znaczy się bać buahaha xddd
      Dzięki wielkie ;) A co rozdziałów to mam cztery w zanadrzu xd

      Usuń
  3. Wkońcu nowy rozdział :-) :-) nawet niewiesz jak ja bardzo się cieszę gdy widzę nowy rozdział ,pozdrawiam i życzę weny :-) :-)

    OdpowiedzUsuń