Bardzo przepraszam, że rozdział spóźniony 2-3 dni, ale miałam problemy z internetem, a blogger w ogóle nie chciał mi wejść -.- Nadal jest trochę spowolniony, ale skoro dałam radę dodać rozdział, to znaczy, że nie jest tak źle xddd Dobra, nie przedłużając - rozdział. Zapraszam ^^
Resztę nocy przespałem spokojnie, aż
do godziny ósmej, kiedy to feniks, Buru, zaczął szturchać moją rękę. Wtedy
mruknąłem niezrozumiale jakieś słowa i uchyliłem powiekę prawego oka. Gdyby nie
ptak stojący nade mną, promienie słoneczne od razu dostałyby się do mego oka
sprawiając, że zaraz bym je zamknął. Przeciągnąłem
się jeszcze i podniosłem do pozycji siedzącej.
Thomas stał przy oknie, popalając
papierosa i ze spokojem wydychając jego dym. Kiedy przypatrzyłem się lepiej
zobaczyłem, że zamiast tych starych ciuchów, miał na sobie szarą koszulkę,
czarne wytarte rurki i bluzę tego samego koloru. Do paska miał dopiętą pochwę,
w której był miecz, a w ręce obracał sztylet. Chwilę zastanawiałem się czy
przypadkiem jeszcze nie śpię, jednak ból jaki sprawił mi feniks, przez
przypadek nadeptując mi na stopę wywiódł mnie z tego przekonania.
Chłopak momentalnie odwrócił głowę w
moją stronę. Ziewnąłem szeroko, po czym wstałem i otrzepałem się z pyłu, który
okupował podłogę i moje ubranie.
- Ty w nocy gdzieś wychodziłeś? –
zapytałem, przypatrując się ciemnowłosemu i jego uzbrojeniu. Ten tylko wciągnął
się w papierosa i dmuchnął mi dymem w twarz, przez co kaszlnąłem.
- Przed chwilą wróciłem – mruknął i dalej
wpatrywał się z zrujnowane miasto za oknem. – Musiałem załatwić jakieś lepsze
ciuchy i broń. Ta dla ciebie jest w szafie – westchnął i wskazał głową na mebel
przy drzwiach. Podszedłem w tamtą stronę i otworzyłem drzwiczki. W środku był
łuk wraz z kołczanem i kilkoma strzałami oraz miecz.
- Nie myślisz, że zwykły karabin maszynowy
czy rewolwer byłyby lepsze niż takie starodawne bronie? – zapytałem nieco
zdziwiony wyborem Thomasa. Ten zgasił papierosa nadeptując na niego i odwrócił
się w moją stronę z pokerową twarzą.
- Mimo pozorów, takie rzeczy są o wiele
bardziej wartościowe. Łatwiej jest zabić wroga. Zombie nie są trudne od
pokonania, ale wiem, że demony szykują coś więcej. Dzieci śmierci miały tylko
oczyścić ziemię z ludzi. Takie bezmózgie istoty nie znajdą spowiednika,
sprowadzą tutaj swoich. Teraz już nic im nie zagraża, prócz właśnie jego. Kiedy
nie zostanie już nikt, będą po za prawem, a wtedy nic ich nie powstrzyma.
Czasami bałem się tego człowieka.
Jego obojętność, gniew i brak litości sprawiały, że czasami miałem ochotę
odłączyć się do niego i działać na własną rękę. Były chwile, że wydawał się
normalny, też czuł strach i przerażenie, jednak zaraz znów zamieniał się w
bezuczuciowego człowieka, który zabiłby każdego, kto stanąłby mu na drodze.
Z drugiej strony rozumiałem nieco jego
sytuację. Kilka dobrych lat spędził w świecie, gdzie wojna między siłami dobra
i zła toczy się miliony lat. Uczył się sztuki przetrwania i tamci wyuczyli go,
aby nie wyrażał żadnych emocji czy uczuć. Musiał tylko zabijać. Pewnie pod tą
warstwą złowrogiej i nieufnej istoty nadal siedział ten sam piętnastolatek,
który marzył tylko o tym, by żyć jak inni i wykorzystywać życie w stu
procentach. Niestety Starsi zaprzepaścili wszystko i za karę postanowili
zamknąć go na wieki w innym świecie. Dopiero teraz, po dziesięciu latach, miał
szansę wrócić do świata ludzi i uratować go, aby już na zawsze cieszyć się
każdym uśmiechem posyłanym mu przez drugiego człowieka.
- Idziemy – burknął czarnowłosy, przez co
wyrwał mnie z moich rozmyślań. Chwyciłem miecz, który przypiąłem do paska, a
kołczan przewiesiłem przez ramię. Jeszcze zanim wyszliśmy z budynku, chwyciłem
do ręki łuk i pobiegłem za chłopakiem i feniksem. – Umiesz posługiwać się
mieczem? – zapytał, kiedy zaczęliśmy schodzić po schodach kamienicy.
Posadzka na korytarzu i schodach
wyglądała dość staromodnie. To jednak sprawiało, że w tym starym budynku gościł
jakiś urok. Płytki zostały dobrane z niezwykłą starannością i miłością. Piękna
kolorowa mozaika dodawała wszystkiemu tajemniczości. Schodząc po tych
kilkudziesięcioletnich schodach czułem wszystkie emocje, które towarzyszyły
mieszkańcom tej kamienicy, gdy byli zmuszeni uciekać. Uciekać przed dziećmi
śmierci, pozostawiając cały swój dobytek w rękach czasu. Ten strach i ciągle
zadawane sobie pytanie: Dlaczego to musiało się przydarzyć akurat mi?
- Trochę. Kiedy byłem młodszy przez kilka
dobrych lat chodziłem na szermierkę, a później na łuk – odrzekłem, kiedy
znaleźliśmy się już na dziedzińcu.
- Może czułeś, że właśnie to może ci się
kiedyś przydać – mruknął, nawet nie patrząc na mnie. – Czyli jednak dobrze, że
postarałem się o broń dla ciebie. Mam tylko nadzieję, że naprawdę umiesz
walczyć i nie będę musiał za każdym razem ratować ci dupy.
Na tym skończyła się nasza rozmowa.
Cały czas czułem się nieswojo. Na
ulicach było nadzwyczaj pusto i cicho. Zbyt cicho. Jeszcze wczoraj na każdym kroku
można było spotkać żądne krwi zombie, a teraz nie było po nich śladu. Jedyne,
co po nich zostało, to zrujnowane budynki i mnóstwo ciał czy śladów krwi na
ulicy. Patrząc na to cały czas mnie mdliło, raz nawet nie wytrzymałem i po
prostu zwymiotowałem. Ten zapach trupów i widok na wpół zjedzonych ludzi
przyprawiał mnie o dreszcze i sprawiał, że nie mogłem racjonalnie myśleć.
Szedłem zygzakiem jak pijany i cały czas potykałem się o własne nogi.
Thomas nawet nie zwracał na mnie
uwagi. Cały czas dokładnie badał miasto, a ciała zmarłych w ogóle dla niego nie
istniały. Kiedy ja byłem roztrzęsiony całym tym widokiem, on wydawał się nie
przejmować niczym. W tamtej chwili miałem ochotę uderzyć go z całej siły mieczem
w tył głowy. Nienawidziłem ludzi, którzy mieli wszystko gdzieś nawet, jeżeli
tylko udawali. Takiego fałszywego zachowania i obojętności nie lubiłem w
ludziach najbardziej i właśnie takimi gardziłem.
Cały czas trzymałem się kilka metrów
za chłopakiem i Buru, więc kiedy przechodząc obok ślepego zaułku usłyszałem
nawoływanie mojego imienia, spokojnie mogłem się tak zaszyć bez wiedzy moich
towarzyszy. Upewniłem się jeszcze, że nie zauważyli mojego zniknięcia i
ruszyłem w stronę uliczki oddzielającej dwa, teraz już zniszczone, budynki.
- Nathan – usłyszałem ponownie nawoływane moje
imię. Podniosłem głowę na jedno z okien, z którego dochodził ten dźwięk. Nie
zobaczyłem tam niczego, prócz jakiejś chustki zwisającej z otwartego okna.
Niepewnie wszedłem na klatkę schodową i, ściskając rękojeść miecza, zacząłem
przemierzać następne stopnie. Kiedy znalazłem się na drugim piętrze zauważyłem,
że drzwi jednego z mieszkań są uchylone, a ze środka dochodziły jakieś dziwne
dźwięki, jakby przytłumione krzyki bólu. Przetarłem mokre od potu czoło i
kopniakiem otworzyłem drzwi.
W środku, tuż przy parapecie stała
jakaś postać. Nie mogłem odróżnić płci, gdyż była tyłem do mnie i została
przykryta czarnym kimonem, a na głowie miała kaptur. Kiedy to zaczęło powoli
odwracać się w moją stronę, wstrzymałem oddech. Dopiero gdy było do mnie
przodem zorientowałem się, że jest na wpół przeźroczyste. Cień szaty
przesłaniał zjawie twarz. Dałem radę dojrzeć jedynie małe czerwone oczy,
zupełnie takie jak miał feniks.
Naraz usłyszałem ciężkie kroki
kierujące się w naszą stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem zdenerwowanego
chłopaka, który rozdrażnieniem i gniewem ściskał w dłoni miecz.
- Co
ty tu robisz?! – krzyknął mi prosto w twarz i pchnął do tyłu, przez co prawie
spotkałem się z podłogą. – Już myślałem, że Cię te gnoje dopadły, a ty jak
gdyby nigdy nic zwiedzasz sobie jakiś jebany dom! – prychnął z niedowierzaniem.
Przypomniałem sobie o duchu i
kiedy tylko z powrotem zwróciłem się w stronę okna, jego już nie było. Byłem
zawiedziony. Najwyraźniej przestraszył się i zniknął lub chciał, abym tylko ja
go widział. Na początku myślałem, że to Kelly, ale to było o wiele za wysokie i
skoro dziewczynka znała Thomasa, to na pewno by go nie unikała. Choć z drugiej
strony mogła nie wiedzieć, że to właśnie on.
- Nie
odezwiesz się? Nie masz mi nic do powiedzenia! - trąbił, nadal podniesionym głosem chłopak.
- Chodźmy już – mruknąłem wymijająco i
próbowałem zejść na dół, ale czarnowłosy zagrodził mi drogę swoim ciałem.
- Najpierw tak po prostu wiejesz, a teraz
nawet nie raczysz mi nic wytłumaczyć?
- Odwal się! – odgryzłem się w końcu. – To
nie twój zasrany interes, po co tu szedłem. Najwyraźniej miałem swoje powody, a
ty nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać. Mogę robić co mi się żywnie
podoba, a tobie nic do tego! Pierdoli cię co się ze mną stanie, obchodzi cię
jedynie to, żeby znaleźć tego zasranego spowiednika, więc daj mi w końcu
spokój.
Chłopaka zatkało, nie odezwał się ani
słowem. Uczucie, że wreszcie mogłem z siebie wszystko wyrzucić było nie do
opisania. Zadowolony z siebie wyminąłem Thomasa i szybko zbiegłem na dół.
Feniks, który został za dole, poparzył na mnie ze zdziwioną miną, jakby pytał:
„Gdzie jest mój pan?”. Westchnąłem tylko i głową wskazałem na drzwi, którymi
przed chwilką wyszedłem, po czym usiadłem na kupie gruzu.
Z jednej strony byłem dumny z siebie,
ale w drugiej zrobiło mi się głupio. Facet uratował mi życie, załatwił broń i
starał się pomóc, a ja jeszcze mam do niego pretensję. Możliwe, że dziesięć lat
spędzonych po za naszym światem zrobiło swoje i dlatego śmierć innych nie
robiła na nim wrażenia, ale w środku mógł być zdruzgotany, choć tego nie
okazywał. Zupełnie tak, jak ja nie okazywałem przejęcia z powodu zabójstwa
mojej matki. Lecz teraz on wrócił, patrząc na śmierć tysięcy ludzi. Tylko
dlaczego zachowuje się, jakby to nie robiło mu żadnej różnicy?
I pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego
on mi pomaga?
Usłyszałem jakieś krzyki dochodzące z
góry, dokładnie w tego budynku, którym
kilka minut wcześniej zostawiłem Thomasa. Buru podniósł się z suchej ziemi, ale
zatrzymałem go ruchem ręki i mruknąłem ciche: „Ja tam pójdę”. Z trudem wstałem
i wyjąłem miecz, aby na wszelki wypadek być już gotowym. Niepewnie zaczął
wchodzić do schodach, a kiedy znalazłem się na półpiętrze zobaczyłem, że
ciemnowłosy walczy z jakimś mężczyzną.
Miał na sobie czarną mroczną zbroję,
która zasłaniała mu całe ciało. Bardzo dobrze posługiwał się mieczem, przez co
chłopak zaczął przygrywać. Zaszedłem mężczyznę od tyłu i wbiłem w plecy ostrze miecza,
przez co ten wydobył z siebie przytłumiony jęk i zsunął się na ziemię.
-
Dzięki – mruknął Thomas i schował miecz do pochwy. – Tak w ogóle to przepraszam za moje
zachowanie, ale rozumiesz. Przez dziesięć lat nie miałem szansy rozmawiać
dłużej z jakimś człowiekiem, a tamci wpoili we mnie zasadę, aby zabijać. Za
wszelką cenę zabijać i nie przejmować się śmiercią innych. Jestem po prostu
nieprzystosowany do życia w społeczeństwie.
- Nie, to ja na ciebie najechałem jakby nie
wiadomo co się stało. Powinienem to rozumieć, a jeszcze robić ci problemy –
burknąłem i podałem chłopakowi rękę. – Zgoda?
- Zgoda – odrzekł z uśmiechem po czym
ścisnął moją dłoń.
- Co zrobimy z nim? – zapytałem, zmieniając
temat i wskazałem palcem na martwą istotę, która przed chwilą próbowała zabić
ciemnowłosego.
- Nic, ciała demonów po jakim czasie
znikają. Tak jak mówiłem, oni szykują jakąś większą akcję. To jest jeden z
nich, patrolował teren. Na razie nie widać ich, ale z czasem przybędzie ich
coraz więcej i więcej, aż stracimy jakąkolwiek szansę na pokonanie ich. Naszą jedyną szansą jest znalezienie
spowiednika.
- Tylko jak mamy to zrobić? Nawet nie wiemy
jak on wygląda i czy w ogóle żyje.
- Żyje, na pewno, ja to czuje. A jeśli
chodzi o znalezienie go, to raczej nie pomylimy go ze zwykłym człowiekiem.
Normalni ludzie wszyscy wyginęli, więc dlatego myślę, że jeszcze gdzieś tu
krąży.
Po całej tej sytuacji poprosiłem
Thomasa, abyśmy wrócili do mojego domu. Pragnąłem wziąć stamtąd jakieś zdjęcie
mojej rodziny i po raz ostatni zobaczyć mamę, o ile te gnojki jeszcze nie
strawiły jej ciała. Niestety moje przypuszczenia sprawdziły się, gdyż kiedy
znaleźliśmy się w środku, na schodach po mojej rodzicielce została jedynie
wyschnięta już kałuża krwi. Po trupie nie było śladu.
Z trudem powstrzymałem odruchy wymiotne z
powodu smrodu, jaki panował w cały
mieszkaniu i, omijając miejsce zbrodni, wszedłem na górę. Korzystając z
okazji przebrałem zakrwawione ciuchy na szare dresy zwężone na łydkach i jakąś
czarną bluzę z kapturem. Znalezioną na biurku czarną saszetkę przypiąłem do
paska, aby móc tam włożyć zdjęcie mojej rodziny i jedyną pamiątkę po mamie, jej
naszyjnik. Może to dziwne i głupie, że w takiej chwili myślę o takich rzeczach,
ale mając je przy sobie czułem się o wiele silniejszy.
Gdy tylko chwyciłem wisior i
ścisnąłem go w dłoni, poczułem siłę napływającą do mojego serca, dlatego
zamiast wsadzać go do saszetki postanowiłem powiesić go na szyi. W szufladzie
znalazłem jeszcze podręczną broń, którą załatwił nam tata jeszcze kilka
miesięcy temu na wypadek napadu. Pomyślałem, że może się przydać, więc
schowałem ją. Zasunąłem zasuwkę torebki
i zbiegłem na dół, aby chłopak nie musiał na mnie czekać.
Zastałem go w salonie. Stał przy
komodzie i wpatrywał się w wspólne zdjęcie mojej rodziny. Nawet kiedy stanąłem
obok niego, nie zwrócił na mnie uwagi. Musiałem dopiero krzyknąć, aby zwrócić
na siebie jego uwagę.
- Wybacz. Po prostu wydawało mi się, że
skądś znam twoją matkę. To chyba koleżanka mojej mamy z tego co kojarzę –
tłumaczył się, po czym wyminął mnie i podszedł do drzwi. – Chodźmy. Świat sam
się nie uratuje.
Znalazłam jedno zdanko do poprawy - "Powinienem to rozumieć, a jeszcze robić ci problemy"
OdpowiedzUsuńWszędzie wymioty ;p Znajoma grypa żołądkowa, książka połowa ludzi wymiotuje, opek to samo! Jakaś epidemia normalnie xd
Tylko mnie zastanawia czy ktoś go nie wyśmieje za ten wisiorek ;p
Zajebisty rozdział *-* Weny kochana :D
Oki, już poprawiam xdd
UsuńHaha, wymioty nas prześladują ;) No ale jak wisiorek schowa pod bluzę to nikt nic nie zauważy xddd Wielkie dzięki *-*
Wybacz, że tak późno, ale czasem pojawiają się takie chwile, że nic się nie chce.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, ciekawe wątki, szczególnie ten z ich matkami, bo pewnie grubsza sprawa się za tym kryje
Weny i czekam.
Rozumiem to, miło że w ogóle skomentowałaś xdd
UsuńNo tak, grubsza sprawa xddd Mam nadzieję, że was zaskoczę, ale to wyjaśni się dopiero za dobre kilka rozdziałów xddd
Bardzo dziękuję ^^