Naomi westchnęła.
- Cole rzuci zaklęcie, które przeniesie nas do przyszłości. Będziesz musiał jednak pójść tylko ze mną, bo nasze ciała są zmuszone tu zostać. Kiedy trafimy już sto lat do przodu, można powiedzieć, że dostaniemy „nowe”. Koniec końców gdyby przy naszych pozostałościach nie został nikt, demony spokojnie mogłyby wejść w nas, a my już przez resztę wieczności krążylibyśmy niewidoczni po Ziemi, aż trafiliśmy na drugą stronę.
- Dobra, a jak wrócimy? – zapytałem.
- Po trzech godzinach Cole wypowie zaklęcie ponownie. Wtedy pojawimy się tu z powrotem. Przez ten czas nie dość, że jesteśmy zmuszeni znaleźć kamień, to jeszcze wrócić cali, bo jeśli umrzemy tam, nie będzie co po nas zbierać i tu. Rozumiesz?
- Jasne.
Próbowałem nie okazywać, jak bardzo zdenerwowany jestem. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po przyszłości. W końcu, z tego co zrozumiałem po wczorajszej wypowiedzi Naomi, trwa tam wojna atomowa, więc bałem się bardzo, co nas tam spotka. Po za tym nie mogliśmy liczyć na pomoc nawet i Buru, bo para postanowiła, że lepiej będzie jeżeli zostanie i pomoże nas pilnować.
Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdenerwowany, a tym bardziej zrobiło mi się także wstyd, kiedy zobaczyłem spokojną twarz Naomi. Skoro nawet dziewczyna nie przejmowała się takimi rzeczami, zacząłem coraz bardzie wątpić w swoje ego i to, czy niebieskooka nie jest przypadkiem tranwestytą. Wydawało mi się niemożliwe to, aby dziewczyna była tak silna psychicznie i nie bała się rzeczy, od których nawet i ci najsilniejsi siłacze uciekaliby.
- Dobra, ale przecież ta zagadka za wiele nie wyjaśnia – powiedziałem, próbując jakoś przedłużyć mój pobyt w naszym świecie. – Tuneli jest dużo, nie lepiej będzie poczekać jeszcze trochę i bardziej to rozszyfrować?
- A co, masz pietra? – zaśmiał się zielonooki. – Spoko, Nath, nie panikuj. Naprawdę nic ci tam nie grozi, a ty w razie potrzeby będziesz mógł użyć magii. Jak nie dasz rady, zdaj się na Naomi i po prostu strzelać do czego lub kogo popadnie.
Wziąłem głęboki wdech i kiwnąłem głową, zgadzając się tym gestem na rozpoczęcie wypowiadania zaklęcia. Stanąłem obok dziewczyny łapiąc ją za rękę, gdyż tego wymagało spełnienie wszystkich wymagać dotyczących przenoszenia w czasie więcej niż jednej osoby, a następnie szatyn wypowiedział kilka zdań w nieznanym mi języku.
Potem nastąpiła ciemność. Rozumiałem co się dzieje tylko dlatego, że nadal czułem ciepło dłoni ciemnowłosej. Po jakiejś minucie zacząłem jednak panikować, że nic się nie zmienia, a my nadal tkwimy w tym samym miejscu. Nie miałem nawet szansy na to, aby spojrzeć na moją przyjaciółkę, gdyż wszechogarniająca pustka uniemożliwiła mi to.
Nawet nie możecie sobie wyobrazić jaką poczułem ulgę, kiedy wszystko zaczęło się nieco rozjaśniać. Przede mną pojawił się promień światła, który początkowo chamsko poraził mnie w oczy, wręcz oślepił. Nie miałem jednak zamiaru wściekać się o to, że nareszcie skończy się ta cała szopka i znajdziemy się w przyszłości. Tak naprawdę tego nie chciałem, ale tłumaczyłem to sobie tak, że czym prędzej się tam pojawimy i znajdziemy kamień, tym prędzej wszystko wróci do normy i będę mógł żyć tak, jak dawniej.
Przede mną pojawił się tunel, który kończył się mocnym snopem światła. Przypomniałem sobie te wszystkie filmy, w których mówiono, żeby nie iść w stronę światła, ale nie miałem zamiaru się temu przyporządkować. Tylko tym sposobem mogłem się stąd wydostać, dlatego pociągnąłem niebieskooką za rękę i ruszyłem przed siebie. Ta początkowo nieco się opierała, lecz w końcu odpuściła i zrównała się ze mną krokiem.
Kiedy znalazłem się już wśród tej wszechogarniającej jasności, poczułem wszędzie przyjemne ciepło. Po moim ciele przeszedł dreszcz; zaczął się na karku i kroczył wzdłuż kręgosłupa, aby zakończyć swoją wędrówkę gdzieś w dolnej części pleców. Czułem się niesamowicie, wspaniale, póki nie poczułem lekkich uderzeń w prawy policzek. Kompletnie wybiło mnie to z pantałyku, więc nawet nie wiedziałem co robić. Zamknąłem tylko oczy, a kiedy próbowałem je ponownie otworzyć, spotkałem się z niemałym zaskoczeniem. Moje powieki okazały się bardzo ciężkie, dlatego z niemałą walką udało mi się je otworzyć szeroko dopiero po kilku sekundach.
- Nareszcie, chłopaku, ile można – mruknął ktoś nade mną.
Słysząc ten nieznany mi głos, zdołałem kompletnie się rozbudzić. Podniosłem się do pozycji siedzącej i zacząłem się rozglądać.
Znajdowaliśmy w metrze, prawdopodobnie Nowojorskim, jeśli wszystko poszło według planu. To jednak było o wiele bardziej obskurne; od tunelu, w którym się znajdowaliśmy, odpadał tynk.
Nade mną pochylał się jakiś mężczyzna w wieku mniej więcej trzydziestu lat. Głowę miał dokładnie wygoloną, podobnie jak brodę. Ubrany był w stare, trochę poplamione jakimś smarem ubrania, ale po za tym nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym. Za nim, pod ścianą, siedziała Naomi.
- Nic ci nie jest? – zwróciłem się do niej. Pokręciła przecząco głową.
- Skąd wy, dzieciaki, się tu w ogóle znaleźliście? – zapytał zdzwiony mężczyzna.
- Sam nie wiem.
Musiałem nieco wyminąć się z prawdą, bo gdybym powiedział wszystko, na pewno uznałby mnie za wariata. Lepiej było udawać, że się nie pamięta wydarzeń sprzed tych kilku minut, godzin czy dni, niż przyznać się do podróży w czasie.
- Dobra, widzę, że nic wam nie jest – mruknął. – Nie musicie dziękować.
Zaraz potem wstał i zaczął powoli iść w czeluść tunelu. Ciemnowłosa oglądnęła się za nim i zaraz przysiadła się do mnie, szeptając mi do ucha.
- Jesteśmy w metrze, prawdopodobnie w północnym tunelu – zaczęła. – Niestety, jeżeli chcemy znaleźć kamień, pewnie musimy dostać się na sam koniec, także myślę, że ten facet mógłby nam pomóc. Co ty o tym myślisz?
- Wątpię, że zrobi to bezinteresownie – skwitowałem. – Po za tym to nie ma sensu, metro i tak się nie zmieniło od tamtego czasu, a skoro jesteśmy na północy, to wystarczy, że cały czas będziemy iść prosto, w końcu dojdziemy do końca. Tak więc, jak widzisz, ten facet będzie nam kompletnie niepotrzebny.
- Mówiłam tylko, że prawdopodobnie w północnym tunelu, to nie są potwierdzone dane. Po za tym nie wiemy nawet w którą stronę iść, on mógłby nam pomóc, pewnie już od kilkudziesięciu lat tu mieszka.
- Dobra, zapytamy go.
Wstałem, odchrząknąłem i krzyknąłem za mężczyzną, zanim jeszcze całkowicie zniknął nam z oczu. Ten odwrócił się, wyraźnie zaskoczony tym, że jeszcze potrzebujemy jego pomocy. Spojrzałem znacząco na Naomi, po czym ruszyłem powoli w stronę naszego wcześniejszego „wybawcy” (o ile można go tak nazwać. W końcu prędzej czy później i tak bym się wybudził, ale co ktoś taki jak on mógł sobie pomyśleć, kiedy zobaczył nieprzytomną parę nastolatków w środku tunelu?).
- Na pewno zna pan się na tunelach. – rozpocząłem. – Chciałbym zapytać, czy powie nam pan, jak dojść do końca północnego tunelu i gdzie w ogóle jesteśmy?
- Chętnie to zrobię, ale nic nie jest za darmo – mruknął.
Jasne, bo kto w tych czasach jest bezinteresowny. Dla ludzi liczy się tylko kasa i korzyści materialne. Pomimo tego, że minął dokładnie wiek, wszystko w ludziach zostało dokładnie takie samo. Prawie cała ludzkość wyginęła, a ci ocalali muszą ukrywać się pod ziemią, a mimo tego zamiast trzymać się razem i pomagać innym, wolą żyć samotnie, ale skąpo.
Mogę się założyć, że mieli pretensje do tych, którzy wstrzeli tą całą apokalipsę atomową. Narzekali, że zniszczyli im życie przez swój egoizm, wyzywali, kiedy tak naprawdę oni są dokładnie tacy sami. Nie wszyscy, ale większość stara się wszystko podporządkować samemu sobie: ta, aby to właśnie jemu było dobrze. Nie oznacza to, że jestem po stronie tych „ważnych” osób, które rozpoczęły bombardowanie, ale cała reszta ludzkości nie jest od nich ani ociupinkę lepsza.
- Nic nie mamy – wysyczałem.
- To co macie w tym plecaczku?
Mężczyzna nie ustępował. Skinął głową na plecak, którzy trzymałem w lewej dłoni.
No tak, broń. W końcu ona była im też na pewno bardzo potrzebna, bez problemu można by nią przekupić niejedną osobę. Tym bardziej, że jeśli po powierzchni krążą jakieś napromieniowane mutanty, coś do obrony przyda się jak najbardziej.
- Pistolet maszynowy UD42.
Facet uśmiechnął się promiennie. Najwyraźniej wiedział już, co to oznacza. Jeżeli chcieliśmy znaleźć trzecią część kamienia, nie mieliśmy innego wyjścia, jak oddać temu mężczyźnie pistolet. Skrzywiłem się za samą myśl o tym, bo nie będziemy mieli się jak bronić w metrze, ale miałem nadzieję, że taka potrzeba nie zajdzie. Po za tym w normlanym świecie mieliśmy jeszcze dwa lub trzy takie same, a więc jeden w te czy w te nie robił aż tak wielkiej różnicy.
- Najpierw powiedz, w którą stronę mamy iść, to ci go oddam.
- Jasne, już się robi, szefie – burknął i uśmiechnął się półgębkiem. – Musicie iść tam – powiedział i wskazał na przestrzeń za nami. – Podążajcie cały czas prosto, po drodze miniecie cztery stacje. Zaraz później traficie na koniec tunelu. Cała droga zajmie wam około dwóch godzin w najlepszym wypadku.
- Okej. Mam nadzieję, że mówisz prawdę – mruknąłem.
A jak nie to wpierdol, dodałem w myślach
Zaraz później wyjąłem z plecaka pistolet. Facetowi na sam jego widok zaświeciły się oczy, widać był zadowolony ze swojej nagrody. Spojrzałem na niego spode łba, po czym zacząłem wyjmować magazynek z broni. Tamten natychmiast zbladł.
- Co ty… - wydukał.
- Była mowa jedynie o pistolecie – przerwałem mu. – Nie obgadaliśmy nic na temat naboi, także nie powinien mieć pan do mnie pretensji, co najwyżej do siebie. Nie jestem taki głupi, jak może się wydawać.
Podałem mu jego należność, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w głąb tunelu. Ciemnowłosa stała tam jeszcze kilak sekund, ale zaraz poszła moim tropem. Kiedy tylko zniknęliśmy z oczu nowemu właścicielowi pistoletu maszynowego, dziewczyna zaśmiała się szczerze.
- No, muszę przyznać, nieźle go załatwiłeś – przyznała. – Szkoda, że nie widziałeś jego miny, kompletnie zbladł. Pewnie liczył na jakiś lepszy łup, a z samą bronią bez naboi nic nie zdziała.
- Właśnie o to mi chodziło. Niech gnida ma nauczkę. Skoro chce być takim materialistą, to niech przynajmniej nauczy się nim być.
Resztę drogi na ogół pokonaliśmy rozmawiając na różne, nieistotne tematy. Przy okazji dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem kilka rzeczy. Okazało się, że chodzimy do tej samej szkoły, tyle tylko, że ja jestem o klasę wyżej. Mimo to nie widzieliśmy się ani razu, choć nic w tym dziwnego. Nasza szkoła jest….była naprawdę ogromna i połowy osób ze szkoły pewnie nigdy nie wiedziałem na oczy. Łatwiej by było, gdybyśmy chodzili chociaż do równoległych klas.
- Jak w ogóle poznałaś Cole’a? – spytałem po półtorej godziny wędrówki.
- Pierwszego dnia, kiedy przybyłam do tej szkoły. Z tego, co pamiętam, zakochana w nim laska rzuciła się na mnie tylko dlatego, że on sam zagadał do mnie.
- To jak wy sobie później radziliście? Dała wam spokój?
- Była z wymiany, także na następny dzień już jej nie było. Bardzo dobrze, bo w innym wypadku pewnie byśmy się nawet nie poznali za dobrze, a co dopiero byli razem, mieli dziecko….
Dziewczyna przerwała gwałtownie wiedząc, że powiedziała trochę za dużo. Słysząc dwa ostatnie słowa, niemal zakrztusiłem się własną śliną. To było dla mnie bardzo dziwne, że w tym wieku mieli już dziecko, a nawet gdyby, to dlaczego jego z nimi nie ma. Zazwyczaj nie byłem taki dociekliwy, ale tym razem postanowiłem nie odpuścić.
- Co?! – burknąłem. – Możesz jaśniej?
- To długa historia – bąknęła bez namysłu.
- Wybacz, ale jeszcze nawet nie doszliśmy do czwartej stacji, także co najmniej pół godziny drogi przed nami – warknąłem, a kiedy uspokoiłem się, postanowiłem nieco znormalizować głos. – Wybacz, że naciskam, ale jestem po prostu zaskoczony. Powiedziałaś za dużo i nie odpuszczę.
Ciemnowłosa westchnęła.
- Dobra, dobra, już ci wszystko mówię – odezwała się cicho. – Tak naprawdę dopiero co zaszłam w ciążę, ale to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż może się wydawać. Kiedy Rada dowiedziała się o moim stanie, postanowiła „zabrać” dziecko, zanim jeszcze się urodzi. Po prostu okres tych dziewięciu miesięcy będę obchodzić tak, jak każdy – urośnie mi brzuch, będę miała zachcianki i tego typu rzeczy, ale dziecko tak naprawdę będzie rozwijać się u Rady. Ponieważ nasza córka ma być moją następczynią, postanowili, że nie będą ryzykować, wolą mieć ją przy sobie.
Przerwała i wciągnęła ze świstem powietrze.
- Jestem im nawet wdzięczna. Dzięki temu mała będzie choć teraz bezpieczna.
Zaskoczyła mnie ta cała historia; nie miałem pojęcia, że tak w ogóle można. To było nie do pomyślenia, aby tak po prostu wyjąć matce dziecko z brzucha i pozwolić, aby rozwijało się nie dość, że bez swojej rodzicielki i po za jej brzuchem, to jeszcze w zupełnie innym świecie.
Ale cóż, to świat czarów, jeszcze wiele rzeczy mogło mnie zaskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz