piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 15 Lampy awaryjne

     - To będzie dziewczynka? – ciemnowłosa kiwnęła głową. – Jak macie zamiar są nazwać?
     - Szczerze to nie zastanawiałam się zbytnio nad tym. Ma zaledwie kilka tygodni, więc zostało jeszcze dużo czasu na wymyślanie imienia, choć zastanawiałam się nad imieniem Linday.
     - Linday? Dlaczego akurat tak?
     - Bo tak miała na imię moja przyjaciółka, a jednocześnie siostra Cole’a – tutaj zamilkła i westchnęła głośno. – Jakiś czas temu miałyśmy wypadek autobusowy. Ze wszystkich poszkodowanych przeżyłam tylko ja i taki chłopiec, Li nie miała niestety takiego szczęścia. Chciałabym jej to jakoś…wynagrodzić? Nie wiem jak można to nazwać. W każdym razie bezsprzecznie zasługuje na to, żeby nasza córka nosiła jej imię.
     - Bez wątpienia – mruknąłem.
     Nie chciałem dalej poruszać tego tematu. Wiedziałam, że Naomi trudno mówi się o takich rzeczach, a nie miałem zamiaru jej do tego zmuszać. Najwyraźniej siostra Cole’a była dla niej bardzo bliska. Ja także nie chciałabym, żeby ktoś poruszał temat mojej mamy, skoro zawsze zawdzięczałem jej najwięcej. Mojego ojca nigdy przy mnie nie było, zawsze albo przebywał po za domem, albo siedział zaszyty w swoich czterech ścianach nie odzywając się ani słowem. Wiadomo, przeżył, co mnie cieszyło, ale nie mógł zastąpić mi matki w ani jednym stopniu.
     Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Dopiero kiedy kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyliśmy koniec tunelu, rozpoczęliśmy od nowa naszą konwersację.
     - Jak myślisz, gdzie może być ta trzecia część? – zapytała niebieskooka.
     - Nie mam zielonego pojęcia – westchnąłem. – Jak widzisz, te wszystkie zagadki są wręcz nie do zrozumienia, trzeba poznać dopiero ich głębszy sens. My szukamy jakichś trudnych rozwiązań, kiedy tak naprawdę nie musimy szukać daleko. Na ten przykład druga część. Chodziło o zwykły sklep z biżuterią, taki, obok którego przechodziliśmy kilkanaście razy, nie zwracając na niego nawet uwagi.
     Dziewczyna westchnęła.
     - Masz rację – przyznała. – Według mnie to nie ma najmniejszego sensu. Przecież gdyby demony chciały odnaleźć kamień, rozwiązałyby te zagadki równie szybko co my. Po co to całe rozdzielanie kamienia, nie lepiej byłoby go po prostu zostawić, na przykład, w zaświatach? Rada doskonale by go dopilnowała.
     - Mnie nie pytaj, ja nie mam zielonego pojęcia na ten temat – potrząsnąłem głową. – Mi też nie podoba się to całe łażenie po tunelach w przyszłości, ale jeżeli chcemy uratować życie naszych rodzin, przyjaciół i całej reszty ludzkości, to jesteśmy do tego zmuszeni.
     - Całe szczęście przynajmniej nikt o tym nie będzie o tym pamiętał. Z jednej strony dobrze, bo żaden człowiek nie będzie miał urazu psychicznego ani nie będzie wiedział o istnieniu magii, ale z drugiej nadal zostaniemy niezauważeni. Nasze poświęcenie przejdzie wszystkim ot tak – tutaj pstryknęła palcami. – koło nosa. Choć to głównie, a właściwie całkowicie, z mojej winy cała ta apokalipsa, więc teraz muszę odkupić grzechy przeszłości. Najbardziej boli mnie jednak to, że muszę narażać ciebie, chociaż praktycznie nie masz zielonego pojęcia o czarach, i Cole’a. On już wiele dla mnie zrobił, przecierpiał niejedno, a mimo to nadal muszę go zmuszać do poświęcenia. To boli mnie najbardziej.
     - Robi to dla ciebie, bo cię kocha. Ty też zrobiłabyś na jego miejscu to samo.
     - Niby tak, ale ja tylko biorę, a nic nie daję.
     Umilkłem, nie wiedząc co powiedzieć.
     Nigdy nie miałem szansy do pocieszenia żadnej dziewczyny, dlatego nie wiedziałem jak się zachować. Czułem się dość niezręcznie, dlatego odwróciłem głowę w bok, aby nie patrzeć na twarz ciemnowłosej i próbowałem wymyślić jakiś neutralny temat, niestety nie udało mi się to. Bardzo ucieszyłem się, kiedy w oddali zobaczyliśmy koniec tunelu.
     - No i gdzie jest niby ten kamień? – burknąłem zniesmaczony.
     - Spokojnie, mamy czas – uspokoiła mnie niebieskooka. – Zostało nam jeszcze jakieś pół godziny, także przeszukamy ten tunel wzdłuż i wszerz, aż znajdziemy trzecią część. Na wszelki wypadek staraj się szukać jakiś bocznych, ukrytych wejść, nie wiadomo co może się tu kryć.
     - Jasne – mruknąłem.
     Ja zacząłem iść wzdłuż prawej ściany, natomiast Naomi – wzdłuż lewej. Uważałem, że to strata czasu, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Zostało nam niewiele czasu – przynajmniej według mnie – a gdybyśmy teraz wrócili do naszych czasów bez kamienia, nie moglibyśmy drugi raz powrócić tutaj. Nie wiedziałem dlaczego, po prostu takie były reguły.
     Zauważyłem, że dziewczyna z dokładnością i wielką starannością przygląda się każdej wypukłości na ścianie, kiedy ja z widocznym znudzeniem starałem się robić to samo. Dopiero, kiedy przebyliśmy około trzystu metrów, zatrzymałem się gwałtownie.
     - To nie ma sensu – jęknąłem.
     - Nie bądź babą – sarknęła. – Szukaj dalej.
     Westchnąłem.
     Mruknąłem coś nieartykułowanego, próbując stawiać opór, jednak widząc rozzłoszczony wzrok ciemnowłosej, postanowiłem powrócić do przerwanego wcześniej zajęcia. Skarciłem samego siebie w myślach, że zamiast walczyć o swoje słucham się jakiejś niższej ode mnie i młodszej gówniary. Miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że po ciele przechodził dreszcz przerażenia i nie miało się odwagi postawić jej zaleceniom.
     Pod tym względem bardzo przypominała mi moją matkę. Ona również zmuszała mnie różnych rzeczy, najczęściej chodziło o pójście do szkoły, patrząc na mnie swoimi brązowymi, bystrymi oczami, które lustrowały mnie na wylot. Sam nie wiedziałem, czy to ze mną było coś nie tak i dawałem sobą pomiatać już drugiej kobiecie z kolei, czy obydwie miały w sobie jakiś dar, który pozwalał im tak manipulować ludźmi.
     Nagle coś mnie oświeciło.
     Przystanąłem znowu, tym razem bardziej gwałtownie, przez co niebieskooka zmierzyła mnie sfrustrowanym wzrokiem, ale nawet na nią nie spojrzałem. Zamiast tego wpatrywałem się w ciemność przede mną.
     - O co ci znowu chodzi? – zapytała groźnie.
     - Cii – uciszyłem ją. – Zaraz wracam.
     Po tym stwierdzeniu puściłem się biegiem z powrotem w stronę końca tunelu. Mimo mojego zapewnienia, ciemnowłosa zaczęła gonić za mną, krzycząc przy tym moje imię. Miała o wiele krótsze ode mnie nogi, dzięki czemu w czasem odgłos jej butów uderzających o tory zaczął się oddalać, lecz nie zniknął całkowicie.
     Ostatnie kilkanaście metrów przeszedłem szybkim krokiem, rozglądając się na wszystkie strony. Głównie patrzyłem na lampy awaryjne, które nagle wydały mi się niesamowicie fascynujące. Naomi dobiegła do mnie kilka sekund później łapiąc mnie za ramię i próbując odwrócić w swoją stronę, abym spojrzał jej w oczy, ale wyrwałem jej swoją dłoń, nadal wpatrując się w lampy.
     - Nathan?
     Nie odpowiedziałem. Zamiast tego dokładnie przyglądnąłem się ostatniej lampie od lewej strony. Zauważyłem, że świeciła nieco jaśniej niż inne.
     - Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem – jęknąłem, podchodząc  w tamtą stronę.
     Dziewczyna ruszyła za mną, przyglądając się mojego każdemu ruchowi. Sam nie wiem ile to trwało i jak to zrobiłem, ale jakoś otworzyłem lampę awaryjną, sięgając ręką do środka. Chwilkę później wyjąłem z niej maleńki kamyk koloru gliny. Uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem go ciemnowłosej.
     - Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakujesz – zaśmiała się, chwytając kamień i przyglądając mu się dokładnie. – Czyli mamy trzecią część.
     - Dokładnie. A ile jeszcze czasu nam zostało?
     Naomi podniosła prawy nadgarstek, na którym mieścił się biały zegarek.
     - Jakieś dziesięć minut. Będziemy musieli trzymać się za ręce, jeżeli chcemy wrócić bez żadnych komplikacji. Ale to później, na razie musimy mieć nadzieję, że nikt nas nie znajdzie i nie zobaczy jak znikamy.
     - Dlaczego?
     - Gdyby ktoś był wtedy przy nas i wszystko widział, naruszyłoby to sieć czasoprzestrzeni. Wywołałoby to nieodwracalne zmiany w przeszłości i teraźniejszości. Moglibyśmy nawet przez to przestać istnieć, dlatego przenoszenie się w czasie jest bardzo niebezpieczne. Nawet nie wiesz, jak bardzo ryzykujemy, ale nie mamy wyjścia, jeżeli chcemy, by ludzie mogli na powrót żyć normalnie.
     Skinąłem głową.
     Nieco zaskoczyło mnie to, że wcześniej mi o tym nie powiedzieli, choć z drugiej strony cieszyłem się z tego faktu. Gdyby nie to, że żyłem w niewiedzy, prawdopodobnie nie pozwoliłbym na przeniesienie mnie sto lat do przodu. Pewnie wkręciłbym w to Cole’a, a sam wolał zostać z Buru i pilnować ich ciał.
     Nigdy nie byłem tchórze, ale też nigdy nie wiedziałem o swoim powołaniu. Nie bałem się wyjść na powierzchnię czy walczyć z zombie, ale kiedy chodziło o rzeczy związane z zaklęciami, na ogół byłem przeciwny. Nadal nie ufałem zbytnio potędze magii, bo w końcu żywe trupy powstały przez nią – z tą różnicą, że użyto czarnej magii – dlatego wolałem jej unikać, najbardziej jak się tylko dało. Jedyne, co powstało dzięki niej i z czego się cieszyłem był gryf, który już raz uratował mi życie.
     Okazałem się spowiednikiem, czyli jedną z najważniejszych osób w świecie duchów. Mimo tak długiego czasu, nadal ta wiadomość nie mogła do mnie dotrzeć. Czułem się zwyczajnie. Tak, jakbym wciąż był tym samym dziewiętnastolatkiem – prawie – który całe dnie spędza wraz z kilkoma kumplami z osiedla na boisku, a potem idą na piwo do jakiejś pobliskiej knajpy. Później wraca do domu i zarywa noce przy komputerze.
     Taki byłem kiedyś, ale już nigdy nie będzie tak samo. Nawet wtedy, gdy wszystko wróci do normy, będę pamiętał cierpienie ludzi żyjących pod ziemią i ich instynkt przetrwania, który był jedynym powodem, dla którego jeszcze w ogóle istnieli.
     Usiadłem na ziemi, wpatrując się w ścianę naprzeciwko mnie. Naomi zaraz zrobiła to samo, obejmując kolana rękami i kiwając się w tą i z powrotem. W końcu chwyciła mocno moją dłoń, przez co popatrzyłem na nią pytająco.
     - Już czas.
     Te dwa słowa wystarczyły, aby zrozumiał, co kieruje dziewczyną. Jeszcze mocniej ścisnąłem jej dłoń i czekałem, aż Cole’a wykona wreszcie swoje zadanie.
     Chciałem wrócić i znaleźć pozostałe dwie części Kamienia Kadwadu. Miałem dość życia w ciągłym strachu o własne życie. Nie chciałem żyć w ciągłym biegu i pod presją czasu, który nieubłaganie szybko płynął. Trudno było mi uwierzyć, że od Apokalipsy minęło już trzy tygodnie, a ja mimo to nadal żyłem. Nie miałem żadnych ubytków; ręce i nogi na swoich miejscach, nawet palców mi nie brakowało.
     Do tej pory takie życie znałem jedynie z gier komputerowych i horrorów. Nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było, gdybym miał poczuć tę adrenalinę i strach na własnej skórze. Musiałem ciągle uciekać, kiedy moja rodzina i znajomy już dawno nie żyli, a moim jedynym przyjacielem był pistolet maszynowy w dłoni. Taki schemat często powtarzał się w filmach grozy i zazwyczaj nie miał zbyt miłego zakończenia. W każdym razie mimo to postaci nie opuszczała nadzieja.
     Pewien pisarz napisał kiedyś w swojej książce: „Jeśli postanowiłeś cos zrobić, zrób pierwszy krok. I nie bój się zrobić następnego. (…) Bój się bezczynności. Wyznacz sobie cel i wyrzuć z głowy całą resztę”. Taki też miałem zamiar. Moim celem było odzyskanie utraconego świata i przywrócenie właściwego porządku rzeczy. Kolejnymi krokami natomiast miały być wszystkie części kamienia, które miały doprowadzić do unicestwienia demonów.
     Z moich rozmyślań wyrwało mnie głośne westchnięcie Naomi.
     - Co z Cole’m? – warknęła. – Mieliśmy mieć dokładnie trzy godziny i ani sekundy dłużej, a on spóźnia się już dziesięć minut – przerwała i spojrzała na mnie przerażonymi oczami. – Nathan! A co, jeśli go zabili?! Jeśli go już więcej nie zobaczę?
     - Spokojnie, nic mu nie jest – próbowałem ja uspokoić. – Cole to frajer, ale strasznie zacięty i jeśli mu na czymś zależy, na pewno się nie podda.
     -  Masz rację – odrzekła, uśmiechając się. – Ale to nie zmienia faktu, że coś tam dziać się musi. On zawsze był punktualny, a jeśli chodzi o sprawy magii to już na pewno. Przecież musi mieć jakiś powód. Mogli go złapać i…..
     - Naomi, do cholery! – ryknąłem, przerywając jej monolog. – Czy musisz mnie tak bardzo dołować? Już mam wystarczająco duże obawy i nie musisz ich mówić na głos. Zawsze jesteś taką pesymistką?
     - Odkąd skończyłam dwanaście lat – przyznała. Najwidoczniej mój wybuch gniewu nie zraził jej ani trochę lub po prostu przyzwyczaiła się, aby nie okazywać mi skruchy. – Wtedy miałam najwięcej planów, ale za każdym razem nic z nich nie wychodziło i kończyło się na marzeniach. Wtedy zrozumiałam, że lepiej jest być pesymistą.
     - Dlaczego?
     - Kiedy jesteś optymistą, masz duże ambicje i cały czas wierzysz, że coś się uda. Niestety jeśli coś pokrzyżuje ci plany, wtedy jesteś załamany i ubolewasz nad stracą czegoś cennego. Później tracisz nadzieję i zaczynasz w siebie wątpić. Natomiast gdy jesteś pesymistą, od razu zakładasz najgorsze i w razie czego nie jesteś zaskoczony tym, że coś się nie udało. Po prostu kroczysz dalej. Reasumując – pesymiści są szczęśliwsi.

     - W tym jednym zdaniu muszę się z tobą zgodzić – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej lekko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz