piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 16 Sharon

Mam do was prośbę.
Trzy osoby zaznaczyły, że czytają bloga, jednak pod ostatnimi dwoma rozdziałami nie było ani jednego komentarza. Nie chodzi mi już o jakieś wykańczające wypowiedzi, sama ocena rozdziału mi wystarczy. Może być to nawet coś w stylu 2/10 albo 6/10, nic więcej.
Przypominam również, że osoby anonimowe również mogą bezproblemowo komentować, dlatego proszę, zostawiajcie po sobie jakiś ślad, to na prawdę motywuje ;)
----------------------------------------------------------------------------------------

     - Ekhm….Nathan? – zaczęła ciemnowłosa.
     Spojrzałem na nią pytającą, ale w odpowiedzi zobaczyłem jedynie jej przerażony do granic możliwości wzrok. Kiedy chciałem się już odezwać, ta tylko wskazała skinieniem głowy na moją rękę.
     Prawie krzyknąłem. Zauważyłem, że brakuje mi prawie całej lewej dłoni. Po prostu rozpływała się w powietrzu. Zacząłem się zastanawiać co to może oznaczać, ale w takiej chwili trudno było mi myśleć logicznie. Bo kto byłby w stanie zastanowić się nad czymś dłuższą chwilę zaraz po tym, gdy zobaczył iż brakuje mu ręki.
     - Co to ma, kurna, być? – warknąłem z zaciśniętymi mocno zębami, aby powstrzymać się od wybuchu agresji.
     - Wiesz, wydaje mi się, że Cole zaczyna działać – powiedziała z uśmiechem i poklepała mnie po ramieniu, mocniej ściskając moją drugą, jeszcze widoczną, dłoń. – Już się bałam, że o nas zapomniał.
     - Jeśli chodzi o mnie to byłoby to bardzo prawdopodobne, ale ciebie by raczej na pastwę losu nie zostawił – prychnąłem, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. – Naomi?
     Odwróciłem głowę w jej stronę i próbowałem krzyknąć, lecz z mojego gardła wydobył się tylko cichy charkot.
     Moja towarzyszka nie miała twarzy. Brakowało na niej ust, nosa i oczu. Zacząłem powoli doceniać to, że brakowało mi jedynie dłoni, choć teraz już całego przedramienia, skoro mogłem skończyć o wiele gorzej.
     - Jeżeli tak ma wyglądać to twoje działanie Cole’a, to ja dziękuję, ale nie skorzystam. Nasze części ciała będą tak po kolei znikać czy co? – Naomi kiwnęła głową i odwróciła ją w moją stronę, jakby patrzyła na mnie. – Jakoś kiedy przenosiliśmy się tutaj, nie było żadnych problemów. Od razu zniknęliśmy i pojawiliśmy się cali.
     Dziewczyna puściła moją dłoń i zaczęła przeczesywać kieszenie. W końcu wyjęła z nich notes i krótki ołówek, po czym nabazgrała mi odpowiedź i podała kartkę.
     „Bo wcześniej stał obok nas, więc poszło szybko. Teraz musi nas przenieść z odległej przyszłości do siebie.”
     - A my nie moglibyśmy sami rzucić zaklęcia?
     Naomi powtórnie napisała coś na papierze, jednak tym razem bardziej się rozpisała, więc trwało to o wiele dłużej. Kiedy w końcu skoczyła podała mi kartkę.
     „Nie, bo tylko łowcy i Rada starszych mogą robić takie rzeczy. Wprawdzie ty też byłbyś w stanie, ale nie jesteś tak doświadczony jak Cole. On już wie jak posługiwać się magią, a ty mógłbyś posłać nas do średniowiecza, kiedy granica przenoszenia w czasie to dwieście lat w obydwie strony. Gdybyśmy dostali się dalej, już byśmy nie wrócili.”
     - No to widzę, że darzycie mnie wielkim zaufaniem – prychnąłem. – Ale tak, macie rację. Nie chcę mieć potem na sumieniu ciebie, Cole’a który by za tobą tęsknił i całej ludzkości, którą mogliśmy uratować.
     „Święte słowa.”
     Nagle poczułem się bardzo zmęczony i śpiący. Chcąc poddać się temu pragnieniu, aby już dłużej się nie nudzić, zamknąłem oczy i zapadłem w pustkę.
     Stan ciszy i spokoju nie trwał długo, gdyż zaraz oślepiający blask sprawił, że na kilka sekund straciłem wzrok i poczułem uderzenia w prawy policzek.
     - Nathan, stary, obudź się wreszcie.
     Gdy usłyszałem ten znajomy głos, poczułem jakbym wreszcie się ocucił i zrozumiał co się ze mną dzieje. Zacząłem uparcie otwierać oczy i przypominać sobie wszystkie wydarzenia, zanim zasnąłem. Ta pusta twarz Naomi, brak mojej dłoni – wszystko złączyło się w logiczną całość.
     - Co się ze mną działo? – zapytałem, już kompletnie odzyskując przytomność.
     - Początkowo zacząłeś tracić rękę, ale kiedy zniknął twój mózg, po prostu zasnąłeś – wyjaśniła ogólnie Naomi.
     Kiwnąłem głowę i oparłem ją o kanapę, po czym przejechałem dłonią po całej długości twarzy. Nadal czułem się śpiący i gdyby nie okoliczności, pewnie ponownie zapadłbym w objęcia Morfeusza.
     - Gdzie kamień? – spytałem ponownie.
     - Spokojnie, jest razem z dwoma poprzednimi – uspokoił mnie szatyn. – Teraz trzeba zastanowić się nad czwartą z kolei zagadką.
     - Przeczytaj – zażądałem.
     - Jasne, żebyś znowu sam wszystko rozwiązał? Nie ma mowy – zaśmiał się Cole. Prychnąłem. – Dobra, dobra. Pisze tu, że jakaś południowa umbra najwyższego wierzchołka wskaże drogę ósmego dnia ósmego miesiąca.
     - Umbra? – zdziwiłem się. – Co oni za głupie zagadki wymyślają? Oni już kompletnie zwariowali?
     - Czekaj – uciszyła mnie czarnowłosa, studiując dokładnie tekst; przeczytała go kilka razy z kolei. – Z tego, co wiem, umbra to cień rzucany przez ziemię widoczny z księżyca. Ale co to ma wspólnego z tym?
     - Pewnie chodzi o cień rzucany przez najwyższy wierzchołek w Nowym Jorku – mruknął szatyn, po czym uśmiechnął się szeroko. – Empire State Building! Cień rzucany przez budynek o dwunastej w południe.
     - To ma sens, stary – odrzekłem i uśmiechnąłem się półgębkiem. – Który dzisiaj jest?
     - Dwudziesty piąty lipiec. Czyli musimy poczekać równe dwa tygodnie.
     - A co my będziemy niby robić przez ten czas – obruszyła się Naomi. – Cole? Masz jakiś pomysł?
     - A dlaczego pytasz akurat jego? Może ja mam jakieś plany?! – burknąłem. Dziewczyna podniosła brwi do góry i spojrzała na mnie wyczekująco. – Powiedziałem, że może, ale nie tym razem.
     - Cole?
     - Nie wiem. Możemy przeszukać domy w poszukiwaniu czegoś przydatnego: jedzenia, które się już kończy i zdarza coraz rzadziej w domach czy ubrań, bo wybaczcie, ale w tym dresie chodzę już kilka dni i przydałoby się coś świeżego.
     - Jestem za! – krzyknęła czarnowłosa. – Ale to jutro. Teraz jest już późno.


     Następnego dnia, tak jak postanowiliśmy, wyruszyliśmy szukać czegoś przydatnego. Najbardziej zależało nam na jakimś świeżym pożywieniu; nie było prądu, więc lodówki nie działały i wszystko się psuło. Jakimś cudem nie brakowało bieżącej wody, dzięki czemu mogliśmy się codziennie kąpać, ale nawet ona stawała się już nieco mętna, choć zdatna do picia.
     - Rozdzielmy się – zaproponowałem. – Wy przeszukajcie domu po lewej stronie, a ja z Buru po prawej. Gdy na coś natrafimy, zabieramy to ze sobą i idziemy dalej. Spotykamy się na końcu ulicy – powiedziałem i wskazałem na skrzyżowanie znajdujące się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset, metrów dalej.
     - Poradzisz sobie sam? – zmartwiła się ciemnowłosa.
     Zaśmiałem się.
     - Nie doceniasz mnie. Po za tym będę z tym bydlakiem – odrzekłem i pogłaskałem feniksa, na co ten wydał z siebie pomruk zadowolenia i odwrócił się na plecy domagając się kontynuowania pieszczot. – Może nie jest zbyt przydatny, bo w głębi jest jak zwykły dzieciak, ale odstrasza choćby i swoim wyglądem.
     - Na pewno? – do rozmowy dołączył się Cole.
     - Jezu, traktujecie mnie jak dziecko, chociaż jestem od was starszy. To, że zaledwie od kilku tygodni jestem tym całym spowiednikiem jeszcze nie znaczy, że jestem jakimś nieudacznikiem. Przetrwałem na powierzchni kilka dni i umiem posługiwać się bronią, a to już coś znaczy. Po za tym już wiele się nauczyłem i w razie czego umiem się obronić. Buru wyczuje obcych, gdyby pojawili się w pobliżu, także zaraz mnie zaalarmuje. Jeśli bardzo chcecie, to może nawet patrolować okolice – wtedy na pewno nic się zdarzy.
     - Dobra, rób co chcesz – westchnęła czarnowłosa i pociągnęła swojego chłopaka na rękaw, prowadząc w stronę pierwszego z domów.
     - Buru – odezwałem się, a płonący ptak natychmiastowo znalazł się na czterech łapach. – Leć i doglądaj jakiś niebezpieczeństw. W razie czego drzyj się wniebogłosy.
     Poprawiłem bizona* na ramieniu i ruszyłem do budynku.
     Pierwsza godzina minęła mi i reszcie w spokoju. Nie zdarzyło się nic nieplanowanego i zaskakującego, wręcz przeciwnie. Ostatnio zresztą demony pojawiały się bardzo rzadko, a jeśli już je widzieliśmy, to oni nas nie. Woleliśmy uniknąć konfrontacji, dlatego zaraz chowaliśmy się do jakiegoś budynku, a Buru odwracał uwagę złych duchów. Do tej pory taka strategia okazała się najlepsza i postanowiliśmy jej nie zmieniać, ale mimo to każdy z nas miał przy sobie broń na wszelki wypadek, a ja w wolnym czasie poduczałem nieco w jej obsłudze moich nowych znajomych.
     Gdy przeczesywałem jedno z ostatnich mieszkać, usłyszałem jakiś szelest dochodzący z góry. Zaniepokoiło mnie to i serce dosłownie stanęło mi w gardle, ale postanowiłem to sprawdzić dla świętego spokoju. Nie miałem zamiaru wychodzić stamtąd i zostawić tej sprawy niewyjaśnionej.
     Przeładowałem broń i mocno chwyciłem ją w dłonie. Zacząłem powoli przemierzać schody, nie spuszczając górnego piętra z oczu. Gdy już się na nim znalazłem, zacząłem iść wzdłuż niego.
     Wtedy ten sam szelest dobiegł moich uszu po raz drugi. Zorientowałem się, że dochodził z sypialni na końcu korytarza.
     Przełknąłem ślinę i ruszyłem w tamtą stronę, starając się stąpać jak najciszej i spłycić swój oddech najbardziej jak się dało. Wolałem uniknąć bycia zauważonym i wkraść się do pokoju niespodziewanie, choć na dole w kuchni na pewno zrobiłem niemały hałas. Wtedy nie wiedziałem jednak, że ktoś jest tu ze mną.
     Uchyliłem drzwi pokoju i kiedy skrzypnęły głośno, skrzywiłem się. To jednak wyszło mi tylko na dobre, bo dzięki temu zobaczyłem minimalny ruch drzwiczek szafki. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
     Podszedłem do mebla, jednym gwałtownym ruchem otworzyłem drzwi na oścież i wycelowałem.
     Jakież było moje zaskoczenie, gdy zorientowałem się, że przede mną siedzi najprawdziwszy człowiek. Była to dziewczyna, nieco młodsza ode mnie – mogła mieć na oko około szesnastu lat. Posiadała długie, brązowe włosy, pełne, niemal czerwone, usta i piękne szare oczy, które wnosiła ku górze, aby lepiej mi się przyglądnąć. Widziałem, że była przerażona, dlatego podniosłem dłonie do góry, a pistolet odrzuciłem na bok, uklękając naprzeciwko niej. Próbowałem jej dotknąć, ale tylko podskoczyła i jeszcze bardziej wsunęła się w głąb szafy.
     - Spokojnie, jestem człowiekiem, nic ci nie zrobię – zapewniłem ją spokojnym tonem.
     Opuszkami palców lekko pogładziłem jej policzek. Dziewczyna przymknęła oczy, a na jej długich, czarnych rzęsach pojawiły się łzy.
     - Chodź, zabiorę cię stąd.
     - Nie mogę – szepnęła.
     Spojrzałem na nią nierozumiejących wzrokiem, a wtedy skinieniem głowy wskazała na swoją kostkę. – Przewróciłam się, chyba jest skręcona.
     - Mimo wszystko nie powinnaś siedzieć w szafie – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. Brązowowłosa odwzajemniła to. – Przeniosę cię na łóżko.
     Delikatnie i ostrożnie wziąłem ją na ręce, niosąc przy tym w stronę dwuosobowego łóżka z baldachimem. Dziewczyna była drobna i lekka, więc nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. Położyłem ją na materacu i usiadłem na jego rogu, wpatrując się w nią.
     - Jak masz na imię? – zapytałem.
     - Sharon – oznajmiła.
     - Ja jestem Nathan – przedstawiłem się. - Sharon, pozwolisz, że pójdę po moich przyjaciół? Może oni zdołają ci pomóc, bo ja raczej nie znam się udzielaniu pomocy osobie ze skręconą kostką.
     - Nie, nie zostawiaj mnie! – jęknęła i mocno chwyciła mnie za dłoń, niemal wbijając paznokcie w moją skórę.
     - Spokojnie, wrócę, obiecuję – uspokoiłem ją, patrząc głęboko w oczy.
     Sharon westchnęła, spuściła wzrok i puściła moją rękę. Przyglądnąłem się jej jeszcze chwilę, po czym wstałem, chwyciłem bizona i jak najszybciej wybiegłem z mieszkania, aby móc podzielić się swoim „znaleziskiem” z resztą.
     Dom, w którym znalazłem dziewczynę był przedostatni na mojej drodze, dlatego nie zdziwiłem się, gdy zauważyłem moich znajomych wychodzących z ostatniego mieszkania i kierujących się w stronę skrzyżowania. Teoretycznie mogłem za nimi krzyknąć, aby do mnie przyszli, ale w takiej chwili wolałem był cicho. Nie było wiadomo, czy demony nie kręcą się gdzieś w pobliżu, tak więc nawet najcichsze wezwanie mogło ich na nas sprowadzić.
     Rozglądnąłem się po okolicy i zacząłem biec w stronę Naomi i Cole’a. Znajdowali się kilkadziesiąt metrów dalej, dlatego przemierzenie tak krótkiego odcinka drogi nie zajęło mi wiele czasu.
     - Musicie pójść ze mną – zażądałem. – Znalazłem dziewczynę, żywą!
     - Co?! Jakim cudem przeżyła? – wykrzyknęła Naomi.
     - Nie mam pojęcia, nie pytałem jej o takie rzeczy – jęknąłem. – W każdym razie ma skręconą kostkę. Nie uważacie, że przydałaby się jej nasza pomoc? Dziewczyna jest sama.
     - Prowadź – westchnął Cole.
     Zaprowadziłem ich do Sharon. Początkowo była nieco spłoszona – w końcu raczej od dłuższego czasu nie widziała ludzi – ale Naomi swoim uśmiechem i poczuciem humoru przekonała ją do siebie. Przy okazji znalazła w łazience jakieś bandaże, którymi owinęła jej nogę.
     - Jest złamana, więc niestety przez jakiś czas nie będziesz mogła chodzić. Ale nie jest to nic aż tak poważnego, zrośnie się – oznajmiła czarnowłosa, siadając na rogu łóżka i ściskając dłoń Sharon.
     - Dziękuję – szepnęła i uśmiechnęła się do niej szeroko po czym posłała krótkie spojrzenie mi, opierającemu się o framugę drzwi.
     - Jakim cudem przeżyłaś? – zapytał Cole. – I co z twoją rodziną?
     - Rodzice…nie żyją – westchnęła. Widać było, że to zdanie wypowiedziała z trudem. – Zombie zabili ich już na początku, tak, jak resztę ludzi.
     - A ty? Co z tobą? – dopytywał.
     Sharon westchnęła i spuściła głowę. Muszę przyznać, że sam byłem bardzo ciekawy, jak udało się jej przeżyć samej kilka tygodni bez żadnej broni, podczas gdy po powierzchni krążyły demony. To było niedorzeczne. Przecież rodzice tej dziewczyny byli nieżywi, a ona sama była tak drobna, że nie miała szans poradzić sobie z żywymi trupami.
     - Nie wiem. Kiedy oni zabijali moich rodziców, schowałam się w piwnicy, pewnie dzięki temu udało mi się przeżyć. Później chodziłam po domach sąsiadów i zabierałam jedzenie, tak udało mi się przeżyć te kilka tygodni.
     - To wyjaśnia, dlaczego nie znaleźliśmy prawie żadnego jedzenia w tamtych domach – mruknąłem. – W każdym razie miło wiedzieć, że ktoś tu przeżył. Powiększa to szanse na to, że w innych budynkach również możemy spotkać ludzi.




*Pistolet maszynowy PP-19

2 komentarze:

  1. Fajnie się zapowiada.
    Czyli jednak zombie nie zabili wszystkich na powierzchni.
    Fajnie wymyśliłaś z tym znikaniem części ciała.
    Sorry, że więcej nie napiszę,ale na komentarze nie mam weny.
    No to wenki, pomysłów, chęci i czasu do pisania ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze, że w ogóle skomentowałaś xd
      Powiedzmy, że zawsze muszą zdarzyć się jakieś wyjątki xd No i chciałam wreszcie dodać jakąś nową postać, to był taki nagły, nieplanowany pomysł xd
      Wielkie dzięki ;)

      Usuń