Naomi, w samej koszuli swojego ukochanego, stała w kuchni i robiła nam śniadanie, a Cole obejmował ją od tyłu, ubrany, tym razem, w same spodnie i całował ją po szyi. Zdziwiło mnie, że już nie spali, bo zazwyczaj budzili się dopiero około ósmej.
- Przepraszam, że przerywam ten jakże romantyczny momencie – odchrząknąłem, a para od razu odsunęła się od siebie i oboje popatrzyli na mnie. – ale chciałbym się z wami czymś podzielić. Możliwe, że wiem o co chodzi w tej całej psychicznej zagadce.
- No, to na co czekasz, mów – oświadczyła ciemnowłosa, starając się bardziej zakryć uda – koszula ledwo zakrywała jej pośladki.
- W Księdze była mowa o sklepie z kamieniami. My wszystko braliśmy dosłownie, kiedy tak naprawdę rozwiązanie tego wszystkiego jest o wiele łatwiejsze – powiedziałem, zadowolony z siebie i swojej inteligencji. – Sklepy ze zwykłymi kamieniami nie istnieją, ale z kamieniami szlachetnymi, a dokładnie te z biżuterią? Oczywiście. Części Kamienia Kadwadu można pomylić z jakimiś diamentami przez ich wielkość, barwę i połysk, także myślę, że powinniśmy zacząć od przeszukania jakiś jubilerów. Na pewno poznamy ten fragment, nie da się go z niczym pomylić, a gdy w pobliżu są ludzie, świeci jak najęty.
- Wiesz, muszę przyznać, że nie jesteś taki głupi – przyznał szatyn. – Cóż, nie pozostaje w takim razie nic innego, jak wziąć się za poszukiwania.
- Nathan – zaczęła Naomi i spojrzała na mnie niepewnie. – Czy….mógłbyś wyjść? No wiesz, muszę się przebrać.
- Jasne, już.
Chwyciłem bluzę i wyszedłem na zewnątrz budynku.
Przez blokiem czekał na nas Buru. Kiedy tylko mnie zobaczył, zaczął wesoło skakać wokół własnej osi, przez co narobił wiele hałasu. Trudno było go uspokoić, zresztą jak zawsze, jednak udało się to po jakimś czasie. Następnie usiadłem na schodach. Zaraz obok mnie położył się feniks, prosząc się o głaskanie. Niby takie potężne, niebezpieczne zwierzę, a też potrzebowało miłości.
Czekałem już nieco ponad pięć minut, przez co zacząłem się robić niecierpliwy. Mieliśmy dużo czasu – właściwie całą wieczność – ale chciałem jak najszybciej znaleźć tą drugą część. Życie w ciągłym biegu (na dodatek bez internetu!) zaczynało mnie już irytować. Od zawsze narzekałem na swoje „ludzkie” życie, ale mimo wszystko było lepsze od tego. Tylko kamień mógł przywrócić normalny świat, ale jak widać moi współtowarzysze bardzo przedłużali znalezienie go.
Pewnie Naomi ma problem z tym, w co się ubrać, pomyślałem i momentalnie zaśmiałem się do swoich własnych myśli.
Jakby słysząc mój umysł, z okna wychylił się Cole i zaczął machać do mnie energicznie.
- Sorry Nath, że tak długo, ale mamy pewne problemy – burknął, niezbyt zadowolony tą całą sytuacją.
- Możesz jaśniej? – zapytałem, unosząc jedną brew do góry, jednak szatyn na pewno tego nie zauważył. Dzieliło nas kilkadziesiąt metrów w górę.
- Naomi wymiotuje odkąd wyszedłeś, chyba wczorajsza kolacja jej zaszkodziła.
- Mówiłem, że ta szynka jest jakaś dziwna, ale wy nie, macie swoje spekulacje na ten temat. Bo kto będzie słuchał jakiegoś nowicjusza, która na niczym się nie zna.
- Przesadzasz – jęknął. – Dobra, mniejsza o to. Nie zostawię jej w takim stanie, rozumiesz? – kiwnąłem głową. – Spróbuj sam poszukać jakiegoś jubilera. Z tego co wiem, to najbliższy jest pięć przecznic dalej na Maqwawere Street. Sprawdzisz to?
- Jasne, samemu będzie mi łatwiej – odrzekłem zgodnie z prawdą.
Chłopak zaraz zniknął mi z pola widzenia. Tak więc zostałem sam, a moją jedną pomocą był mało inteligentne mityczne zwierzę. No, może przesadzałem, ale jednak to nie było to samo co prawdziwy człowiek. Po za tym umiał latać i w każdym momencie był w stanie spokojnie uciec przed zagrożeniem, nie to, co ja; zwykły facet, prawie bezbronny, którego jedyną ochroną był w pełni naładowany pistolet maszynowy, który nie miał szans z armią demonów. Ale musiałem zrozumieć Cole’a. W końcu kochał swoją dziewczynę i nie był w stanie zostawić jej zupełnie samej, narażając tym na niebezpieczeństwo. Cóż, w końcu nie wiedziałem co to miłość.
- Chodź, Buru, zbieramy się – mruknąłem.
Feniks, kiedy tylko usłyszał mój głos, od razu wstał i popatrzył na mnie wyczekująco. Westchnąłem, naciągnąłem na siebie bluzę i ostrożnie wsiadłem na plecy zwierzęcia. Mocno chwyciłem się jego piór i modliłem się do Boga, żeby tylko przeżyć ten wypad.
- Tylko błagam, nie szarżuj, jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek zobaczyć mnie żywego.
Buru mruknął coś, lecz nie wiedziałem co dokładnie to miało oznaczać. Mogłem mieć tylko nadzieję, że po prostu się ze mną zgodził i nie ma zamiaru doprowadzić mnie do ataku serca. Lubiłem poczuć dreszczyk emocji: jazda ponad dwieście na godzinę, skok na bungee i te sprawy, ale tam przynajmniej miałem pewność, że mam jakieś zabezpieczenie i nie spadnę, nie zabiję się o twardy beton. Na pewno nigdy nie było stuprocentowej pewności na to, ale była o wiele większa niż w tym przypadku.
Wciągnąłem ze świstem powietrze i jeszcze ciaśniej przylgnąłem do miękkiego ciała. Czekałem, póki nie wzbiło się w powietrze wraz ze mną na grzbiecie. Wydałem z siebie cichy jęk, zaciskając palce tak mocno, że aż zsiniały. Przez jakiś czas bałem się nawet otworzyć oczy, lecz kiedy to zrobiłem, ani przez chwilę tego nie pożałowałem.
Pode mną rozciągał się przepiękny widok. Byliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Doskonale widziałem wszelkiego rodzaju budynki, ulice, każdy szczegół. Było to niezapomniane uczucie; zimny wiatr targał moje włosy, a ja czułem się wolny.
Po chwili wróciłem do rzeczywistości i przypomniałem sobie o moim zadaniu. Rozglądnąłem się po okolicy i próbowałem zamierzyć pożądaną przeze mnie ulicę. Udało mi się to od razu, bo właśnie nad nią przelatywaliśmy. Pociągnąłem Buru za pióra tak, aby dać mu do zrozumienia, że chcę tu wylądować. Ten zaraz posłuchał mnie, przechylił się w dół i delikatnie osiadł na ziemi.
- No, musze przyznać – powiedziałem z uznaniem, zsiadając ze zwierzęcia. – Fajnie było. Aż żałuję, że muszę zawsze chodzić razem z naszą parką, bo inaczej mógłbym codziennie robić sobie takie przejażdżki.
Feniks mruknął coś nieartykułowanego, ale domyśliłem się, że był zadowolony z mojego komplementu. Zaczął szturchać mnie dziobem, domagając się pieszczot. Delikatnie, aczkolwiek pewnie, odsunąłem ptaka od siebie i wskazałem mu, aby szedł za mną.
Idąc drogą, dokładnie rozglądałem się na boki w poszukiwaniu sklepu jubilerskiego. Nigdy w tym miejscu żadnego nie widziałem, bo nie interesowały mnie takie rzeczy, dlatego musiałem być bardzo uważny. Tym bardziej, że nikt nie mógł mi pomóc; Buru nadawał się jedynie jako środek transportu i niezły ochroniarz. Jeśli chodzi o szukanie jakiś budynków, to nie mogłem się zdać na niego. Bez obrazy, ale był tylko wyrośniętym, zmutowanym ptakiem, a nie inteligentną istotą.
Kiedy udało mi się zauważyć sklep z biżuterią, uśmiechnąłem się triumfalnie i pchnąłem lekko jego drzwi. Były otwarte, tak więc ułatwiło mi to dostanie się do środka. Rozkazałem Buru, aby został na zewnątrz i rozglądnął się po okolicy, a sam z latarką w ręce zacząłem przeczesywać sklep.
Sam dokładnie nie wiedziałem, jak mam znaleźć kamień. Świeciłem wszędzie, ale nie miałem pojęcia, jak mam rozpoznać drugą część. Teoretycznie powinna się zaświecić, tylko jaką miałem pewność?
Nic nie zdarza się dwa razy tak samo, pomyślałem, przypominając sobie cytat z filmu.
Wszystkich pierścionków i naszyjników też nie mogłem przeglądnąć, bo zajęłoby mi to za dużo czasu, a i tak nic by z tego nie wyszło. Z sklepie, gdzie znajduje się tysiąc podobnych do siebie świecidełek nie łatwo jest znaleźć takie coś.
Postanowiłem w końcu, że zaglądnę do największego w mieście Centrum Handlowego. Tam też znajdował się jubiler, jak w wielu takich miejscach, a więc musiałem to sprawić. Będąc sam, mogłem przemieszczać się o wiele szybciej i musiałem z tego korzystać, póki mogłem. Nie, żebym narzekał na Naomi czy Cole’a, bo w czasie tych kilkunastu dni bardzo ich polubiłem, ale we trójkę nie było szans przemieszczać się na gryfie. Kiedy byłem tylko ja, feniksowi nie sprawiało to problemu.
- Ej, Buru, chodź tu! – krzyknąłem, wychodząc na zewnątrz.
Poczekałem około dziesięciu sekund i zaraz naprzeciwko mnie pojawił się mój płonący ptak. Abym mógł na niego wsiąść, skulił się lekko, a kiedy znalazłem się na jego potężnym grzbiecie, wyprostował się i wzbił w powietrze.
Tym razem postanowiłem skierować się w kierunku centrum. Dzięki szybkości feniksa i tego, że mógł lecieć prosto, zamiast męczyć się na zakrętach jak samochód, znaleźliśmy się tam jakieś trzy minuty później. Ponieważ wejście do Galerii było bardzo szerokie, pozwoliłem sobie na to, aby mój pierzasty przyjaciel ruszył do środka wraz ze mną.
Od razu ruszyłem się na drugie piętro. Często przychodziłem tu po szkole coś zjeść, dlatego bez problemu trafiłem do „raju dla kobiet”. Wtedy jednak poszczęściło mi się o wiele bardziej, gdyż od razu poraził mnie w oczy jeden z kamieni szlachetnych. Tym razem jednak trafiłem na taki, który kolorem podobny był do szmaragdu. Domyśliłem się, że to to, czego szukam, i uśmiechnąłem się do gryfa promiennie.
Podszedłem w stronę, z której dochodził ten blask, i chwyciłem pierścionek, w których „uwięziona” była druga część. Schowałem go do kieszeni i poprowadziłem wielkiego ptaka do wyjścia.
- No, Buruś, zadanie wykonane, wracamy do domu.
- Chłopaki – krzyknąłem, wchodząc do mieszkania. Zaraz spotkałem się z
gniewnym wzrokiem ciemnowłosej. – I dziewczyny – poprawiłem się. – Znalazłem
kamień.
- Super, pokaż go – rozkazał Cole.- Tyle tylko, że jest w pierścionku, ale jakoś sobie poradzicie, nie?
Zapytałem z nadzieją w głosie i położyłem na stole moje znalezisko. Oboje początkowo sceptycznie przyglądali się biżuterii, jednak kiedy kamyk zaświecił lekkim blaskiem, od razu uwierzyli.
- Właśnie, Naomi, jak się czujesz? – zacząłem , rozsiadając się wygodnie na fotelu.
- Dobrze – odrzekła po chwili namysłu. – Dzięki, że pytasz. Jakbyś poczekał wtedy jeszcze około pięciu minut, to moglibyśmy iść z tobą, ale widzę, że doskonale poradziłeś sobie sam. Przyznaję, nie jesteś taki głupi jak myślałam na początku.
- Nie wiem, czy powinienem ci teraz podziękować, czy raczej się na ciebie wydrzeć, dlatego nie skomentuję tego ani słowem. Wolę uniknąć niepotrzebnych kłótni zwłaszcza, że po znalezieniu drugiej części jestem w doskonałym humorze. Po za tym dokonałem tego sam, z małą pomocą Buru, i mam zamiar podniecać się tym przez resztę dnia.
- Jasne, nie będę psuć ci humoru.
- Dziękuję – mruknąłem spod przymkniętych powiek i uśmiechnąłem się szeroko.
Resztę dnia naradzaliśmy się, co dalej. Naomi próbowała w tym czasie rozszyfrować zagadkę z pomocą słownika łacińskiego (dlaczego, do cholery, wszystko zawsze musi być po łacinie?), ale nie wychodziło jej to zbytnio. Z każdą częścią Kamienia Kadwadu, zagadki zaczynały być pisane coraz bardziej zaawansowaną łaciną. Lecz dzięki pomocy Cole’a udało jej się to w końcu. Przy okazji przetłumaczyli ostatnie dwie zagadki.
- I jak? Co mówi Księga? – zapytałem.
- Nie wiemy dokładnie – przyznał szatyn. – Jest tu coś o przeniesieniu do przyszłości. O ile dobrze rozumiem, chodzi tu o sto lat do przodu. Jest tu też coś o wojnie atomowej i lampie awaryjnej w ostatnim północnym tunelu.
- Tak więc jutro będziemy musieli przenieść się do roku dwa tysiące sto piętnastego – podsumowała Naomi.
zajebiście że wstawiłaś kolejny rozdzialik xD normalnie kocham xD po prostu powinnaś zostać jakąś mega pisarką xD NOBLA ci powinni dać xD a nie jakimś politykomxD ty jesteś GENIUSZEM!!!!xD
OdpowiedzUsuń"mało inteligentne mityczne zwierzę" No wiesz co! Tak Burusia obrażać? I w dodatku chcesz by mi brzuch ze śmiechu wybuchnął xD
OdpowiedzUsuńWspaniałe są te teksty i myśli Nathana xD A jak jeszcze dodać gołąbeczki to już całkiem.
Ale strasznie interesuje mnie ta podróż w przyszłość. I Bombki :3 Nasze klimaty xD Może Buruś zginie w "grzybku" by ich ochronić. To by wtedy Nathan nie mógł nazywać go mało inteligentnym Feliksem. Ale ten Feliksy się odradzają więc on ma żyć! Wiem, że lubisz zabijać, ale nie Burusia! Buruś jest słodki :3
Dużo, dużo weny Asiu ;*