środa, 9 września 2015

Zakończenie

     Joł joł xd
     A więc chciałabym was poinformować, iż po skrupulatnym rozważeniu "za" i "przeciw", postanowiłam zakończyć bloga i całą moją przygodę z pisaniem (przynajmniej jak na razie). Wprawdzie aż 5 osób zaznaczyło, że czyta, ale jedynie jedna osoba komentuję. Tą bloggerką jest Bella Malik, której dziękuję z całego serca <3
     Ogólnie rzecz biorąc nie planuję w najbliższym czasie zakładać żadnego bloga i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek to zrobię. A jeśli już, to zdarzy się to NAJWCZEŚNIEJ za jakieś pół roku i najpierw ułożę sobie jakiś szczegółowy plan wydarzeń oraz upewnię się, czy nadarzy się choć kilka osób, które by to czytały.
     Przepraszam was za to, że to już kolejny blog, który kończę tak nagle, ale skoro i tak nikt nie czyta, to to nie ma sensu. Straciłam również wenę i chęć do bloggowania, która kiedyś mnie nie opuszczała. Możliwe, iż to wina tego, że nasza bloggerowa grupka się rozpadła. Połowa po prostu zniknęła bez śladu, a reszta pousuwała blogi. Wprawdzie zostały może 3-4 osoby, ale one zazwyczaj pojawiają się raz na ruski rok i tyle się widujemy.
     Tak więc pod koniec tego tygodnia usuwam blogi i ogólnie konto. Nadal będę czytać wasze blogi, ale tym razem jako anonim.
     Trzymajcie się, po raz ostatni Marcelaa Liv c:

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 16 Sharon

Mam do was prośbę.
Trzy osoby zaznaczyły, że czytają bloga, jednak pod ostatnimi dwoma rozdziałami nie było ani jednego komentarza. Nie chodzi mi już o jakieś wykańczające wypowiedzi, sama ocena rozdziału mi wystarczy. Może być to nawet coś w stylu 2/10 albo 6/10, nic więcej.
Przypominam również, że osoby anonimowe również mogą bezproblemowo komentować, dlatego proszę, zostawiajcie po sobie jakiś ślad, to na prawdę motywuje ;)
----------------------------------------------------------------------------------------

     - Ekhm….Nathan? – zaczęła ciemnowłosa.
     Spojrzałem na nią pytającą, ale w odpowiedzi zobaczyłem jedynie jej przerażony do granic możliwości wzrok. Kiedy chciałem się już odezwać, ta tylko wskazała skinieniem głowy na moją rękę.
     Prawie krzyknąłem. Zauważyłem, że brakuje mi prawie całej lewej dłoni. Po prostu rozpływała się w powietrzu. Zacząłem się zastanawiać co to może oznaczać, ale w takiej chwili trudno było mi myśleć logicznie. Bo kto byłby w stanie zastanowić się nad czymś dłuższą chwilę zaraz po tym, gdy zobaczył iż brakuje mu ręki.
     - Co to ma, kurna, być? – warknąłem z zaciśniętymi mocno zębami, aby powstrzymać się od wybuchu agresji.
     - Wiesz, wydaje mi się, że Cole zaczyna działać – powiedziała z uśmiechem i poklepała mnie po ramieniu, mocniej ściskając moją drugą, jeszcze widoczną, dłoń. – Już się bałam, że o nas zapomniał.
     - Jeśli chodzi o mnie to byłoby to bardzo prawdopodobne, ale ciebie by raczej na pastwę losu nie zostawił – prychnąłem, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. – Naomi?
     Odwróciłem głowę w jej stronę i próbowałem krzyknąć, lecz z mojego gardła wydobył się tylko cichy charkot.
     Moja towarzyszka nie miała twarzy. Brakowało na niej ust, nosa i oczu. Zacząłem powoli doceniać to, że brakowało mi jedynie dłoni, choć teraz już całego przedramienia, skoro mogłem skończyć o wiele gorzej.
     - Jeżeli tak ma wyglądać to twoje działanie Cole’a, to ja dziękuję, ale nie skorzystam. Nasze części ciała będą tak po kolei znikać czy co? – Naomi kiwnęła głową i odwróciła ją w moją stronę, jakby patrzyła na mnie. – Jakoś kiedy przenosiliśmy się tutaj, nie było żadnych problemów. Od razu zniknęliśmy i pojawiliśmy się cali.
     Dziewczyna puściła moją dłoń i zaczęła przeczesywać kieszenie. W końcu wyjęła z nich notes i krótki ołówek, po czym nabazgrała mi odpowiedź i podała kartkę.
     „Bo wcześniej stał obok nas, więc poszło szybko. Teraz musi nas przenieść z odległej przyszłości do siebie.”
     - A my nie moglibyśmy sami rzucić zaklęcia?
     Naomi powtórnie napisała coś na papierze, jednak tym razem bardziej się rozpisała, więc trwało to o wiele dłużej. Kiedy w końcu skoczyła podała mi kartkę.
     „Nie, bo tylko łowcy i Rada starszych mogą robić takie rzeczy. Wprawdzie ty też byłbyś w stanie, ale nie jesteś tak doświadczony jak Cole. On już wie jak posługiwać się magią, a ty mógłbyś posłać nas do średniowiecza, kiedy granica przenoszenia w czasie to dwieście lat w obydwie strony. Gdybyśmy dostali się dalej, już byśmy nie wrócili.”
     - No to widzę, że darzycie mnie wielkim zaufaniem – prychnąłem. – Ale tak, macie rację. Nie chcę mieć potem na sumieniu ciebie, Cole’a który by za tobą tęsknił i całej ludzkości, którą mogliśmy uratować.
     „Święte słowa.”
     Nagle poczułem się bardzo zmęczony i śpiący. Chcąc poddać się temu pragnieniu, aby już dłużej się nie nudzić, zamknąłem oczy i zapadłem w pustkę.
     Stan ciszy i spokoju nie trwał długo, gdyż zaraz oślepiający blask sprawił, że na kilka sekund straciłem wzrok i poczułem uderzenia w prawy policzek.
     - Nathan, stary, obudź się wreszcie.
     Gdy usłyszałem ten znajomy głos, poczułem jakbym wreszcie się ocucił i zrozumiał co się ze mną dzieje. Zacząłem uparcie otwierać oczy i przypominać sobie wszystkie wydarzenia, zanim zasnąłem. Ta pusta twarz Naomi, brak mojej dłoni – wszystko złączyło się w logiczną całość.
     - Co się ze mną działo? – zapytałem, już kompletnie odzyskując przytomność.
     - Początkowo zacząłeś tracić rękę, ale kiedy zniknął twój mózg, po prostu zasnąłeś – wyjaśniła ogólnie Naomi.
     Kiwnąłem głowę i oparłem ją o kanapę, po czym przejechałem dłonią po całej długości twarzy. Nadal czułem się śpiący i gdyby nie okoliczności, pewnie ponownie zapadłbym w objęcia Morfeusza.
     - Gdzie kamień? – spytałem ponownie.
     - Spokojnie, jest razem z dwoma poprzednimi – uspokoił mnie szatyn. – Teraz trzeba zastanowić się nad czwartą z kolei zagadką.
     - Przeczytaj – zażądałem.
     - Jasne, żebyś znowu sam wszystko rozwiązał? Nie ma mowy – zaśmiał się Cole. Prychnąłem. – Dobra, dobra. Pisze tu, że jakaś południowa umbra najwyższego wierzchołka wskaże drogę ósmego dnia ósmego miesiąca.
     - Umbra? – zdziwiłem się. – Co oni za głupie zagadki wymyślają? Oni już kompletnie zwariowali?
     - Czekaj – uciszyła mnie czarnowłosa, studiując dokładnie tekst; przeczytała go kilka razy z kolei. – Z tego, co wiem, umbra to cień rzucany przez ziemię widoczny z księżyca. Ale co to ma wspólnego z tym?
     - Pewnie chodzi o cień rzucany przez najwyższy wierzchołek w Nowym Jorku – mruknął szatyn, po czym uśmiechnął się szeroko. – Empire State Building! Cień rzucany przez budynek o dwunastej w południe.
     - To ma sens, stary – odrzekłem i uśmiechnąłem się półgębkiem. – Który dzisiaj jest?
     - Dwudziesty piąty lipiec. Czyli musimy poczekać równe dwa tygodnie.
     - A co my będziemy niby robić przez ten czas – obruszyła się Naomi. – Cole? Masz jakiś pomysł?
     - A dlaczego pytasz akurat jego? Może ja mam jakieś plany?! – burknąłem. Dziewczyna podniosła brwi do góry i spojrzała na mnie wyczekująco. – Powiedziałem, że może, ale nie tym razem.
     - Cole?
     - Nie wiem. Możemy przeszukać domy w poszukiwaniu czegoś przydatnego: jedzenia, które się już kończy i zdarza coraz rzadziej w domach czy ubrań, bo wybaczcie, ale w tym dresie chodzę już kilka dni i przydałoby się coś świeżego.
     - Jestem za! – krzyknęła czarnowłosa. – Ale to jutro. Teraz jest już późno.


     Następnego dnia, tak jak postanowiliśmy, wyruszyliśmy szukać czegoś przydatnego. Najbardziej zależało nam na jakimś świeżym pożywieniu; nie było prądu, więc lodówki nie działały i wszystko się psuło. Jakimś cudem nie brakowało bieżącej wody, dzięki czemu mogliśmy się codziennie kąpać, ale nawet ona stawała się już nieco mętna, choć zdatna do picia.
     - Rozdzielmy się – zaproponowałem. – Wy przeszukajcie domu po lewej stronie, a ja z Buru po prawej. Gdy na coś natrafimy, zabieramy to ze sobą i idziemy dalej. Spotykamy się na końcu ulicy – powiedziałem i wskazałem na skrzyżowanie znajdujące się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset, metrów dalej.
     - Poradzisz sobie sam? – zmartwiła się ciemnowłosa.
     Zaśmiałem się.
     - Nie doceniasz mnie. Po za tym będę z tym bydlakiem – odrzekłem i pogłaskałem feniksa, na co ten wydał z siebie pomruk zadowolenia i odwrócił się na plecy domagając się kontynuowania pieszczot. – Może nie jest zbyt przydatny, bo w głębi jest jak zwykły dzieciak, ale odstrasza choćby i swoim wyglądem.
     - Na pewno? – do rozmowy dołączył się Cole.
     - Jezu, traktujecie mnie jak dziecko, chociaż jestem od was starszy. To, że zaledwie od kilku tygodni jestem tym całym spowiednikiem jeszcze nie znaczy, że jestem jakimś nieudacznikiem. Przetrwałem na powierzchni kilka dni i umiem posługiwać się bronią, a to już coś znaczy. Po za tym już wiele się nauczyłem i w razie czego umiem się obronić. Buru wyczuje obcych, gdyby pojawili się w pobliżu, także zaraz mnie zaalarmuje. Jeśli bardzo chcecie, to może nawet patrolować okolice – wtedy na pewno nic się zdarzy.
     - Dobra, rób co chcesz – westchnęła czarnowłosa i pociągnęła swojego chłopaka na rękaw, prowadząc w stronę pierwszego z domów.
     - Buru – odezwałem się, a płonący ptak natychmiastowo znalazł się na czterech łapach. – Leć i doglądaj jakiś niebezpieczeństw. W razie czego drzyj się wniebogłosy.
     Poprawiłem bizona* na ramieniu i ruszyłem do budynku.
     Pierwsza godzina minęła mi i reszcie w spokoju. Nie zdarzyło się nic nieplanowanego i zaskakującego, wręcz przeciwnie. Ostatnio zresztą demony pojawiały się bardzo rzadko, a jeśli już je widzieliśmy, to oni nas nie. Woleliśmy uniknąć konfrontacji, dlatego zaraz chowaliśmy się do jakiegoś budynku, a Buru odwracał uwagę złych duchów. Do tej pory taka strategia okazała się najlepsza i postanowiliśmy jej nie zmieniać, ale mimo to każdy z nas miał przy sobie broń na wszelki wypadek, a ja w wolnym czasie poduczałem nieco w jej obsłudze moich nowych znajomych.
     Gdy przeczesywałem jedno z ostatnich mieszkać, usłyszałem jakiś szelest dochodzący z góry. Zaniepokoiło mnie to i serce dosłownie stanęło mi w gardle, ale postanowiłem to sprawdzić dla świętego spokoju. Nie miałem zamiaru wychodzić stamtąd i zostawić tej sprawy niewyjaśnionej.
     Przeładowałem broń i mocno chwyciłem ją w dłonie. Zacząłem powoli przemierzać schody, nie spuszczając górnego piętra z oczu. Gdy już się na nim znalazłem, zacząłem iść wzdłuż niego.
     Wtedy ten sam szelest dobiegł moich uszu po raz drugi. Zorientowałem się, że dochodził z sypialni na końcu korytarza.
     Przełknąłem ślinę i ruszyłem w tamtą stronę, starając się stąpać jak najciszej i spłycić swój oddech najbardziej jak się dało. Wolałem uniknąć bycia zauważonym i wkraść się do pokoju niespodziewanie, choć na dole w kuchni na pewno zrobiłem niemały hałas. Wtedy nie wiedziałem jednak, że ktoś jest tu ze mną.
     Uchyliłem drzwi pokoju i kiedy skrzypnęły głośno, skrzywiłem się. To jednak wyszło mi tylko na dobre, bo dzięki temu zobaczyłem minimalny ruch drzwiczek szafki. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
     Podszedłem do mebla, jednym gwałtownym ruchem otworzyłem drzwi na oścież i wycelowałem.
     Jakież było moje zaskoczenie, gdy zorientowałem się, że przede mną siedzi najprawdziwszy człowiek. Była to dziewczyna, nieco młodsza ode mnie – mogła mieć na oko około szesnastu lat. Posiadała długie, brązowe włosy, pełne, niemal czerwone, usta i piękne szare oczy, które wnosiła ku górze, aby lepiej mi się przyglądnąć. Widziałem, że była przerażona, dlatego podniosłem dłonie do góry, a pistolet odrzuciłem na bok, uklękając naprzeciwko niej. Próbowałem jej dotknąć, ale tylko podskoczyła i jeszcze bardziej wsunęła się w głąb szafy.
     - Spokojnie, jestem człowiekiem, nic ci nie zrobię – zapewniłem ją spokojnym tonem.
     Opuszkami palców lekko pogładziłem jej policzek. Dziewczyna przymknęła oczy, a na jej długich, czarnych rzęsach pojawiły się łzy.
     - Chodź, zabiorę cię stąd.
     - Nie mogę – szepnęła.
     Spojrzałem na nią nierozumiejących wzrokiem, a wtedy skinieniem głowy wskazała na swoją kostkę. – Przewróciłam się, chyba jest skręcona.
     - Mimo wszystko nie powinnaś siedzieć w szafie – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. Brązowowłosa odwzajemniła to. – Przeniosę cię na łóżko.
     Delikatnie i ostrożnie wziąłem ją na ręce, niosąc przy tym w stronę dwuosobowego łóżka z baldachimem. Dziewczyna była drobna i lekka, więc nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. Położyłem ją na materacu i usiadłem na jego rogu, wpatrując się w nią.
     - Jak masz na imię? – zapytałem.
     - Sharon – oznajmiła.
     - Ja jestem Nathan – przedstawiłem się. - Sharon, pozwolisz, że pójdę po moich przyjaciół? Może oni zdołają ci pomóc, bo ja raczej nie znam się udzielaniu pomocy osobie ze skręconą kostką.
     - Nie, nie zostawiaj mnie! – jęknęła i mocno chwyciła mnie za dłoń, niemal wbijając paznokcie w moją skórę.
     - Spokojnie, wrócę, obiecuję – uspokoiłem ją, patrząc głęboko w oczy.
     Sharon westchnęła, spuściła wzrok i puściła moją rękę. Przyglądnąłem się jej jeszcze chwilę, po czym wstałem, chwyciłem bizona i jak najszybciej wybiegłem z mieszkania, aby móc podzielić się swoim „znaleziskiem” z resztą.
     Dom, w którym znalazłem dziewczynę był przedostatni na mojej drodze, dlatego nie zdziwiłem się, gdy zauważyłem moich znajomych wychodzących z ostatniego mieszkania i kierujących się w stronę skrzyżowania. Teoretycznie mogłem za nimi krzyknąć, aby do mnie przyszli, ale w takiej chwili wolałem był cicho. Nie było wiadomo, czy demony nie kręcą się gdzieś w pobliżu, tak więc nawet najcichsze wezwanie mogło ich na nas sprowadzić.
     Rozglądnąłem się po okolicy i zacząłem biec w stronę Naomi i Cole’a. Znajdowali się kilkadziesiąt metrów dalej, dlatego przemierzenie tak krótkiego odcinka drogi nie zajęło mi wiele czasu.
     - Musicie pójść ze mną – zażądałem. – Znalazłem dziewczynę, żywą!
     - Co?! Jakim cudem przeżyła? – wykrzyknęła Naomi.
     - Nie mam pojęcia, nie pytałem jej o takie rzeczy – jęknąłem. – W każdym razie ma skręconą kostkę. Nie uważacie, że przydałaby się jej nasza pomoc? Dziewczyna jest sama.
     - Prowadź – westchnął Cole.
     Zaprowadziłem ich do Sharon. Początkowo była nieco spłoszona – w końcu raczej od dłuższego czasu nie widziała ludzi – ale Naomi swoim uśmiechem i poczuciem humoru przekonała ją do siebie. Przy okazji znalazła w łazience jakieś bandaże, którymi owinęła jej nogę.
     - Jest złamana, więc niestety przez jakiś czas nie będziesz mogła chodzić. Ale nie jest to nic aż tak poważnego, zrośnie się – oznajmiła czarnowłosa, siadając na rogu łóżka i ściskając dłoń Sharon.
     - Dziękuję – szepnęła i uśmiechnęła się do niej szeroko po czym posłała krótkie spojrzenie mi, opierającemu się o framugę drzwi.
     - Jakim cudem przeżyłaś? – zapytał Cole. – I co z twoją rodziną?
     - Rodzice…nie żyją – westchnęła. Widać było, że to zdanie wypowiedziała z trudem. – Zombie zabili ich już na początku, tak, jak resztę ludzi.
     - A ty? Co z tobą? – dopytywał.
     Sharon westchnęła i spuściła głowę. Muszę przyznać, że sam byłem bardzo ciekawy, jak udało się jej przeżyć samej kilka tygodni bez żadnej broni, podczas gdy po powierzchni krążyły demony. To było niedorzeczne. Przecież rodzice tej dziewczyny byli nieżywi, a ona sama była tak drobna, że nie miała szans poradzić sobie z żywymi trupami.
     - Nie wiem. Kiedy oni zabijali moich rodziców, schowałam się w piwnicy, pewnie dzięki temu udało mi się przeżyć. Później chodziłam po domach sąsiadów i zabierałam jedzenie, tak udało mi się przeżyć te kilka tygodni.
     - To wyjaśnia, dlaczego nie znaleźliśmy prawie żadnego jedzenia w tamtych domach – mruknąłem. – W każdym razie miło wiedzieć, że ktoś tu przeżył. Powiększa to szanse na to, że w innych budynkach również możemy spotkać ludzi.




*Pistolet maszynowy PP-19

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Ankieta

     Zauważyłam, że pod ostatnim postem nie było ani jednego komentarza, podobnie zresztą jak i w jeszcze wcześniejszym. Dlatego właśnie chciałam zadać pytanie, czy ktoś jeszcze czyta tego bloga.
     Ja wiem, że pewnie wolicie takie blogi z wątkami miłośnymi i taki blog właśnie planowałam, jednak chciałam najpierw skończyć ten. Oczywiście ten nowy miałby też wątek fantastyczny, ale nie skupiałoby się na nim prawie całe opowiadanie jak w tym blogu lub tym o Noami i Cole'u.
     Ogólnie rzecz biorąc ankietę macie tu
     <---------
     Jest anonimowa, także proszę o szczere opinie, bo nie chcę też pisać czegoś, co nikogo nie zainteresuje, prawda?
      Macie też drugą ankietę, która dotyczyłaby drugiego vloga, który napisałabym po tym. Jak już mówiłam, byłoby to takie romansidło typowe, nie będzie żadnych duchów, potworów i w ogóle, co najwyżej takie wątki akcji, ale będę się skupiać głównie na miłości.
     Z góry dzięki za przeczytanie i liczę na szczere opinie.

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 15 Lampy awaryjne

     - To będzie dziewczynka? – ciemnowłosa kiwnęła głową. – Jak macie zamiar są nazwać?
     - Szczerze to nie zastanawiałam się zbytnio nad tym. Ma zaledwie kilka tygodni, więc zostało jeszcze dużo czasu na wymyślanie imienia, choć zastanawiałam się nad imieniem Linday.
     - Linday? Dlaczego akurat tak?
     - Bo tak miała na imię moja przyjaciółka, a jednocześnie siostra Cole’a – tutaj zamilkła i westchnęła głośno. – Jakiś czas temu miałyśmy wypadek autobusowy. Ze wszystkich poszkodowanych przeżyłam tylko ja i taki chłopiec, Li nie miała niestety takiego szczęścia. Chciałabym jej to jakoś…wynagrodzić? Nie wiem jak można to nazwać. W każdym razie bezsprzecznie zasługuje na to, żeby nasza córka nosiła jej imię.
     - Bez wątpienia – mruknąłem.
     Nie chciałem dalej poruszać tego tematu. Wiedziałam, że Naomi trudno mówi się o takich rzeczach, a nie miałem zamiaru jej do tego zmuszać. Najwyraźniej siostra Cole’a była dla niej bardzo bliska. Ja także nie chciałabym, żeby ktoś poruszał temat mojej mamy, skoro zawsze zawdzięczałem jej najwięcej. Mojego ojca nigdy przy mnie nie było, zawsze albo przebywał po za domem, albo siedział zaszyty w swoich czterech ścianach nie odzywając się ani słowem. Wiadomo, przeżył, co mnie cieszyło, ale nie mógł zastąpić mi matki w ani jednym stopniu.
     Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Dopiero kiedy kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyliśmy koniec tunelu, rozpoczęliśmy od nowa naszą konwersację.
     - Jak myślisz, gdzie może być ta trzecia część? – zapytała niebieskooka.
     - Nie mam zielonego pojęcia – westchnąłem. – Jak widzisz, te wszystkie zagadki są wręcz nie do zrozumienia, trzeba poznać dopiero ich głębszy sens. My szukamy jakichś trudnych rozwiązań, kiedy tak naprawdę nie musimy szukać daleko. Na ten przykład druga część. Chodziło o zwykły sklep z biżuterią, taki, obok którego przechodziliśmy kilkanaście razy, nie zwracając na niego nawet uwagi.
     Dziewczyna westchnęła.
     - Masz rację – przyznała. – Według mnie to nie ma najmniejszego sensu. Przecież gdyby demony chciały odnaleźć kamień, rozwiązałyby te zagadki równie szybko co my. Po co to całe rozdzielanie kamienia, nie lepiej byłoby go po prostu zostawić, na przykład, w zaświatach? Rada doskonale by go dopilnowała.
     - Mnie nie pytaj, ja nie mam zielonego pojęcia na ten temat – potrząsnąłem głową. – Mi też nie podoba się to całe łażenie po tunelach w przyszłości, ale jeżeli chcemy uratować życie naszych rodzin, przyjaciół i całej reszty ludzkości, to jesteśmy do tego zmuszeni.
     - Całe szczęście przynajmniej nikt o tym nie będzie o tym pamiętał. Z jednej strony dobrze, bo żaden człowiek nie będzie miał urazu psychicznego ani nie będzie wiedział o istnieniu magii, ale z drugiej nadal zostaniemy niezauważeni. Nasze poświęcenie przejdzie wszystkim ot tak – tutaj pstryknęła palcami. – koło nosa. Choć to głównie, a właściwie całkowicie, z mojej winy cała ta apokalipsa, więc teraz muszę odkupić grzechy przeszłości. Najbardziej boli mnie jednak to, że muszę narażać ciebie, chociaż praktycznie nie masz zielonego pojęcia o czarach, i Cole’a. On już wiele dla mnie zrobił, przecierpiał niejedno, a mimo to nadal muszę go zmuszać do poświęcenia. To boli mnie najbardziej.
     - Robi to dla ciebie, bo cię kocha. Ty też zrobiłabyś na jego miejscu to samo.
     - Niby tak, ale ja tylko biorę, a nic nie daję.
     Umilkłem, nie wiedząc co powiedzieć.
     Nigdy nie miałem szansy do pocieszenia żadnej dziewczyny, dlatego nie wiedziałem jak się zachować. Czułem się dość niezręcznie, dlatego odwróciłem głowę w bok, aby nie patrzeć na twarz ciemnowłosej i próbowałem wymyślić jakiś neutralny temat, niestety nie udało mi się to. Bardzo ucieszyłem się, kiedy w oddali zobaczyliśmy koniec tunelu.
     - No i gdzie jest niby ten kamień? – burknąłem zniesmaczony.
     - Spokojnie, mamy czas – uspokoiła mnie niebieskooka. – Zostało nam jeszcze jakieś pół godziny, także przeszukamy ten tunel wzdłuż i wszerz, aż znajdziemy trzecią część. Na wszelki wypadek staraj się szukać jakiś bocznych, ukrytych wejść, nie wiadomo co może się tu kryć.
     - Jasne – mruknąłem.
     Ja zacząłem iść wzdłuż prawej ściany, natomiast Naomi – wzdłuż lewej. Uważałem, że to strata czasu, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Zostało nam niewiele czasu – przynajmniej według mnie – a gdybyśmy teraz wrócili do naszych czasów bez kamienia, nie moglibyśmy drugi raz powrócić tutaj. Nie wiedziałem dlaczego, po prostu takie były reguły.
     Zauważyłem, że dziewczyna z dokładnością i wielką starannością przygląda się każdej wypukłości na ścianie, kiedy ja z widocznym znudzeniem starałem się robić to samo. Dopiero, kiedy przebyliśmy około trzystu metrów, zatrzymałem się gwałtownie.
     - To nie ma sensu – jęknąłem.
     - Nie bądź babą – sarknęła. – Szukaj dalej.
     Westchnąłem.
     Mruknąłem coś nieartykułowanego, próbując stawiać opór, jednak widząc rozzłoszczony wzrok ciemnowłosej, postanowiłem powrócić do przerwanego wcześniej zajęcia. Skarciłem samego siebie w myślach, że zamiast walczyć o swoje słucham się jakiejś niższej ode mnie i młodszej gówniary. Miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że po ciele przechodził dreszcz przerażenia i nie miało się odwagi postawić jej zaleceniom.
     Pod tym względem bardzo przypominała mi moją matkę. Ona również zmuszała mnie różnych rzeczy, najczęściej chodziło o pójście do szkoły, patrząc na mnie swoimi brązowymi, bystrymi oczami, które lustrowały mnie na wylot. Sam nie wiedziałem, czy to ze mną było coś nie tak i dawałem sobą pomiatać już drugiej kobiecie z kolei, czy obydwie miały w sobie jakiś dar, który pozwalał im tak manipulować ludźmi.
     Nagle coś mnie oświeciło.
     Przystanąłem znowu, tym razem bardziej gwałtownie, przez co niebieskooka zmierzyła mnie sfrustrowanym wzrokiem, ale nawet na nią nie spojrzałem. Zamiast tego wpatrywałem się w ciemność przede mną.
     - O co ci znowu chodzi? – zapytała groźnie.
     - Cii – uciszyłem ją. – Zaraz wracam.
     Po tym stwierdzeniu puściłem się biegiem z powrotem w stronę końca tunelu. Mimo mojego zapewnienia, ciemnowłosa zaczęła gonić za mną, krzycząc przy tym moje imię. Miała o wiele krótsze ode mnie nogi, dzięki czemu w czasem odgłos jej butów uderzających o tory zaczął się oddalać, lecz nie zniknął całkowicie.
     Ostatnie kilkanaście metrów przeszedłem szybkim krokiem, rozglądając się na wszystkie strony. Głównie patrzyłem na lampy awaryjne, które nagle wydały mi się niesamowicie fascynujące. Naomi dobiegła do mnie kilka sekund później łapiąc mnie za ramię i próbując odwrócić w swoją stronę, abym spojrzał jej w oczy, ale wyrwałem jej swoją dłoń, nadal wpatrując się w lampy.
     - Nathan?
     Nie odpowiedziałem. Zamiast tego dokładnie przyglądnąłem się ostatniej lampie od lewej strony. Zauważyłem, że świeciła nieco jaśniej niż inne.
     - Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem – jęknąłem, podchodząc  w tamtą stronę.
     Dziewczyna ruszyła za mną, przyglądając się mojego każdemu ruchowi. Sam nie wiem ile to trwało i jak to zrobiłem, ale jakoś otworzyłem lampę awaryjną, sięgając ręką do środka. Chwilkę później wyjąłem z niej maleńki kamyk koloru gliny. Uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem go ciemnowłosej.
     - Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakujesz – zaśmiała się, chwytając kamień i przyglądając mu się dokładnie. – Czyli mamy trzecią część.
     - Dokładnie. A ile jeszcze czasu nam zostało?
     Naomi podniosła prawy nadgarstek, na którym mieścił się biały zegarek.
     - Jakieś dziesięć minut. Będziemy musieli trzymać się za ręce, jeżeli chcemy wrócić bez żadnych komplikacji. Ale to później, na razie musimy mieć nadzieję, że nikt nas nie znajdzie i nie zobaczy jak znikamy.
     - Dlaczego?
     - Gdyby ktoś był wtedy przy nas i wszystko widział, naruszyłoby to sieć czasoprzestrzeni. Wywołałoby to nieodwracalne zmiany w przeszłości i teraźniejszości. Moglibyśmy nawet przez to przestać istnieć, dlatego przenoszenie się w czasie jest bardzo niebezpieczne. Nawet nie wiesz, jak bardzo ryzykujemy, ale nie mamy wyjścia, jeżeli chcemy, by ludzie mogli na powrót żyć normalnie.
     Skinąłem głową.
     Nieco zaskoczyło mnie to, że wcześniej mi o tym nie powiedzieli, choć z drugiej strony cieszyłem się z tego faktu. Gdyby nie to, że żyłem w niewiedzy, prawdopodobnie nie pozwoliłbym na przeniesienie mnie sto lat do przodu. Pewnie wkręciłbym w to Cole’a, a sam wolał zostać z Buru i pilnować ich ciał.
     Nigdy nie byłem tchórze, ale też nigdy nie wiedziałem o swoim powołaniu. Nie bałem się wyjść na powierzchnię czy walczyć z zombie, ale kiedy chodziło o rzeczy związane z zaklęciami, na ogół byłem przeciwny. Nadal nie ufałem zbytnio potędze magii, bo w końcu żywe trupy powstały przez nią – z tą różnicą, że użyto czarnej magii – dlatego wolałem jej unikać, najbardziej jak się tylko dało. Jedyne, co powstało dzięki niej i z czego się cieszyłem był gryf, który już raz uratował mi życie.
     Okazałem się spowiednikiem, czyli jedną z najważniejszych osób w świecie duchów. Mimo tak długiego czasu, nadal ta wiadomość nie mogła do mnie dotrzeć. Czułem się zwyczajnie. Tak, jakbym wciąż był tym samym dziewiętnastolatkiem – prawie – który całe dnie spędza wraz z kilkoma kumplami z osiedla na boisku, a potem idą na piwo do jakiejś pobliskiej knajpy. Później wraca do domu i zarywa noce przy komputerze.
     Taki byłem kiedyś, ale już nigdy nie będzie tak samo. Nawet wtedy, gdy wszystko wróci do normy, będę pamiętał cierpienie ludzi żyjących pod ziemią i ich instynkt przetrwania, który był jedynym powodem, dla którego jeszcze w ogóle istnieli.
     Usiadłem na ziemi, wpatrując się w ścianę naprzeciwko mnie. Naomi zaraz zrobiła to samo, obejmując kolana rękami i kiwając się w tą i z powrotem. W końcu chwyciła mocno moją dłoń, przez co popatrzyłem na nią pytająco.
     - Już czas.
     Te dwa słowa wystarczyły, aby zrozumiał, co kieruje dziewczyną. Jeszcze mocniej ścisnąłem jej dłoń i czekałem, aż Cole’a wykona wreszcie swoje zadanie.
     Chciałem wrócić i znaleźć pozostałe dwie części Kamienia Kadwadu. Miałem dość życia w ciągłym strachu o własne życie. Nie chciałem żyć w ciągłym biegu i pod presją czasu, który nieubłaganie szybko płynął. Trudno było mi uwierzyć, że od Apokalipsy minęło już trzy tygodnie, a ja mimo to nadal żyłem. Nie miałem żadnych ubytków; ręce i nogi na swoich miejscach, nawet palców mi nie brakowało.
     Do tej pory takie życie znałem jedynie z gier komputerowych i horrorów. Nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było, gdybym miał poczuć tę adrenalinę i strach na własnej skórze. Musiałem ciągle uciekać, kiedy moja rodzina i znajomy już dawno nie żyli, a moim jedynym przyjacielem był pistolet maszynowy w dłoni. Taki schemat często powtarzał się w filmach grozy i zazwyczaj nie miał zbyt miłego zakończenia. W każdym razie mimo to postaci nie opuszczała nadzieja.
     Pewien pisarz napisał kiedyś w swojej książce: „Jeśli postanowiłeś cos zrobić, zrób pierwszy krok. I nie bój się zrobić następnego. (…) Bój się bezczynności. Wyznacz sobie cel i wyrzuć z głowy całą resztę”. Taki też miałem zamiar. Moim celem było odzyskanie utraconego świata i przywrócenie właściwego porządku rzeczy. Kolejnymi krokami natomiast miały być wszystkie części kamienia, które miały doprowadzić do unicestwienia demonów.
     Z moich rozmyślań wyrwało mnie głośne westchnięcie Naomi.
     - Co z Cole’m? – warknęła. – Mieliśmy mieć dokładnie trzy godziny i ani sekundy dłużej, a on spóźnia się już dziesięć minut – przerwała i spojrzała na mnie przerażonymi oczami. – Nathan! A co, jeśli go zabili?! Jeśli go już więcej nie zobaczę?
     - Spokojnie, nic mu nie jest – próbowałem ja uspokoić. – Cole to frajer, ale strasznie zacięty i jeśli mu na czymś zależy, na pewno się nie podda.
     -  Masz rację – odrzekła, uśmiechając się. – Ale to nie zmienia faktu, że coś tam dziać się musi. On zawsze był punktualny, a jeśli chodzi o sprawy magii to już na pewno. Przecież musi mieć jakiś powód. Mogli go złapać i…..
     - Naomi, do cholery! – ryknąłem, przerywając jej monolog. – Czy musisz mnie tak bardzo dołować? Już mam wystarczająco duże obawy i nie musisz ich mówić na głos. Zawsze jesteś taką pesymistką?
     - Odkąd skończyłam dwanaście lat – przyznała. Najwidoczniej mój wybuch gniewu nie zraził jej ani trochę lub po prostu przyzwyczaiła się, aby nie okazywać mi skruchy. – Wtedy miałam najwięcej planów, ale za każdym razem nic z nich nie wychodziło i kończyło się na marzeniach. Wtedy zrozumiałam, że lepiej jest być pesymistą.
     - Dlaczego?
     - Kiedy jesteś optymistą, masz duże ambicje i cały czas wierzysz, że coś się uda. Niestety jeśli coś pokrzyżuje ci plany, wtedy jesteś załamany i ubolewasz nad stracą czegoś cennego. Później tracisz nadzieję i zaczynasz w siebie wątpić. Natomiast gdy jesteś pesymistą, od razu zakładasz najgorsze i w razie czego nie jesteś zaskoczony tym, że coś się nie udało. Po prostu kroczysz dalej. Reasumując – pesymiści są szczęśliwsi.

     - W tym jednym zdaniu muszę się z tobą zgodzić – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej lekko.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 14 Tunel północny

     - Możecie mi, z łaski swojej, wszystko wytłumaczyć? – warknąłem, słysząc wymianę zdań moich towarzyszy, z której i tak nic nie rozumiałem.
     Naomi westchnęła.
     - Cole rzuci zaklęcie, które przeniesie nas do przyszłości. Będziesz musiał jednak pójść tylko ze mną, bo nasze ciała są zmuszone tu zostać. Kiedy trafimy już sto lat do przodu, można powiedzieć, że dostaniemy „nowe”. Koniec końców gdyby przy naszych pozostałościach nie został nikt, demony spokojnie mogłyby wejść w nas, a my już przez resztę wieczności krążylibyśmy niewidoczni po Ziemi, aż trafiliśmy na drugą stronę.
     - Dobra, a jak wrócimy? – zapytałem.
     - Po trzech godzinach Cole wypowie zaklęcie ponownie. Wtedy pojawimy się tu z powrotem. Przez ten czas nie dość, że jesteśmy zmuszeni znaleźć kamień, to jeszcze wrócić cali, bo jeśli umrzemy tam, nie będzie co po nas zbierać i tu. Rozumiesz?
     - Jasne.
     Próbowałem nie okazywać, jak bardzo zdenerwowany jestem. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po przyszłości. W końcu, z tego co zrozumiałem po wczorajszej wypowiedzi Naomi, trwa tam wojna atomowa, więc bałem się bardzo, co nas tam spotka. Po za tym nie mogliśmy liczyć na pomoc nawet i Buru, bo para postanowiła, że lepiej będzie jeżeli zostanie i pomoże nas pilnować.
     Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdenerwowany, a tym bardziej zrobiło mi się także wstyd, kiedy zobaczyłem spokojną twarz Naomi. Skoro nawet dziewczyna nie przejmowała się takimi rzeczami, zacząłem coraz bardzie wątpić w swoje ego i to, czy niebieskooka nie jest przypadkiem tranwestytą. Wydawało mi się niemożliwe to, aby dziewczyna była tak silna psychicznie i nie bała się rzeczy, od których nawet i ci najsilniejsi siłacze uciekaliby.
     - Dobra, ale przecież ta zagadka za wiele nie wyjaśnia – powiedziałem, próbując jakoś przedłużyć mój pobyt w naszym świecie. – Tuneli jest dużo, nie lepiej będzie poczekać jeszcze trochę i bardziej to rozszyfrować?
     - A co, masz pietra? – zaśmiał się zielonooki. – Spoko, Nath, nie panikuj. Naprawdę nic ci tam nie grozi, a ty w razie potrzeby będziesz mógł użyć magii. Jak nie dasz rady, zdaj się na Naomi i po prostu strzelać do czego lub kogo popadnie.
     Wziąłem głęboki wdech i kiwnąłem głową, zgadzając się tym gestem na rozpoczęcie wypowiadania zaklęcia. Stanąłem obok dziewczyny łapiąc ją za rękę, gdyż tego wymagało spełnienie wszystkich wymagać dotyczących przenoszenia w czasie więcej niż jednej osoby, a następnie szatyn wypowiedział kilka zdań w nieznanym mi języku.
     Potem nastąpiła ciemność. Rozumiałem co się dzieje tylko dlatego, że nadal czułem ciepło dłoni ciemnowłosej. Po jakiejś minucie zacząłem jednak panikować, że nic się nie zmienia, a my nadal tkwimy w tym samym miejscu. Nie miałem nawet szansy na to, aby spojrzeć na moją przyjaciółkę, gdyż wszechogarniająca pustka uniemożliwiła mi to.
      Nawet nie możecie sobie wyobrazić jaką poczułem ulgę, kiedy wszystko zaczęło się nieco rozjaśniać. Przede mną pojawił się promień światła, który początkowo chamsko poraził mnie w oczy, wręcz oślepił. Nie miałem jednak zamiaru wściekać się o to, że nareszcie skończy się ta cała szopka i znajdziemy się w przyszłości. Tak naprawdę tego nie chciałem, ale tłumaczyłem to sobie tak, że czym prędzej się tam pojawimy i znajdziemy kamień, tym prędzej wszystko wróci do normy i będę mógł żyć tak, jak dawniej.
     Przede mną pojawił się tunel, który kończył się mocnym snopem światła. Przypomniałem sobie te wszystkie filmy, w których mówiono, żeby nie iść w stronę światła, ale nie miałem zamiaru się temu przyporządkować. Tylko tym sposobem mogłem się stąd wydostać, dlatego pociągnąłem niebieskooką za rękę i ruszyłem przed siebie. Ta początkowo nieco się opierała, lecz w końcu odpuściła i zrównała się ze mną krokiem.
     Kiedy znalazłem się już wśród tej wszechogarniającej jasności, poczułem wszędzie przyjemne ciepło. Po moim ciele przeszedł dreszcz; zaczął się na karku i kroczył wzdłuż kręgosłupa, aby zakończyć swoją wędrówkę gdzieś w dolnej części pleców. Czułem się niesamowicie, wspaniale, póki nie poczułem lekkich uderzeń w prawy policzek. Kompletnie wybiło mnie to z pantałyku, więc nawet nie wiedziałem co robić. Zamknąłem tylko oczy, a kiedy próbowałem je ponownie otworzyć, spotkałem się z niemałym zaskoczeniem. Moje powieki okazały się bardzo ciężkie, dlatego z niemałą walką udało mi się je otworzyć szeroko dopiero po kilku sekundach.
      - Nareszcie, chłopaku, ile można – mruknął ktoś nade mną.
      Słysząc ten nieznany mi głos, zdołałem kompletnie się rozbudzić. Podniosłem się do pozycji siedzącej i zacząłem się rozglądać.
     Znajdowaliśmy w metrze, prawdopodobnie Nowojorskim, jeśli wszystko poszło według planu. To jednak było o wiele bardziej obskurne; od tunelu, w którym się znajdowaliśmy, odpadał tynk.
     Nade mną pochylał się jakiś mężczyzna w wieku mniej więcej trzydziestu lat. Głowę miał dokładnie wygoloną, podobnie jak brodę. Ubrany był w stare, trochę poplamione jakimś smarem ubrania, ale po za tym nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym. Za nim, pod ścianą, siedziała Naomi.
     - Nic ci nie jest? – zwróciłem się do niej. Pokręciła przecząco głową.
     - Skąd wy, dzieciaki, się tu w ogóle znaleźliście? – zapytał zdzwiony mężczyzna.
     - Sam nie wiem.
     Musiałem nieco wyminąć się z prawdą, bo gdybym powiedział wszystko, na pewno uznałby mnie za wariata. Lepiej było udawać, że się nie pamięta wydarzeń sprzed tych kilku minut, godzin czy dni, niż przyznać się do podróży w czasie.
     - Dobra, widzę, że nic wam nie jest – mruknął. – Nie musicie dziękować.
     Zaraz potem wstał i zaczął powoli iść w czeluść tunelu. Ciemnowłosa oglądnęła się za nim i zaraz przysiadła się do mnie, szeptając mi do ucha.
     - Jesteśmy w metrze, prawdopodobnie w północnym tunelu  – zaczęła. – Niestety, jeżeli chcemy znaleźć kamień, pewnie musimy dostać się na sam koniec, także myślę, że ten facet mógłby nam pomóc. Co ty o tym myślisz?
     - Wątpię, że zrobi to bezinteresownie – skwitowałem. – Po za tym to nie ma sensu, metro i tak się nie zmieniło od tamtego czasu, a skoro jesteśmy na północy, to wystarczy, że cały czas będziemy iść prosto, w końcu dojdziemy do końca. Tak więc, jak widzisz, ten facet będzie nam kompletnie niepotrzebny.
     - Mówiłam tylko, że prawdopodobnie w północnym tunelu, to nie są potwierdzone dane. Po za tym nie wiemy nawet w którą stronę iść, on mógłby nam pomóc, pewnie już od kilkudziesięciu lat tu mieszka.
     - Dobra, zapytamy go.
     Wstałem, odchrząknąłem i krzyknąłem za mężczyzną, zanim jeszcze całkowicie zniknął nam z oczu. Ten odwrócił się, wyraźnie zaskoczony tym, że jeszcze potrzebujemy jego pomocy. Spojrzałem znacząco na Naomi, po czym ruszyłem powoli w stronę naszego wcześniejszego „wybawcy” (o ile można go tak nazwać. W końcu prędzej czy później i tak bym się wybudził, ale co ktoś taki jak on mógł sobie pomyśleć, kiedy zobaczył nieprzytomną parę nastolatków w środku tunelu?).
     - Na pewno zna pan się na tunelach. – rozpocząłem. – Chciałbym zapytać, czy powie nam pan, jak dojść do końca północnego tunelu i gdzie w ogóle jesteśmy?
     - Chętnie to zrobię, ale nic nie jest za darmo – mruknął.
     Jasne, bo kto w tych czasach jest bezinteresowny. Dla ludzi liczy się tylko kasa i korzyści materialne. Pomimo tego, że minął dokładnie wiek, wszystko w ludziach zostało dokładnie takie samo. Prawie cała ludzkość wyginęła, a ci ocalali muszą ukrywać się pod ziemią, a mimo tego zamiast trzymać się razem i pomagać innym, wolą żyć samotnie, ale skąpo.
     Mogę się założyć, że mieli pretensje do tych, którzy wstrzeli tą całą apokalipsę atomową. Narzekali, że zniszczyli im życie przez swój egoizm, wyzywali, kiedy tak naprawdę oni są dokładnie tacy sami. Nie wszyscy, ale większość stara się wszystko podporządkować samemu sobie: ta, aby to właśnie jemu było dobrze. Nie oznacza to, że jestem po stronie tych „ważnych” osób, które rozpoczęły bombardowanie, ale cała reszta ludzkości nie jest od nich ani ociupinkę lepsza.
     - Nic nie mamy – wysyczałem.
     - To co macie w tym plecaczku?
     Mężczyzna nie ustępował. Skinął głową na plecak, którzy trzymałem w lewej dłoni.
     No tak, broń. W końcu ona była im też na pewno bardzo potrzebna, bez problemu można by nią przekupić niejedną osobę. Tym bardziej, że jeśli po powierzchni krążą jakieś napromieniowane mutanty, coś do obrony przyda się jak najbardziej.
     - Pistolet maszynowy UD42.
     Facet uśmiechnął się promiennie. Najwyraźniej wiedział już, co to oznacza. Jeżeli chcieliśmy znaleźć trzecią część kamienia, nie mieliśmy innego wyjścia, jak oddać temu mężczyźnie pistolet. Skrzywiłem się za samą myśl o tym, bo nie będziemy mieli się jak bronić w metrze, ale miałem nadzieję, że taka potrzeba nie zajdzie. Po za tym w normlanym świecie mieliśmy jeszcze dwa lub trzy takie same, a więc jeden w te czy w te nie robił aż tak wielkiej różnicy.
     - Najpierw powiedz, w którą stronę mamy iść, to ci go oddam.
     - Jasne, już się robi, szefie – burknął i uśmiechnął się półgębkiem. – Musicie iść tam – powiedział i wskazał na przestrzeń za nami. – Podążajcie cały czas prosto, po drodze miniecie cztery stacje. Zaraz później traficie na koniec tunelu. Cała droga zajmie wam około dwóch godzin w najlepszym wypadku.
     - Okej. Mam nadzieję, że mówisz prawdę – mruknąłem.
     A jak nie to wpierdol, dodałem w myślach
     Zaraz później wyjąłem z plecaka pistolet. Facetowi na sam jego widok zaświeciły się oczy, widać był zadowolony ze swojej nagrody. Spojrzałem na niego spode łba, po czym zacząłem wyjmować magazynek z broni. Tamten natychmiast zbladł.
     - Co ty… - wydukał.
     - Była mowa jedynie o pistolecie – przerwałem mu. – Nie obgadaliśmy nic na temat naboi, także nie powinien mieć pan do mnie pretensji, co najwyżej do siebie. Nie jestem taki głupi, jak może się wydawać.
     Podałem mu jego należność, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w głąb tunelu. Ciemnowłosa stała tam jeszcze kilak sekund, ale zaraz poszła moim tropem. Kiedy tylko zniknęliśmy z oczu nowemu właścicielowi pistoletu maszynowego, dziewczyna zaśmiała się szczerze.
      - No, muszę przyznać, nieźle go załatwiłeś – przyznała. – Szkoda, że nie widziałeś jego miny, kompletnie zbladł. Pewnie liczył na jakiś lepszy łup, a z samą bronią bez naboi nic nie zdziała.
     - Właśnie o to mi chodziło. Niech gnida ma nauczkę. Skoro chce być takim materialistą, to niech przynajmniej nauczy się nim być.
     Resztę drogi na ogół pokonaliśmy rozmawiając na różne, nieistotne tematy. Przy okazji dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem kilka rzeczy. Okazało się, że chodzimy do tej samej szkoły, tyle tylko, że ja jestem o klasę wyżej. Mimo to nie widzieliśmy się ani razu, choć nic w tym dziwnego. Nasza szkoła jest….była naprawdę ogromna i połowy osób ze szkoły pewnie nigdy nie wiedziałem na oczy. Łatwiej by było, gdybyśmy chodzili chociaż do równoległych klas.
     - Jak w ogóle poznałaś Cole’a? – spytałem po półtorej godziny wędrówki.
     - Pierwszego dnia, kiedy przybyłam do tej szkoły. Z tego, co pamiętam, zakochana w nim laska rzuciła się na mnie tylko dlatego, że on sam zagadał do mnie.
     - To jak wy sobie później radziliście? Dała wam spokój?
     - Była z wymiany, także na następny dzień już jej nie było. Bardzo dobrze, bo w innym wypadku pewnie byśmy się nawet nie poznali za dobrze, a co dopiero byli razem, mieli dziecko….
     Dziewczyna przerwała gwałtownie wiedząc, że powiedziała trochę za dużo. Słysząc dwa ostatnie słowa, niemal zakrztusiłem się własną śliną. To było dla mnie bardzo dziwne, że w tym wieku mieli już dziecko, a nawet gdyby, to dlaczego jego z nimi nie ma. Zazwyczaj nie byłem taki dociekliwy, ale tym razem postanowiłem nie odpuścić.
     - Co?! – burknąłem. – Możesz jaśniej?
     - To długa historia – bąknęła bez namysłu.
     - Wybacz, ale jeszcze nawet nie doszliśmy do czwartej stacji, także co najmniej pół godziny drogi przed nami – warknąłem, a kiedy uspokoiłem się, postanowiłem nieco znormalizować głos. – Wybacz, że naciskam, ale jestem po prostu zaskoczony. Powiedziałaś za dużo i nie odpuszczę.
     Ciemnowłosa westchnęła.
     - Dobra, dobra, już ci wszystko mówię – odezwała się cicho. – Tak naprawdę dopiero co zaszłam w ciążę, ale to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż może się wydawać. Kiedy Rada dowiedziała się o moim stanie, postanowiła „zabrać” dziecko, zanim jeszcze się urodzi. Po prostu okres tych dziewięciu miesięcy będę obchodzić tak, jak każdy – urośnie mi brzuch, będę miała zachcianki i tego typu rzeczy, ale dziecko tak naprawdę będzie rozwijać się u Rady. Ponieważ nasza córka ma być moją następczynią, postanowili, że nie będą ryzykować, wolą mieć ją przy sobie.
     Przerwała i wciągnęła ze świstem powietrze.
     - Jestem im nawet wdzięczna. Dzięki temu mała będzie choć teraz bezpieczna.
     Zaskoczyła mnie ta cała historia; nie miałem pojęcia, że tak w ogóle można. To było nie do pomyślenia, aby tak po prostu wyjąć matce dziecko z brzucha i pozwolić, aby rozwijało się nie dość, że bez swojej rodzicielki i po za jej brzuchem, to jeszcze w zupełnie innym świecie.
     Ale cóż, to świat czarów, jeszcze wiele rzeczy mogło mnie zaskoczyć.

 

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 13 Kamienie

     Wbiegłem do salonu jak oparzony, pragnąc podzielić się moimi nowinami z resztą.
     Naomi, w samej koszuli swojego ukochanego, stała w kuchni i robiła nam śniadanie, a Cole obejmował ją od tyłu, ubrany, tym razem, w same spodnie i całował ją po szyi. Zdziwiło mnie, że już nie spali, bo zazwyczaj budzili się dopiero około ósmej.
     - Przepraszam, że przerywam ten jakże romantyczny momencie – odchrząknąłem, a para od razu odsunęła się od siebie i oboje popatrzyli na mnie. – ale chciałbym się z wami czymś podzielić. Możliwe, że wiem o co chodzi w tej całej psychicznej zagadce.
     - No, to na co czekasz, mów – oświadczyła ciemnowłosa, starając się bardziej zakryć uda – koszula ledwo zakrywała jej pośladki.
     - W Księdze była mowa o sklepie z kamieniami. My wszystko braliśmy dosłownie, kiedy tak naprawdę rozwiązanie tego wszystkiego jest o wiele łatwiejsze – powiedziałem, zadowolony z siebie i swojej inteligencji. – Sklepy ze zwykłymi kamieniami nie istnieją, ale z kamieniami szlachetnymi, a dokładnie te z biżuterią? Oczywiście. Części Kamienia Kadwadu można pomylić z jakimiś diamentami przez ich wielkość, barwę i połysk, także myślę, że powinniśmy zacząć od przeszukania jakiś jubilerów. Na pewno poznamy ten fragment, nie da się go z niczym pomylić, a gdy w pobliżu są ludzie, świeci jak najęty.
     - Wiesz, muszę przyznać, że nie jesteś taki głupi – przyznał szatyn. – Cóż, nie pozostaje w takim razie nic innego, jak wziąć się za poszukiwania.
     - Nathan – zaczęła Naomi i spojrzała na mnie niepewnie. – Czy….mógłbyś wyjść? No wiesz, muszę się przebrać.
     - Jasne, już.
     Chwyciłem bluzę i wyszedłem na zewnątrz budynku.
     Przez blokiem czekał na nas Buru. Kiedy tylko mnie zobaczył, zaczął wesoło skakać wokół własnej osi, przez co narobił wiele hałasu. Trudno było go uspokoić, zresztą jak zawsze, jednak udało się to po jakimś czasie. Następnie usiadłem na schodach. Zaraz obok mnie położył się feniks, prosząc się o głaskanie. Niby takie potężne, niebezpieczne zwierzę, a też potrzebowało miłości.
     Czekałem już nieco ponad pięć minut, przez co zacząłem się robić niecierpliwy. Mieliśmy dużo czasu – właściwie całą wieczność – ale chciałem jak najszybciej znaleźć tą drugą część. Życie w ciągłym biegu (na dodatek bez internetu!) zaczynało mnie już irytować. Od zawsze narzekałem na swoje „ludzkie” życie, ale mimo wszystko było lepsze od tego. Tylko kamień mógł przywrócić normalny świat, ale jak widać moi współtowarzysze bardzo przedłużali znalezienie go.
     Pewnie Naomi ma problem z tym, w co się ubrać, pomyślałem i momentalnie zaśmiałem się do swoich własnych myśli.
     Jakby słysząc mój umysł, z okna wychylił się Cole i zaczął machać do mnie energicznie.
     - Sorry Nath, że tak długo, ale mamy pewne problemy – burknął, niezbyt zadowolony tą całą sytuacją.
     - Możesz jaśniej? – zapytałem, unosząc jedną brew do góry, jednak szatyn na pewno tego nie zauważył. Dzieliło nas kilkadziesiąt metrów w górę.
     - Naomi wymiotuje odkąd wyszedłeś, chyba wczorajsza kolacja jej zaszkodziła.
     - Mówiłem, że ta szynka jest jakaś dziwna, ale wy nie, macie swoje spekulacje na ten temat. Bo kto będzie słuchał jakiegoś nowicjusza, która na niczym się nie zna.
     - Przesadzasz – jęknął. – Dobra, mniejsza o to. Nie zostawię jej w takim stanie, rozumiesz? – kiwnąłem głową. – Spróbuj sam poszukać jakiegoś jubilera. Z tego co wiem, to najbliższy jest pięć przecznic dalej na Maqwawere Street. Sprawdzisz to?
     - Jasne, samemu będzie mi łatwiej – odrzekłem zgodnie z prawdą.
     Chłopak zaraz zniknął mi z pola widzenia. Tak więc zostałem sam, a moją jedną pomocą był mało inteligentne mityczne zwierzę. No, może przesadzałem, ale jednak to nie było to samo co prawdziwy człowiek. Po za tym umiał latać i w każdym momencie był w stanie spokojnie uciec przed zagrożeniem, nie to, co ja; zwykły facet, prawie bezbronny, którego jedyną ochroną był w pełni naładowany pistolet maszynowy, który nie miał szans z armią demonów. Ale musiałem zrozumieć Cole’a. W końcu kochał swoją dziewczynę i nie był w stanie zostawić jej zupełnie samej, narażając tym na niebezpieczeństwo. Cóż, w końcu nie wiedziałem co to miłość.
     - Chodź, Buru, zbieramy się – mruknąłem.
     Feniks, kiedy tylko usłyszał mój głos, od razu wstał i popatrzył na mnie wyczekująco. Westchnąłem, naciągnąłem na siebie bluzę i ostrożnie wsiadłem na plecy zwierzęcia. Mocno chwyciłem się jego piór i modliłem się do Boga, żeby tylko przeżyć ten wypad.
     - Tylko błagam, nie szarżuj, jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek zobaczyć mnie żywego.
     Buru mruknął coś, lecz nie wiedziałem co dokładnie to miało oznaczać. Mogłem mieć tylko nadzieję, że po prostu się ze mną zgodził i nie ma zamiaru doprowadzić mnie do ataku serca. Lubiłem poczuć dreszczyk emocji: jazda ponad dwieście na godzinę, skok na bungee i te sprawy, ale tam przynajmniej miałem pewność, że mam jakieś zabezpieczenie i nie spadnę, nie zabiję się o twardy beton. Na pewno nigdy nie było stuprocentowej pewności na to, ale była o wiele większa niż w tym przypadku.
     Wciągnąłem ze świstem powietrze i jeszcze ciaśniej przylgnąłem do miękkiego ciała. Czekałem, póki nie wzbiło się w powietrze wraz ze mną na grzbiecie. Wydałem z siebie cichy jęk, zaciskając palce tak mocno, że aż zsiniały. Przez jakiś czas bałem się nawet otworzyć oczy, lecz kiedy to zrobiłem, ani przez chwilę tego nie pożałowałem.
     Pode mną rozciągał się przepiękny widok. Byliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Doskonale widziałem wszelkiego rodzaju budynki, ulice, każdy szczegół. Było to niezapomniane uczucie; zimny wiatr targał moje włosy, a ja czułem się wolny.
     Po chwili wróciłem do rzeczywistości i przypomniałem sobie o moim zadaniu. Rozglądnąłem się po okolicy i próbowałem zamierzyć pożądaną przeze mnie ulicę. Udało mi się to od razu, bo właśnie nad nią przelatywaliśmy. Pociągnąłem Buru za pióra tak, aby dać mu do zrozumienia, że chcę tu wylądować. Ten zaraz posłuchał mnie, przechylił się w dół i delikatnie osiadł na ziemi.
     - No, musze przyznać – powiedziałem z uznaniem, zsiadając ze zwierzęcia. – Fajnie było. Aż żałuję, że muszę zawsze chodzić razem z naszą parką, bo inaczej mógłbym codziennie robić sobie takie przejażdżki.
     Feniks mruknął coś nieartykułowanego, ale domyśliłem się, że był zadowolony z mojego komplementu. Zaczął szturchać mnie dziobem, domagając się pieszczot. Delikatnie, aczkolwiek pewnie, odsunąłem ptaka od siebie i wskazałem mu, aby szedł za mną.
     Idąc drogą, dokładnie rozglądałem się na boki w poszukiwaniu sklepu jubilerskiego. Nigdy w tym miejscu żadnego nie widziałem, bo nie interesowały mnie takie rzeczy, dlatego musiałem być bardzo uważny. Tym bardziej, że nikt nie mógł mi pomóc; Buru nadawał się jedynie jako środek transportu i niezły ochroniarz. Jeśli chodzi o szukanie jakiś budynków, to nie mogłem się zdać na niego. Bez obrazy, ale był tylko wyrośniętym, zmutowanym ptakiem, a nie inteligentną istotą.
     Kiedy udało mi się zauważyć sklep z biżuterią, uśmiechnąłem się triumfalnie i pchnąłem lekko jego drzwi. Były otwarte, tak więc ułatwiło mi to dostanie się do środka. Rozkazałem Buru, aby został na zewnątrz i rozglądnął się po okolicy, a sam z latarką w ręce zacząłem przeczesywać sklep.
     Sam dokładnie nie wiedziałem, jak mam znaleźć kamień. Świeciłem wszędzie, ale nie miałem pojęcia, jak mam rozpoznać drugą część. Teoretycznie powinna się zaświecić, tylko jaką miałem pewność?
     Nic nie zdarza się dwa razy tak samo, pomyślałem, przypominając sobie cytat z filmu.
     Wszystkich pierścionków i naszyjników też nie mogłem przeglądnąć, bo zajęłoby mi to za dużo czasu, a i tak nic by z tego nie wyszło. Z sklepie, gdzie znajduje się tysiąc podobnych do siebie świecidełek nie łatwo jest znaleźć takie coś.
     Postanowiłem w końcu, że zaglądnę do największego w mieście Centrum Handlowego. Tam też znajdował się jubiler, jak w wielu takich miejscach, a więc musiałem to sprawić. Będąc sam, mogłem przemieszczać się o wiele szybciej i musiałem z tego korzystać, póki mogłem. Nie, żebym narzekał na Naomi czy Cole’a, bo w czasie tych kilkunastu dni bardzo ich polubiłem, ale we trójkę nie było szans przemieszczać się na gryfie. Kiedy byłem tylko ja, feniksowi nie sprawiało to problemu.
     - Ej, Buru, chodź tu! – krzyknąłem, wychodząc na zewnątrz.
     Poczekałem około dziesięciu sekund i zaraz naprzeciwko mnie pojawił się mój płonący ptak. Abym mógł na niego wsiąść, skulił się lekko, a kiedy znalazłem się na jego potężnym grzbiecie, wyprostował się i wzbił w powietrze.
     Tym razem postanowiłem skierować się w kierunku centrum. Dzięki szybkości feniksa i tego, że mógł lecieć prosto, zamiast męczyć się na zakrętach jak samochód, znaleźliśmy się tam jakieś trzy minuty później. Ponieważ wejście do Galerii było bardzo szerokie, pozwoliłem sobie na to, aby mój pierzasty przyjaciel ruszył do środka wraz ze mną.
     Od razu ruszyłem się na drugie piętro. Często przychodziłem tu po szkole coś zjeść, dlatego bez problemu trafiłem do „raju dla kobiet”. Wtedy jednak poszczęściło mi się o wiele bardziej, gdyż od razu poraził mnie w oczy jeden z kamieni szlachetnych. Tym razem jednak trafiłem na taki, który kolorem podobny był do szmaragdu. Domyśliłem się, że to to, czego szukam, i uśmiechnąłem się do gryfa promiennie.
     Podszedłem w stronę, z której dochodził ten blask, i chwyciłem pierścionek, w których „uwięziona” była druga część. Schowałem go do kieszeni i poprowadziłem wielkiego ptaka do wyjścia.
     - No, Buruś, zadanie wykonane, wracamy do domu.
 

 

- Chłopaki – krzyknąłem, wchodząc do mieszkania. Zaraz spotkałem się z gniewnym wzrokiem ciemnowłosej. – I dziewczyny – poprawiłem się. – Znalazłem kamień.
     - Super, pokaż go – rozkazał Cole.
     - Tyle tylko, że jest w pierścionku, ale jakoś sobie poradzicie, nie?
     Zapytałem z nadzieją w głosie i położyłem na stole moje znalezisko. Oboje początkowo sceptycznie przyglądali się biżuterii, jednak kiedy kamyk zaświecił lekkim blaskiem, od razu uwierzyli.
     - Właśnie, Naomi, jak się czujesz? – zacząłem , rozsiadając się wygodnie na fotelu.
     - Dobrze – odrzekła po chwili namysłu. – Dzięki, że pytasz. Jakbyś poczekał wtedy jeszcze około pięciu minut, to moglibyśmy iść z tobą, ale widzę, że doskonale poradziłeś sobie sam. Przyznaję, nie jesteś taki głupi jak myślałam na początku.
     - Nie wiem, czy powinienem ci teraz podziękować, czy raczej się na ciebie wydrzeć, dlatego nie skomentuję tego ani słowem. Wolę uniknąć niepotrzebnych kłótni zwłaszcza, że po znalezieniu drugiej części jestem w doskonałym humorze. Po za tym dokonałem tego sam, z małą pomocą Buru, i mam zamiar podniecać się tym przez resztę dnia.
     - Jasne, nie będę psuć ci humoru.
     - Dziękuję – mruknąłem spod przymkniętych powiek i uśmiechnąłem się szeroko.
     Resztę dnia naradzaliśmy się, co dalej. Naomi próbowała w tym czasie rozszyfrować zagadkę z pomocą słownika łacińskiego (dlaczego, do cholery, wszystko zawsze musi być po łacinie?), ale nie wychodziło jej to zbytnio. Z każdą częścią Kamienia Kadwadu, zagadki zaczynały być pisane coraz bardziej zaawansowaną łaciną. Lecz dzięki pomocy Cole’a udało jej się to w końcu. Przy okazji przetłumaczyli ostatnie dwie zagadki.
     - I jak? Co mówi Księga? – zapytałem.
     - Nie wiemy dokładnie – przyznał szatyn. – Jest tu coś o przeniesieniu do przyszłości. O ile dobrze rozumiem, chodzi tu o sto lat do przodu. Jest tu też coś o wojnie atomowej i lampie awaryjnej w ostatnim północnym tunelu.
      - Tak więc jutro będziemy musieli przenieść się do roku dwa tysiące sto piętnastego – podsumowała Naomi.

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 12 Rozterki

     - Jaja sobie robisz i tyle – żachnąłem się.
     - Jezu, jaki ty jesteś…. – zaczęła brunetka podniesionym głosem, jednak zaraz umilkła i jedynie warknęła w moją stronę.
     - Ej, Naomi, uważaj sobie z tym warczeniem, bo cię gryfem poszczuje.
     Mierzyliśmy się spojrzeniami jakiś czas, dopóki między nami nie usiadł Cole i nie zakończył tej zażartej bitwy na spojrzenia, która, w moim mniemaniu, mogłaby się nawet skończyć rękoczynami.
     - Uspokójcie się, ćwoki – burknął szatyn, jeszcze bardziej nas od siebie oddalając, po czym spojrzał na mnie. – A ty przestałbyś wreszcie kwestionować nasze….
     - Właśnie, ciulu – wtrąciła się niebieskooka. – Jesteśmy bardziej rozeznani w tych sprawach, niż ty.
     - Jeśli chodzi o „te” sprawy, to nie będę kwestionował zdolności Cole’a słonko – mruknąłem, posyłając jej szyderczy uśmieszek. – Ale nadal nie rozumiem, co wasze sprawy łóżkowe mają wspólnego z jakimś kamieniem.
     Tym razem dziewczyna nie wytrzymała i rzuciła się na mnie. Zanim jej chłopak ją ode mnie odciągnął, zdążyła rozciąć mi wargę, potłuc żebra i narobić kilka siniaków oraz zadrapać.
     - Kurna, człowieku, wpędzisz mnie kiedyś po grobu – burknęła w moją stronę, nadal przygnieciona przez ciężar ciała zielonookiego. – Jesteś jakiś niewyżyty.
     - I kto to mówi – zaśmiałem się. – Ja sobie żartuję, a ty do mnie do razu z łapami.
     - Bo my próbujemy ci wytłumaczyć sprawę z kamieniem, a ty nie dość, że się z nami nie zgadzasz, chociaż lepiej znamy się na – tutaj przerwała. – sprawach magii – dokładnie podkreśliła te dwa słowa. – to jeszcze zmieniasz sens moich słów. I tak ciesz się, że ci kości nie połamałam.
     - Dobra, dobra, moja wina, przepraszam – mruknąłem z uśmiechem.
     Kto jak kto, ale ja doskonale umiałem przyznać się do błędu. Przyzwyczaiłem się. W liceum co chwilkę rzucałem jakieś zabawne komentarze. Moja publiczność zazwyczaj się śmiała, jednak były osoby, które, jak widać, nie znały się na żartach. Rozumiałem to, że nie każdy miał do siebie taki dystans, jak ja.
     - Dobra, a więc po kolei. Wytłumaczycie mi wszystko?
     Chłopak zgromił Naomi wzrokiem, jakby chciał powiedzieć „Tylko bez żadnych podobnych akcji”, i puścił ją w końcu. Ciemnowłosa poprawiła zmierzwione włosy i wygładziła zmięte ubranie, po czym zwróciła się w moją stronę z nadal lekko poirytowaną miną.
     - Tutaj nawet nie ma zbytnio co tłumaczyć. Znalazłeś pierwszą część kamienia. Jak już wcześniej wspominałam, jest ich pięć, także choć część możemy już sobie odhaczyć. Podpowiedź w Księdze brzmiała „Odnajdź kobietę z pajęczyną na ustach, wśród czerwieni i mroku. Patrz jej w oczy”.
     Wszystko się zgadzało. Zasklepione usta istoty wyglądały zupełnie tak, jakby jakiś pająk postanowił zrobić sobie na nich pajęczynę. Do tego pokój, w jakim się znajdowała, był koloru czerwonego, a jedyne światło dobiegające do niego, można było wychwycić dzięki blaskowi księżyca za oknem. Jeśli chodzi o patrzenie jej w oczy, nawet nie było czego tłumaczyć; w końcu kamień znajdował się w jej oczodole. 
     - Jaka jest w takim razie następna podpowiedź? – zapytał szatyn.
     - Nie jestem zbyt dobra w tak zaawansowanej łacinie – mruknęła zasmucona. – Wiem jednak, że mówią tu coś o jakimś sklepie z….kamieniami? Coś w tym stylu.
     - No za dużo to nam to nie wyjaśniło - przyznałem
     - Ale nadzieję trzeba mieć – pocieszył mnie Cole.

 

Minęło kilka dni. Szczerze mówiąc, to staliśmy w miejscu, bo nadal nie rozumieliśmy znaczenia zagadki. Niby Rada mi wszystko objaśniła – moim zadaniem była pomoc w zlikwidowaniu demów, a w zamian mnie nie zabiją – ale trudno było znaleźć drugą część. Ja osobiście zaproponowałem zajęciem się następną zagadką, jednak Naomi odwiodła mnie od tego zamiaru. Powiedziała, że nie znajdziemy trzeciej części kamienia, nie znajdując wcześniej drugiej, nawet gdybyśmy znali jej położenie. Każda część, bez wyjątku, pojawia się w wyznaczonym miejscu zaraz wtedy, kiedy jej poprzedniczka zostanie odnaleziona. Było to bardzo zagmatwane i sam zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie, choć wielu informacji na temat magii i naszego zaangażowania w całą tą misję nie zdołałem jeszcze przyswoić. Musiałem polegać na doświadczeniu i zaangażowaniu moich współtowarzyszy.
     Co jakiś czas zmienialiśmy nasze kryjówki, aby nie mieli szansy nas wytropić. Za dnia bez celu krążyliśmy po mieście, kiedy Buru patrolował okolicę, a wieczorami zastanawialiśmy nad słowami zagadki-przepowiedni. Szczerze mówiąc, to ja już odpuściłem i tak naprawdę przeglądałem jakieś książki i pisemka – tylko bez żadnych obleśnych skojarzeń, nie jestem zboczony – kiedy Naomi uparcie kartkowała Księgę od początku do końca po kilka razy, szukając jakiejś wskazówki.
     Tego wieczoru siedziałem na fotelu, czytając jakieś słabe romansidło – jedyną książkę w tym domu, która nie była na tyle podarta. Początkowo cały czas krzywiłem się, jednak po jakimś czasie zacząłem rozumieć to stado nastolatek zakochanych w Robercie Pattinsonie. Nie, żebym był odmiennej orientacji. Bez przesady.
     Tom nosił nazwę Zmierzch, a właściwie Przed świtem. Wydaje mi się, że nie ma dziewczyny, która choćby nie kojarzyła tej nazwy z jakąś przeciętną nastolatką, która nie wie, czy wybrać wampira czy wilkołaka. Pewnie nie wytrzymałbym tych rozterek miłosnych, gdyby mnie to, że część czwartego tomu była napisana oczami Jake’a. Gość wydawał się spoko i był chyba jedyną normalną osobą, do której miałem szacunek.
     Gorzej, jeśli chodziło o resztę postaci.
     Bella, uzależniona od namiętności nastolatka, która tłumaczy sobie swoje popędy seksualne miłością do, niejakiego, Edwarda, który z kolei zamiast korzystać z okazji i przelecieć laskę, woli użalać się nad samym sobą, bo nie chce jej krzywdy. Dopiero później zaczyna się zachowywać jak facet i ulega swojej ukochanej, rozrywając przy tym zębami dwie poduszki i łamiąc ramę łóżka. Jak widać istniały osoby podobne w pewnym sensie do Christiana Grey’a – brakowało tylko różowych kajdanek i lateksowych majtek.
     Za bardzo wczułem się w klimat książki, także wracając.
     Zarówno Cole, jak i Noami, nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Było mi to na rękę, bo zawsze byłem leniwy i spodziewałem się, że będą mi to wypominać. Jak widać nie mieli takiego zamiaru, przez co jeszcze bardziej ich lubiłem. Właściwie zacząłem mieć już nawet wyrzuty sumienia, że ani trochę się nie przykładam do znalezienia kamienia, lecz nawet nie wiedziałem od czego zacząć. Wolałem trzymać się na uboczu i starać się po prostu niczego nie zniszczyć.
     - Jeszcze nigdy nie wiedziałem faceta, który czytałby romansidło – przyznał szatyn, patrząc na okładkę książki.
     - Wiesz co, muszę przyznać, że to nie jest takie złe.
     - Ale z ciebie frajer.
     - Na pewno lepsze to, niż wpatrywanie się w to, co robicie. Pomógłbym wam, ale nie wiem nawet co robić. Po za tym przemyślenia wilkołaka są nawet ciekawe, gorzej jeśli chodzi o tą całą Bellę, ale to da się przeżyć.
     - Cole, daj chłopakowi spokój, ja tam jestem po jego stronie – powiedziała ciemnowłosa, a ja posłałem jej lekki uśmiech, który zaraz odwzajemniła. – Ani tego nie czytałeś, ani nie oglądałeś, także myślisz, że chodzi tam tylko o rozterki miłosne. Mimo wszystko musisz pamiętać, że zaliczana jest do grona fantastyki, a nie romansideł.
     - Niech wam będzie – prychnął Cole. – I tak mówienie do was to jak rozmawianie ze ścianą. Ale rozumiem, Nathan choć raz chcę się poczuć kobieco.
     Zamknąłem tom i rzuciłem nim w stronę szatyna. Na moje szczęście, a jego nieszczęście, udało mi się trafić nim prosto w głowę chłopaka. Ten siedział chwilę bez ruchu, ale nie widziałem, jak wzbiera się w nim gniew.
     - Wybacz Naomi, idę położyć pewnego rozwydrzonego bachora spać.
     Zaraz zerwał się z kanapy i ruszył w moją stronę. Zaśmiałem się nerwowo i zacząłem uciekać. Obiegliśmy cały dam dookoła, aż na powrót trafiliśmy do salonu, gdzie niebieskooka przyglądała nam się z uśmiechem na ustach, a kiedy jej chłopak wreszcie mnie dogonił i rzucił mi się na plecy, wręcz wybuchła śmiechem.
     Zaczęliśmy się tarzać po ziemi. Warczeliśmy na siebie nawzajem i szarpaliśmy, ale wiedziałem, że to tylko takie droczenie się za pomocą siły fizycznej. Koniec końców Naomi musiała nas rozdzielić, kiedy chłopak próbował skręcić mi kark, a ja czyhałem na odpowiedni moment, żeby złamać mu nogę. Skończyło się na kilku siniakach i otarciach.
     - Debilu, prawie mi łeb skręciłeś – warknąłem, rozmasowując obolałą szyję.
     - A co ja mam powiedzieć? – zapytał i popatrzył na mnie z wyrzutem. – Nie dość, że mogłem stracić nogę, to jeszcze tak mi przypieprzyłeś, że nie dużo brakowało, a nos byś mi złamał, deklu.
     - Uspokójcie się – wrzasnęła dziewczyna. – Jesteście jak dzieci, naprawdę. Popisujecie się, jeden stara się być lepszym od drugiego.
     - I tak ja jestem lepszy, prawda?
     Szatyn pociągnął ciemnowłosą w swoją stronę tak, że zmusił ją do tego, żeby usiadła mu na kolanach. Ta próbowała mu się wyrywać, jednak on w odpowiedzi zamruczał jak kot i lekko przygryzł jej ucho. Następnie przesunął się na szyję, delikatnie muskając ją wargami. Naomi momentalnie uspokoiła się i pozwoliła poddać się pieszczotom.
     Westchnąłem i postanowiłem iść do którego z pokoi; byle tylko nie patrzeć na ich okazywanie uczuć. Nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby, aby posiadać dziewczynę i wymieniać się z nią zarazkami, dlatego nie rozumiałem także ich dwoje. Nie wiem, może po prostu byłem jeszcze bachorem nie rozumiejącym tego, co to jest miłość, ale nie miałem zamiaru się do niczego zmuszać. Mimo wszystko rozumiałem, że oboje muszą odreagować tą całą chorą sytuację z zombie, także wolałem im nie przeszkadzać.
     Otworzyłem jedne z drzwi i padło na sypialnię, prawdopodobnie jakiegoś nastolatka, sądząc po wystroju. Położyłem się na łóżku pod oknem i spojrzałem na zegar ścienny, który jakimś cudem jeszcze działał. Wprawdzie w sytuacji wojny nie powinno się zwracać uwagi na upływający czas, ale starałem się chociaż zachować pozory jakiejkolwiek normalności. Okazało się, że było już po jedenastej w nocy, także przymknąłem powieki i czekałem, aż zmorzy mnie sen.
     - Nathan – krzyknął wysoki głos z salonu. – Do niczego nie doszło, zboczeńcu. Nie musisz się ukrywać.
     - Spokojnie, mi tutaj wygodnie – odkrzyknąłem. – Możecie się zając sobą, nie przeszkadzajcie sobie. Rozumiem, że każdy ma swoje potrzeby, nawet wy. Tylko nie hałasujcie zbytnio, dobrze? Jest już późno, a nie mam zamiaru wyglądać rano jak to stado zombie.
     - Dzięki – zaśmiała się ciemnowłosa.
     Dalej nie słyszałem już nic, także nie miałem pojęcia o tym, co tam wyrabiali. Szczerze, to ta niewiedza mnie nawet cieszyła. Wolałem żyć w spokoju i nie wiedzieć, co ci mali zboczeńcy mają w głowach. Dlatego właśnie ułożyłem się wygodnie i próbowałem spać.
    Niestety nie wychodziło mi to zbytnio, mimo ciągłego przewracania się z boku na bok. Coś bardzo mnie trapiło i najwyraźniej chodziło tu o kamień. Pragnąłem jak najszybciej skończyć tą cała szopkę i wrócić do domu jak gdyby nigdy nic się nie stało.
     Rada zapewniła mnie, że kiedy zakończymy ten cały obrzęd i sprowadzimy demony z powrotem do lustra, to oni dołożą wszelkich starać, aby ziemia wyglądała jak wcześniej. Właściwie już teraz mogliby odbudować budynki i przywrócić wszystkich zmarłych do życia, ale jaki to miało sens, skoro i tak zaraz by zginęli, a zjawy zniszczyłyby miasto po raz drugi. Cieszyło mnie to, że wcześniej czy później mama znowu będzie żyć, a nowojorczycy nawet nie będą mieli pojęcia o całym tym wydarzeniu; życie nadal będzie ciągnęło się tak zwyczajnie, jak zawsze.
     Jedynymi osobami, jakie miały pamiętać o Apokalipsie były istoty nadprzyrodzone, czyli cała nasza trójka, a nawet i Thomas, jeżeli jeszcze żył. W głębi duszy miałem taką nadzieję, bo w końcu to on mnie uratował i podszkolił w survivalu, ale skoro nie spotkaliśmy go aż do teraz, a jego gryf się od niego dołączył, nie wiedziałem czy mam na co liczyć. W każdym razie jeśli uda nam się i pokonamy demony, to on też ożyje, zatrzymując wszystkie wspomnienia.

 

Rano obudziło mnie stukanie pojedynczych kropel deszczu o parapet. No pięknie, jak zwykle pada. Jak widać słowo „późna wiosna” nie ma tu nic do rzeczy.
     - Kurna, jak ja nienawidzę deszczu – syknąłem.
     Wstałem i spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę szóstą. Domyśliłem się, że moi przyjaciele mogą jeszcze spać, dlatego przeciągnąłem się i zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić. W końcu padło na przeczesywanie szuflad pokoju. Początkowo nie znajdywałem niczego ciekawego, jednak w końcu trafiłem na jakieś granatowe, małe pudełeczko.
     Otworzyłem je.
       środku znajdował się złoty, śliczny pierścionek z białym brylancikiem. Znajdowała się tam także mała karteczka z napisem Oświadczyny i datą wszczęcia apokalipsy. Zrobiło mi się trochę żal chłopaka, który był właścicielem tej zdobyczy, bo w końcu chciał się oświadczyć swojej miłości akurat tego samego dnia, kiedy demony przejęły władzę nad światem. Pewnie nawet nie zdążył wyznać miłości tej dziewczynie, a co dopiero podarować jej pierścionek z….
     Kamieniem…..
     Właśnie w tamtej chwili zrozumiałem, gdzie może znajdować się druga część Kamienia Kadwadu.