niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 4 Syn Adama

          Właśnie siedzieliśmy w jakiejś pobliskiej restauracji, zajadając znalezione w kuchni produkty. Ja zdecydowałem się również na zwykłą wodę mineralną. Jednak Thomas, kiedy tylko w sklepie naprzeciwko znalazł butelkę piwa, nie pogardził nią. Bez słowa wziął się za jej konsumpcję, lecz nie poprzestał na jednej. Po trzech półlitrówkach był kompletnie pijany i ledwo się poruszał.
    - I po co, debilu, tyle piłeś? – jęknąłem, prowadząc chłopaka pod ramię przez miasto. Powoli zaczynało się ściemniać, więc zaprowadziłem nas do pierwszego budynku, jaki tylko się napatoczył. Musiałem jeszcze znaleźć Buru, który gdzieś się napatoczył, a na pomoc od ciemnowłosego nie miałem co liczyć. Do trzeźwości było mu zdecydowanie za daleko.
    - Każdy zasługuje na odrobinę szczęścia, bracie – wybełkotał, gdy wchodziliśmy po schodach domu, abym mógł znaleźć jakiś pokój, gdzie będę mógł zostawić chłopaka. W pewnej chwili potknął się o jeden schodek i z impetem uderzył torsem o barierkę. Zaczął mruczeć pod nosem jakieś przekleństwa, więc pomogłem mu wstać i zaprowadziłem do pierwszej lepszej sypialni i walnąłem na łóżko.
          Odetchnąłem sobie chwilę, bo przez dobre sto metrów prawie go niosłem. Już zbierałem się do wyjścia, ale Thom zatrzymał mnie.
    - Ej, a ty gdzie się wybierasz? – zapytał i podniósł się do pozycji siedzącej. Westchnąłem zdenerwowany.
    - Muszę znaleźć Buru, ale skoro ty jesteś nawalony, to ja muszę wszystko za ciebie robić. Rozumiem, że przez dziesięć lat byłeś pozbawiony takich luksusów jak piwo, ale bez przesady. Jeśli myślisz, że następnym razem też ci pomogę, to się grubo mylisz – warknął, po czym odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i wyszedłem z pokoju. Ciemnowłosy bełkotał coś jeszcze gdy wychodziłem, ale nie zwracałem na niego uwagi. Wolałem aby wiedział, że dam sobie radę bez niego i nie ma prawa mnie zatrzymywać.
          Idąc ciemną ulicą i oświetlając ją małą siedemdziesięciopięciowatową latareczką miałem czas na rozmyślenia.
          Cały ten czas zastanawiało mnie zachowanie Thomasa, kiedy znaleźliśmy się w moim domu. Przyglądał się temu zdjęciu jak zaczarowany, jakby naprawdę znał moją matkę i nie była zwykła koleżanką jego matki, jak to tłumaczył. Później, po całym tym wydarzeniu, zauważyłem jak dziwnie mi się przyglądał. Próbowałem go jeszcze podpytać o tę sytuację, ale nie odpowiadał. Zazwyczaj po prostu udawał, że dla niego nie istnieję, a wtedy rozglądał się dokładnie po gruzowiskach domów i ciałach, które nadal leżały na ulicy. Od tamtej sytuacji w salonie nie było godziny, w której nie myślałbym o dziwnym zachowaniu chłopaka. Próbowałem sobie przypomnieć, czy mogę go znać, ale kiedy on zaginął miałem zaledwie osiem lat. Musiałbym zapytać mamy czy go zna, ale nie mogłem, przecież nie żyła.
           Nie żyła jak tysiące innych ludzi. Jeszcze kilka godzin wcześniej zwracałem kolację zjedzoną przed apokalipsą na widok tych wszystkich ciał. A teraz? Teraz były mi obojętne. Zdążyłem się do nich przyzwyczaić na tyle, że czułem, jakby były czymś normalnym. Nawet się z tego cieszyłem, bo dzięki temu nie czułem już tego strachu na każdym kroku i bólu, jaki sprawiał mi ten widok.
           Nagle usłyszałem przed sobą stukot końskich kopyt. Zdezorientowany zgasiłem latarkę i schowałem się za białą furgonetką stojącą na środku ulicy. Zaraz zza zakrętu wyskoczyło, jak Filip w konopi, stado czarnych koni. Ich jeźdźcy wyglądali identycznie co ten, którego zabiłem tego samego dnia. Jedynie na ich czele jechała jakaś kobieta. Płeć poznałem dzięki granatowej sukni z dużym dekoltem i długim ciemnym włosom, które zostały splecione w luźny warkocz. Wydawała się być naprawdę piękna, lecz dopiero gdy podjechała bliżej, zauważyłem jak naprawdę wygląda. Zamiast paznokci miała ciemnoszare szpony, a jej pełne usta były koloru krwi. Jednak najstraszniej wyglądały blizny, które miała na całej twarzy. Zupełnie takie, jak po poparzeniach. Do tego te oczy, pełne zła i nienawiści do ludzi.
          Wtem kostur, który trzymała w dłoni zaczął lekko drgać. Kobieta zatrzymała się, a zaraz i cała reszta jej bandy. Przestraszyłem się bo myślałem, że mnie zauważyli, ale nawet nie patrzyli w moją stronę, tylko na tą pannę, która cały czas wpatrywała się w ciemność panującą wokół.
    - Pani, co się stało? – zapytał w końcu jeden z mężczyzn, który zrównał się z ciemnowłosą.
    - Czuję go, on tu jest – powiedziała niskim głosem, który sprawiał, że po ciele przechodziły mi ciarki, a serce przyspieszyło ze strachu. – Jest tu syn Adama, jakim cudem zdołał przetrwać? Znaleźć go natychmiast! – krzyknęła, a jej strażnicy skinęli tylko głowami i rozdzielili się w różne strony. Jedynie kobieta zsiadła z konia i zaczęła nieświadoma zbliżać się w moją stronę. Wstrzymałem oddech i powoli wczołgałem się pod samochód, po czym skuliłem się jak najbardziej tylko mogłem. Widziałem jej bose stopy, które przeszły tuż obok furgonetki. Kiedy zatrzymała się zaraz przed moją twarzą i zaczęła kucać, aby zaglądnąć pod auto, przełknąłem cicho ślinę.
    - Pani, złapaliśmy feniksa! – krzyknął jeden z mężczyzn. Kobieta od razu wstała i wsiadła na konia, po czym odjechała w stronę, z której dobiegał krzyk.
          Kiedy zostałem sam, mogłem spokojnie wyjść na ulicę. Z ulgą wypuściłem powietrze, w końcu prawie mnie zauważyła. Przebiegłem cicho kilkadziesiąt metrów, aż do zakrętu, za którym jeszcze minutę temu zniknęła ciemnowłosa. Przylgnąłem do ściany i ostrożnie wychyliłem się zza niej. Wtedy zobaczyłem, jak grupa tych ludzi w zbrojach trzyma sznury, które były obwiązane wokół Buru. Ptak próbował się wyrywać i przegryźć węzły, jednak lina zaciskająca jego pysk nie pozwalała mu na to. Chciałem mu pomóc, jednak nie wiedziałem jak.
          Wtedy wpadłem na pewien pomysł. Od piętnastego roku życia aż do teraz chodziłem na łuk, więc umiałem dość celnie strzelać. Zdjąłem przewieszony przez ramię łuk, a z kołczanu wyjąłem strzałę i ostrożnie, lecz mocno, napiąłem łuk. Wycelowałem w stronę feniksa i wystrzeliłem. Ostrze przeleciało kilkadziesiąt metrów i przecięło szczur na pysku zwierzęcia. Grupa osobników w czerni odwróciła się w moją stronę i zaczęła mnie gonić z bojowymi okrzykami. Wiedziałem, że to mój koniec. Po ja się w ogóle wychylałem….



          Jęknął cicho z bólu i złapałem się za głowę. Gdy otwarłem oczy, napotkałem jedynie ciemność, które została lekko oświetlona przez księżyc za oknem. Niestety nawet on nie dawał dużo światła, gdyż odkąd nastąpiła cała ta apokalipsa ani razu nie widziałem słońca w dzień, ani gwiazd w nocy. Nawet księżyc nie chciał patrzeć na zniszczoną ziemię i chował się za chmurami. Już nic nie było jak dawniej, tak naprawdę wszystko było inaczej.
          Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi i do pokoju w którym byłem, wszedł jakiś mężczyzna. Wyglądał nieco inaczej niż tamci. Ubrany był w jakieś szmaciane spodnie i podartą koszulę, a twarz miał zasłoniętą jakąś maską. Dopiero kiedy promienie światła wpadły do pomieszczenia, zauważyłam, ze leżę bez koszuli na podłodze ubrudzonej krwią, a z policzka sączy mi się strumyk czerwonej mazi. Facet podszedł do mnie z batem w ręce i wymierzył mi cios prosto w plecy. Krzyknąłem z bólu, a po policzku spłynęła mi łza.
    - Gdzie jest spowiednik?! – krzyknął i uderzył mnie po raz drugi. Tym razem stłumiłem wrzask, a wydobył się ze mnie jedynie cichy jęk. – Ponawiam pytanie: Gdzie spowiednik!
    - Nie wiem, nie mam pojęcia! Błagam, zostaw mnie – mruknąłem cicho. Cierpienie, jakie sprawiał mi ten człowiek było nie do opisania. Przez niego ledwo dawałem radę powiedzieć choć słowo i z trudem utrzymywałem przytomność. W tamtej chwili miałem ochotę umrzeć lub przynajmniej zemdleć, aby nie czuć cierpienia, które rozsadzało mnie od zewnątrz.
          Moje męczarnie skończyły się dopiero po kilku minutach, może nawet godzinach. Nie wiedziałem kiedy, straciłem rachubę czasu i marzyłem tylko o tym, aby to wszystko się w końcu skończyło. Leżałem półprzytomny na zimnej posadzce i próbowałem powstrzymywać łzy, które coraz gęściej napływały mi do oczu. Nigdy nie czułem czegoś tak potwornego, takiego bólu. Kiedy przejechałem dłonią po plecach poczułem kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt, szram z których ciekła ciemnoczerwona ciecz. Westchnąłem z bezsilności i ociężale podniosłem się z ziemi.
            Ręką dotknąłem medalionu na piersi. To było naprawdę dziwne, ale czując, że mam go przy sobie ogarniała mnie niesamowita siła niepozwalająca się poddać. Wydawało mi się, że to mama stoi przy mnie i czuwa, abym walczył o siebie i swoje życie. Abym pokonał demony i mógł żyć jak dawniej.  Tyle, że bez najbliższych mi osób nie mogłem żyć normalnie.
            Tak naprawdę miałem tylko ją. Ojciec zginął w Iraku jeszcze pół roku temu, jednak pozbierałem się po tym dość szybko. Prawie go nie znałem, dziesięć miesięcy w roku spędzał na misjach w Iraku i Afganistanie, a resztę na poligonie. Nie miałem do niego o to żalu, rozumiałem, że robił to dla nas, aby niczego nam nie brakowało. Choć mi czegoś brakowało, a raczej kogoś - ojca. Rodzeństwa praktycznie nie posiadałem. Teoretycznie miałem brata, jednak uciekł z domu nie zostawiając żadnych wyjaśnień czy nawet pożegnania. Po prostu zniknął i więcej go nie widziałem. Nawet nie wiedziałem czy jeszcze żyje, a jeśli tak to gdzie. Po pewnym czasie całkowicie o nim zapomniałem, lecz wiedziałem, ze rodzice nie. Wynajmowali detektywów, jednak oni po jakimś czasie rezygnowali z powodu braku jakichkolwiek śladów. Policja po jakimś czasie umorzyła sprawę i do tej pory nie wiadomo gdzie się podziewa.
          Przez to jak się zachowuje, jak wiele znaczy dla mnie zwykły naszyjnik można wywnioskować, że jestem po prostu maminsynkiem, ale zanim wyciągnie się takie wnioski, trzeba zadać sobie pytanie: Jak ja bym zareagował, widząc ciało mojej matki leżące na schodach.
          Zorientowałem się, że do paska nadal mam przypiętą saszetkę. Szybko rozsunąłem ją i jaką poczułem ulgę, kiedy wyczułem w niej podręczną broń. Przynajmniej jej mi nie zabrali, pewnie nie pomyśleli, że mogę mieć jakikolwiek pistolet, wystarczył mi łuk i miecz. Założyłem koszulę, która leżała w kącie pokoju i podszedłem do drzwi. Próbowałem je otworzyć, jednak zamek w drzwiach nie pozwalał mi na to. Lecz ja nie poddałem się tak łatwo. Odsunąłem się i rozwaliłem zamek mocnym kopnięciem. Demon stojący przy drzwiach próbował powstrzymać mnie przed ucieczką, ale byłem tak nabuzowany, że wyciągnąłem broń i po prostu strzeliłem. Z miejsca w jego ciele, w którym znalazł się nabój, trysnęła czarna maź, po czym istota upadła martwa na ziemię. Pobiegłem korytarzem wprost do windy. Miałem nadzieję, że działa i nie zawiodłem się. Wskoczyłem do niej czym prędzej i nacisnąłem na guzik, który miał zawieść mnie na parter. Drzwi zamknęły się cicho i ze skrzypnięciem dźwig zaczął opuszczać mnie na dół. Nie zajęło to nawet pół minuty, a już byłem na samym dole. Kiedy wrota otworzyły się, znalazłem się tuż naprzeciwko drzwi, musiałem tylko wyminąć strażników stojących przy wejściu i byłem wolny.
          Wychodząc z widny, zauważyłem mój łuk i kołczan ze strzałami leżące przy jednym z biurem. Miecz zostawiłem na łóżku obok Thomasa, więc musiałem sobie radzić mając z zanadrzu jedynie strzały, a szkoda. Miecz byłby o wiele bardziej przydatny, ale musiałem sobie jakoś radzić. Przewiesiłem wszystko przez ramię, zostawiając sobie tylko jedną strzałę.
          Zaszedłem dwóch karków od tyłu i wbiłem ostrze jednemu z nich w plecy. Ten jęknął cicho i upadł na ziemię. Kiedy drugi zobaczył co się dzieje próbował mnie zabić, ale ja byłem szybszy. Zabrałem martwemu miecz i nadziałem na niego tego, który właśnie na mnie szarżował. Zabrałem mu oba miecze i zacząłem biec wzdłuż ulicy. Zatrzymałem się dopiero za zakrętem, aby trochę odsapnąć.
          Zauważyłem otwarte drzwi jednego z domów. Postanowiłem schronić się w środku, na ulicy demony mogły mnie łatwo znaleźć i złapać. Najpierw upewniłem się, że nie ma tam żadnych niepożądanych gości, a następnie wszedłem do jednego z pokoi, prawdopodobnie należącego do jakiegoś nastolatka sądząc po wystroju. Zaglądnąłem do szafy w ubraniami i wygrzebałem z niej jakąś luźną koszulkę i dżinsowe rurki. Były mniej więcej mojego rozmiaru, więc miałem nadzieję, że bez problemu się w nie wcisnę. Znalazłem też pod biurkiem jakieś trampki, a ponieważ zorientowałem się, że jestem bosy, to nie mogłem wybrzydzać. Byłem również strasznie głodny, więc w kuchni jeszcze zrobiłem sobie kilka kanapek, które szybko zjadłem.
          Po wszystkim ruszyłem do łazienki i upewniłem się, że jest w niej dostęp do bieżącej wody. Kiedy miałem już pewność, ściągnąłem z siebie brudne ubrania i wziąłem lodowaty prysznic, aby zmyć z siebie zaschniętą krew i ulżyć ranom na plecach. Zimna woda działała kojąco na moje ciało i zmęczoną psychikę. Wreszcie miałem chwilę dla siebie i mogłem trochę pomyśleć i zastanowić się nad sprawami, które wypełniały mi całą głowę i nie dawały spokoju.
          Przede wszystkim próbowałem  zorientować się, gdzie dokładnie się znajdowałem. Było bardzo dużo podobnych biurowców do tego, w którym mnie przetrzymywali i znęcali się nade mną. Gdyby tylko reszta budynków nie była tak zrujnowana, może lepiej orientowałbym się w okolicy, ale przez te tony gruzu i ciał, wszystkie miejsca wyglądały podobnie. Nawet nie wiedziałem czy za chwilę nie wpadnie tu grupa demonów i w powrotem nie zaciągnie mnie do tego pokoju.
          Wytarłem się dokładnie suchym ręcznikiem i ubrałem wcześniej przygotowane ciuchy. Zmęczony ruszyłem do jednej z sypialni i położyłem się w celu odpoczynku i zaznania snu. Dokładnie opatuliłem się kocem i mruknąłem niezrozumiale jakieś słowa, skierowane do Thomasa, którego nawet tu nie było. Gdy już prawie znajdowałem się w objęciach Morfeusza, usłyszałem cichy szept.
    - Nathan? – zapytał cieniutki głosik za moimi plecami. Zdezorientowany odwróciłem się i zobaczyłem Kelly. Przyglądała mi się swoimi czarnymi smutnymi oczami, lecz kiedy dostrzegła, że to naprawdę ja, uśmiechnęła się szeroko.
    - Co ty tu robisz? – zdziwiłem się. – Dlaczego tak długo się nie pojawiałaś?
    - Nie mogłam przyjść, próbowałam znaleźć mamę, ale jej nigdzie nie ma. Umarła – jęknęła, a mała czerwona łza spłynęła po jej bladym policzku. Zrobiło mi się jej niezmiernie żal. – Skoro ona już nie żyje, to muszę się postarać, żebyś ty przeżył. Jednak sam sobie nie poradzisz, musisz znaleźć Thomasa.
    - Tego ćwoka? – warknąłem zirytowany, podnosząc się z łóżka. – Spił się i przez niego musiałem sam szukać Buru, bo bałem się, że mogło mu się coś stać i tak naprawdę nie myliłem się. Przez tego cholernego gnoja mam teraz kilkanaście szram na plecach. To wszystko jego wina! – krzyknąłem i walnąłem pięścią w ścianę. Wziąłem głęboki wdech i oparłem czoło o ścianę. – Nie potrzebuję go, doskonale sam sobie poradzę.

    - Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest on dla ciebie niezbędny.

------------------------------------------------------------
A więc zacznijmy do tego, że ten rozdział nie bardzo przypadł mi do gustu, zbyt denny -,-
Druga sprawa jest taka, że zastanawiam się nad zawieszeniem bloga. Wiem, to dopiero początek, ale nie mam pomysłu -,- Niby mam ogólny zarys fabuły, ale nic szczegółowego. Postaram się dodać ten 5 rozdział, a później - zobaczymy. Mam nadzieję, że nie będziecie mi miały tego za złe, o ile ktoś jeszcze czyta ten blog....

6 komentarzy:

  1. Jana czytam na telefonie więc spoczko. Ach rączka bez gipsu.... Biste uczucie. Rozdział fauny. I za cholerę nie zawieszaj.


    Adam. To imię jest mi bardzooo dobrze znane XD.

    A Thomas i Natan to nie bracia? Bo jakoś tak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tyle - wszystko wyjaśni się za kilka rozdziałów, musicie cierpliwie czekać xddd A co do zawieszenia to się zobaczy, może jak zepnę pośladki to mi się uda xdd
      Ale też chodzi o to, że mam konkurs z angielskiego 6 marca i muszę kuć ;) Może później będę miała więcej czasu xddd

      Usuń
  2. Sorry, że pod poprzednim rozdziałem nie pojawił się mój komentarz, ale nie miałam wen na komentarze, teraz zresztą też nie mam ale pisze, bo chce cie prosić żebyś bloga nie zawieszała, a historia jest super.
    Mam nadzieję, że jednak Naomi żyje jakoś mi tak szkoda się zrobiło.
    Aa i właśnie Natan i Thomas to nie bracia bo mi coś tak pasują i ta matka, dlaczego on tak na nią patrzył.
    Dobra to wenki, pomysłów, chęci i czasu do pisania, no i oczywiście pozdrówka ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko rozumiem xddd
      Wielkie dzięki, ale musicie też zrozumieć mnie. W odpowiedzi do komentarza wyżej pisałam, że mam konkurs więc jak na razie muszę spinać pośladki xddd
      Jeszcze raz bardzo dziękuję ;**

      Usuń
  3. Ani mi się wasz zawieszać bloga xd Źle skończysz ;p A piszesz świetnie. A o pomysły się nie mart zaraz podeślę paczuszkę z pomysłami ^.^ Wprawdzie pudełko z pomysłami na fantazy jest prawie pusty to i tak coś ciekawego znajdziesz ;) Man nadzieje xd
    Komentarz trochę krótki bo zalegam u mnie z rozdziałem więc muszę spinać pośladki xd No weny kochana i by te pomysły przyleciały do Ciebie całe ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze zobaczę co zrobię, może wena wróci? xdd Na razie to tylko zwykłe spekulacje xddd
      Oki, jak coś to pukaj w okno od południa xd I nie zdziw się jak będzie na parapecie na dworze siedzieć rudy kot XDDDD
      Bardzo dziękuję <3 Jasne, spinaj dupcie i pisz, pisz, pisz!!! xD

      Usuń