Właśnie siedzieliśmy w jakiejś
pobliskiej restauracji, zajadając znalezione w kuchni produkty. Ja zdecydowałem
się również na zwykłą wodę mineralną. Jednak Thomas, kiedy tylko w sklepie
naprzeciwko znalazł butelkę piwa, nie pogardził nią. Bez słowa wziął się za jej
konsumpcję, lecz nie poprzestał na jednej. Po trzech półlitrówkach był
kompletnie pijany i ledwo się poruszał.
- I
po co, debilu, tyle piłeś? – jęknąłem, prowadząc chłopaka pod ramię przez
miasto. Powoli zaczynało się ściemniać, więc zaprowadziłem nas do pierwszego
budynku, jaki tylko się napatoczył. Musiałem jeszcze znaleźć Buru, który gdzieś
się napatoczył, a na pomoc od ciemnowłosego nie miałem co liczyć. Do trzeźwości
było mu zdecydowanie za daleko.
- Każdy zasługuje na odrobinę szczęścia,
bracie – wybełkotał, gdy wchodziliśmy po schodach domu, abym mógł znaleźć jakiś
pokój, gdzie będę mógł zostawić chłopaka. W pewnej chwili potknął się o jeden
schodek i z impetem uderzył torsem o barierkę. Zaczął mruczeć pod nosem jakieś
przekleństwa, więc pomogłem mu wstać i zaprowadziłem do pierwszej lepszej
sypialni i walnąłem na łóżko.
Odetchnąłem sobie chwilę, bo przez
dobre sto metrów prawie go niosłem. Już zbierałem się do wyjścia, ale Thom
zatrzymał mnie.
- Ej, a ty gdzie się wybierasz? – zapytał i
podniósł się do pozycji siedzącej. Westchnąłem zdenerwowany.
- Muszę znaleźć Buru, ale skoro ty jesteś
nawalony, to ja muszę wszystko za ciebie robić. Rozumiem, że przez dziesięć lat
byłeś pozbawiony takich luksusów jak piwo, ale bez przesady. Jeśli myślisz, że
następnym razem też ci pomogę, to się grubo mylisz – warknął, po czym
odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i wyszedłem z pokoju. Ciemnowłosy
bełkotał coś jeszcze gdy wychodziłem, ale nie zwracałem na niego uwagi. Wolałem
aby wiedział, że dam sobie radę bez niego i nie ma prawa mnie zatrzymywać.
Idąc ciemną ulicą i oświetlając ją
małą siedemdziesięciopięciowatową latareczką miałem czas na rozmyślenia.
Cały ten czas zastanawiało mnie
zachowanie Thomasa, kiedy znaleźliśmy się w moim domu. Przyglądał się temu
zdjęciu jak zaczarowany, jakby naprawdę znał moją matkę i nie była zwykła koleżanką
jego matki, jak to tłumaczył. Później, po całym tym wydarzeniu, zauważyłem jak
dziwnie mi się przyglądał. Próbowałem go jeszcze podpytać o tę sytuację, ale
nie odpowiadał. Zazwyczaj po prostu udawał, że dla niego nie istnieję, a wtedy
rozglądał się dokładnie po gruzowiskach domów i ciałach, które nadal leżały na
ulicy. Od tamtej sytuacji w salonie nie było godziny, w której nie myślałbym o
dziwnym zachowaniu chłopaka. Próbowałem sobie przypomnieć, czy mogę go znać,
ale kiedy on zaginął miałem zaledwie osiem lat. Musiałbym zapytać mamy czy go
zna, ale nie mogłem, przecież nie żyła.
Nie żyła jak tysiące innych ludzi.
Jeszcze kilka godzin wcześniej zwracałem kolację zjedzoną przed apokalipsą na
widok tych wszystkich ciał. A teraz? Teraz były mi obojętne. Zdążyłem się do
nich przyzwyczaić na tyle, że czułem, jakby były czymś normalnym. Nawet się z
tego cieszyłem, bo dzięki temu nie czułem już tego strachu na każdym kroku i
bólu, jaki sprawiał mi ten widok.
Nagle usłyszałem przed sobą stukot
końskich kopyt. Zdezorientowany zgasiłem latarkę i schowałem się za białą
furgonetką stojącą na środku ulicy. Zaraz zza zakrętu wyskoczyło, jak Filip w
konopi, stado czarnych koni. Ich jeźdźcy wyglądali identycznie co ten, którego
zabiłem tego samego dnia. Jedynie na ich czele jechała jakaś kobieta. Płeć
poznałem dzięki granatowej sukni z dużym dekoltem i długim ciemnym włosom,
które zostały splecione w luźny warkocz. Wydawała się być naprawdę piękna, lecz
dopiero gdy podjechała bliżej, zauważyłem jak naprawdę wygląda. Zamiast
paznokci miała ciemnoszare szpony, a jej pełne usta były koloru krwi. Jednak
najstraszniej wyglądały blizny, które miała na całej twarzy. Zupełnie takie,
jak po poparzeniach. Do tego te oczy, pełne zła i nienawiści do ludzi.
Wtem kostur, który trzymała w dłoni
zaczął lekko drgać. Kobieta zatrzymała się, a zaraz i cała reszta jej bandy.
Przestraszyłem się bo myślałem, że mnie zauważyli, ale nawet nie patrzyli w
moją stronę, tylko na tą pannę, która cały czas wpatrywała się w ciemność
panującą wokół.
- Pani, co się stało? – zapytał w końcu
jeden z mężczyzn, który zrównał się z ciemnowłosą.
- Czuję go, on tu jest – powiedziała niskim
głosem, który sprawiał, że po ciele przechodziły mi ciarki, a serce przyspieszyło
ze strachu. – Jest tu syn Adama, jakim cudem zdołał przetrwać? Znaleźć go
natychmiast! – krzyknęła, a jej strażnicy skinęli tylko głowami i rozdzielili
się w różne strony. Jedynie kobieta zsiadła z konia i zaczęła nieświadoma
zbliżać się w moją stronę. Wstrzymałem oddech i powoli wczołgałem się pod
samochód, po czym skuliłem się jak najbardziej tylko mogłem. Widziałem jej bose
stopy, które przeszły tuż obok furgonetki. Kiedy zatrzymała się zaraz przed
moją twarzą i zaczęła kucać, aby zaglądnąć pod auto, przełknąłem cicho ślinę.
- Pani, złapaliśmy feniksa! – krzyknął
jeden z mężczyzn. Kobieta od razu wstała i wsiadła na konia, po czym odjechała
w stronę, z której dobiegał krzyk.
Kiedy zostałem sam, mogłem spokojnie
wyjść na ulicę. Z ulgą wypuściłem powietrze, w końcu prawie mnie zauważyła. Przebiegłem
cicho kilkadziesiąt metrów, aż do zakrętu, za którym jeszcze minutę temu
zniknęła ciemnowłosa. Przylgnąłem do ściany i ostrożnie wychyliłem się zza
niej. Wtedy zobaczyłem, jak grupa tych ludzi w zbrojach trzyma sznury, które
były obwiązane wokół Buru. Ptak próbował się wyrywać i przegryźć węzły, jednak
lina zaciskająca jego pysk nie pozwalała mu na to. Chciałem mu pomóc, jednak
nie wiedziałem jak.
Wtedy wpadłem na pewien pomysł. Od
piętnastego roku życia aż do teraz chodziłem na łuk, więc umiałem dość celnie
strzelać. Zdjąłem przewieszony przez ramię łuk, a z kołczanu wyjąłem strzałę i
ostrożnie, lecz mocno, napiąłem łuk. Wycelowałem w stronę feniksa i
wystrzeliłem. Ostrze przeleciało kilkadziesiąt metrów i przecięło szczur na
pysku zwierzęcia. Grupa osobników w czerni odwróciła się w moją stronę i
zaczęła mnie gonić z bojowymi okrzykami. Wiedziałem, że to mój koniec. Po ja
się w ogóle wychylałem….
Jęknął cicho z bólu i złapałem się za
głowę. Gdy otwarłem oczy, napotkałem jedynie ciemność, które została lekko
oświetlona przez księżyc za oknem. Niestety nawet on nie dawał dużo światła,
gdyż odkąd nastąpiła cała ta apokalipsa ani razu nie widziałem słońca w dzień,
ani gwiazd w nocy. Nawet księżyc nie chciał patrzeć na zniszczoną ziemię i
chował się za chmurami. Już nic nie było jak dawniej, tak naprawdę wszystko
było inaczej.
Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi i
do pokoju w którym byłem, wszedł jakiś mężczyzna. Wyglądał nieco inaczej niż
tamci. Ubrany był w jakieś szmaciane spodnie i podartą koszulę, a twarz miał
zasłoniętą jakąś maską. Dopiero kiedy promienie światła wpadły do pomieszczenia,
zauważyłam, ze leżę bez koszuli na podłodze ubrudzonej krwią, a z policzka
sączy mi się strumyk czerwonej mazi. Facet podszedł do mnie z batem w ręce i
wymierzył mi cios prosto w plecy. Krzyknąłem z bólu, a po policzku spłynęła mi
łza.
- Gdzie jest spowiednik?! – krzyknął i
uderzył mnie po raz drugi. Tym razem stłumiłem wrzask, a wydobył się ze mnie
jedynie cichy jęk. – Ponawiam pytanie: Gdzie spowiednik!
- Nie wiem, nie mam pojęcia! Błagam, zostaw
mnie – mruknąłem cicho. Cierpienie, jakie sprawiał mi ten człowiek było nie do
opisania. Przez niego ledwo dawałem radę powiedzieć choć słowo i z trudem
utrzymywałem przytomność. W tamtej chwili miałem ochotę umrzeć lub przynajmniej
zemdleć, aby nie czuć cierpienia, które rozsadzało mnie od zewnątrz.
Moje męczarnie skończyły się dopiero
po kilku minutach, może nawet godzinach. Nie wiedziałem kiedy, straciłem
rachubę czasu i marzyłem tylko o tym, aby to wszystko się w końcu skończyło.
Leżałem półprzytomny na zimnej posadzce i próbowałem powstrzymywać łzy, które
coraz gęściej napływały mi do oczu. Nigdy nie czułem czegoś tak potwornego,
takiego bólu. Kiedy przejechałem dłonią po plecach poczułem kilkanaście, o ile
nie kilkadziesiąt, szram z których ciekła ciemnoczerwona ciecz. Westchnąłem z
bezsilności i ociężale podniosłem się z ziemi.
Ręką dotknąłem medalionu na piersi.
To było naprawdę dziwne, ale czując, że mam go przy sobie ogarniała mnie
niesamowita siła niepozwalająca się poddać. Wydawało mi się, że to mama stoi przy
mnie i czuwa, abym walczył o siebie i swoje życie. Abym pokonał demony i mógł
żyć jak dawniej. Tyle, że bez
najbliższych mi osób nie mogłem żyć normalnie.
Tak naprawdę miałem tylko ją. Ojciec
zginął w Iraku jeszcze pół roku temu, jednak pozbierałem się po tym dość
szybko. Prawie go nie znałem, dziesięć miesięcy w roku spędzał na misjach w
Iraku i Afganistanie, a resztę na poligonie. Nie miałem do niego o to żalu,
rozumiałem, że robił to dla nas, aby niczego nam nie brakowało. Choć mi czegoś
brakowało, a raczej kogoś - ojca. Rodzeństwa praktycznie nie posiadałem.
Teoretycznie miałem brata, jednak uciekł z domu nie zostawiając żadnych
wyjaśnień czy nawet pożegnania. Po prostu zniknął i więcej go nie widziałem.
Nawet nie wiedziałem czy jeszcze żyje, a jeśli tak to gdzie. Po pewnym czasie
całkowicie o nim zapomniałem, lecz wiedziałem, ze rodzice nie. Wynajmowali
detektywów, jednak oni po jakimś czasie rezygnowali z powodu braku
jakichkolwiek śladów. Policja po jakimś czasie umorzyła sprawę i do tej pory
nie wiadomo gdzie się podziewa.
Przez to jak się zachowuje, jak wiele
znaczy dla mnie zwykły naszyjnik można wywnioskować, że jestem po prostu
maminsynkiem, ale zanim wyciągnie się takie wnioski, trzeba zadać sobie
pytanie: Jak ja bym zareagował, widząc ciało mojej matki leżące na schodach.
Zorientowałem się, że do paska nadal
mam przypiętą saszetkę. Szybko rozsunąłem ją i jaką poczułem ulgę, kiedy
wyczułem w niej podręczną broń. Przynajmniej jej mi nie zabrali, pewnie nie
pomyśleli, że mogę mieć jakikolwiek pistolet, wystarczył mi łuk i miecz. Założyłem
koszulę, która leżała w kącie pokoju i podszedłem do drzwi. Próbowałem je
otworzyć, jednak zamek w drzwiach nie pozwalał mi na to. Lecz ja nie poddałem
się tak łatwo. Odsunąłem się i rozwaliłem zamek mocnym kopnięciem. Demon
stojący przy drzwiach próbował powstrzymać mnie przed ucieczką, ale byłem tak
nabuzowany, że wyciągnąłem broń i po prostu strzeliłem. Z miejsca w jego ciele,
w którym znalazł się nabój, trysnęła czarna maź, po czym istota upadła martwa
na ziemię. Pobiegłem korytarzem wprost do windy. Miałem nadzieję, że działa i
nie zawiodłem się. Wskoczyłem do niej czym prędzej i nacisnąłem na guzik, który
miał zawieść mnie na parter. Drzwi zamknęły się cicho i ze skrzypnięciem dźwig
zaczął opuszczać mnie na dół. Nie zajęło to nawet pół minuty, a już byłem na
samym dole. Kiedy wrota otworzyły się, znalazłem się tuż naprzeciwko drzwi,
musiałem tylko wyminąć strażników stojących przy wejściu i byłem wolny.
Wychodząc z widny, zauważyłem mój łuk
i kołczan ze strzałami leżące przy jednym z biurem. Miecz zostawiłem na łóżku
obok Thomasa, więc musiałem sobie radzić mając z zanadrzu jedynie strzały, a
szkoda. Miecz byłby o wiele bardziej przydatny, ale musiałem sobie jakoś
radzić. Przewiesiłem wszystko przez ramię, zostawiając sobie tylko jedną
strzałę.
Zaszedłem dwóch karków od tyłu i
wbiłem ostrze jednemu z nich w plecy. Ten jęknął cicho i upadł na ziemię. Kiedy
drugi zobaczył co się dzieje próbował mnie zabić, ale ja byłem szybszy.
Zabrałem martwemu miecz i nadziałem na niego tego, który właśnie na mnie szarżował.
Zabrałem mu oba miecze i zacząłem biec wzdłuż ulicy. Zatrzymałem się dopiero za
zakrętem, aby trochę odsapnąć.
Zauważyłem otwarte drzwi jednego z
domów. Postanowiłem schronić się w środku, na ulicy demony mogły mnie łatwo
znaleźć i złapać. Najpierw upewniłem się, że nie ma tam żadnych niepożądanych
gości, a następnie wszedłem do jednego z pokoi, prawdopodobnie należącego do
jakiegoś nastolatka sądząc po wystroju. Zaglądnąłem do szafy w ubraniami i
wygrzebałem z niej jakąś luźną koszulkę i dżinsowe rurki. Były mniej więcej
mojego rozmiaru, więc miałem nadzieję, że bez problemu się w nie wcisnę.
Znalazłem też pod biurkiem jakieś trampki, a ponieważ zorientowałem się, że
jestem bosy, to nie mogłem wybrzydzać. Byłem również strasznie głodny, więc w kuchni
jeszcze zrobiłem sobie kilka kanapek, które szybko zjadłem.
Po wszystkim ruszyłem do łazienki i
upewniłem się, że jest w niej dostęp do bieżącej wody. Kiedy miałem już
pewność, ściągnąłem z siebie brudne ubrania i wziąłem lodowaty prysznic, aby
zmyć z siebie zaschniętą krew i ulżyć ranom na plecach. Zimna woda działała
kojąco na moje ciało i zmęczoną psychikę. Wreszcie miałem chwilę dla siebie i
mogłem trochę pomyśleć i zastanowić się nad sprawami, które wypełniały mi całą
głowę i nie dawały spokoju.
Przede wszystkim próbowałem zorientować się, gdzie dokładnie się
znajdowałem. Było bardzo dużo podobnych biurowców do tego, w którym mnie
przetrzymywali i znęcali się nade mną. Gdyby tylko reszta budynków nie była tak
zrujnowana, może lepiej orientowałbym się w okolicy, ale przez te tony gruzu i
ciał, wszystkie miejsca wyglądały podobnie. Nawet nie wiedziałem czy za chwilę
nie wpadnie tu grupa demonów i w powrotem nie zaciągnie mnie do tego pokoju.
Wytarłem się dokładnie suchym
ręcznikiem i ubrałem wcześniej przygotowane ciuchy. Zmęczony ruszyłem do jednej
z sypialni i położyłem się w celu odpoczynku i zaznania snu. Dokładnie
opatuliłem się kocem i mruknąłem niezrozumiale jakieś słowa, skierowane do
Thomasa, którego nawet tu nie było. Gdy już prawie znajdowałem się w objęciach
Morfeusza, usłyszałem cichy szept.
- Nathan? – zapytał cieniutki głosik za
moimi plecami. Zdezorientowany odwróciłem się i zobaczyłem Kelly. Przyglądała
mi się swoimi czarnymi smutnymi oczami, lecz kiedy dostrzegła, że to naprawdę
ja, uśmiechnęła się szeroko.
- Co ty tu robisz? – zdziwiłem się. –
Dlaczego tak długo się nie pojawiałaś?
- Nie mogłam przyjść, próbowałam znaleźć
mamę, ale jej nigdzie nie ma. Umarła – jęknęła, a mała czerwona łza spłynęła po
jej bladym policzku. Zrobiło mi się jej niezmiernie żal. – Skoro ona już nie
żyje, to muszę się postarać, żebyś ty przeżył. Jednak sam sobie nie poradzisz,
musisz znaleźć Thomasa.
- Tego ćwoka? – warknąłem zirytowany,
podnosząc się z łóżka. – Spił się i przez niego musiałem sam szukać Buru, bo
bałem się, że mogło mu się coś stać i tak naprawdę nie myliłem się. Przez tego
cholernego gnoja mam teraz kilkanaście szram na plecach. To wszystko jego wina!
– krzyknąłem i walnąłem pięścią w ścianę. Wziąłem głęboki wdech i oparłem czoło
o ścianę. – Nie potrzebuję go, doskonale sam sobie poradzę.
- Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo
jest on dla ciebie niezbędny.
------------------------------------------------------------
A więc zacznijmy do tego, że ten rozdział nie bardzo przypadł mi do gustu, zbyt denny -,-
Druga sprawa jest taka, że zastanawiam się nad zawieszeniem bloga. Wiem, to dopiero początek, ale nie mam pomysłu -,- Niby mam ogólny zarys fabuły, ale nic szczegółowego. Postaram się dodać ten 5 rozdział, a później - zobaczymy. Mam nadzieję, że nie będziecie mi miały tego za złe, o ile ktoś jeszcze czyta ten blog....
Jana czytam na telefonie więc spoczko. Ach rączka bez gipsu.... Biste uczucie. Rozdział fauny. I za cholerę nie zawieszaj.
OdpowiedzUsuńAdam. To imię jest mi bardzooo dobrze znane XD.
A Thomas i Natan to nie bracia? Bo jakoś tak...
Powiem tyle - wszystko wyjaśni się za kilka rozdziałów, musicie cierpliwie czekać xddd A co do zawieszenia to się zobaczy, może jak zepnę pośladki to mi się uda xdd
UsuńAle też chodzi o to, że mam konkurs z angielskiego 6 marca i muszę kuć ;) Może później będę miała więcej czasu xddd
Sorry, że pod poprzednim rozdziałem nie pojawił się mój komentarz, ale nie miałam wen na komentarze, teraz zresztą też nie mam ale pisze, bo chce cie prosić żebyś bloga nie zawieszała, a historia jest super.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jednak Naomi żyje jakoś mi tak szkoda się zrobiło.
Aa i właśnie Natan i Thomas to nie bracia bo mi coś tak pasują i ta matka, dlaczego on tak na nią patrzył.
Dobra to wenki, pomysłów, chęci i czasu do pisania, no i oczywiście pozdrówka ;*
Spoko rozumiem xddd
UsuńWielkie dzięki, ale musicie też zrozumieć mnie. W odpowiedzi do komentarza wyżej pisałam, że mam konkurs więc jak na razie muszę spinać pośladki xddd
Jeszcze raz bardzo dziękuję ;**
Ani mi się wasz zawieszać bloga xd Źle skończysz ;p A piszesz świetnie. A o pomysły się nie mart zaraz podeślę paczuszkę z pomysłami ^.^ Wprawdzie pudełko z pomysłami na fantazy jest prawie pusty to i tak coś ciekawego znajdziesz ;) Man nadzieje xd
OdpowiedzUsuńKomentarz trochę krótki bo zalegam u mnie z rozdziałem więc muszę spinać pośladki xd No weny kochana i by te pomysły przyleciały do Ciebie całe ;)
Jeszcze zobaczę co zrobię, może wena wróci? xdd Na razie to tylko zwykłe spekulacje xddd
UsuńOki, jak coś to pukaj w okno od południa xd I nie zdziw się jak będzie na parapecie na dworze siedzieć rudy kot XDDDD
Bardzo dziękuję <3 Jasne, spinaj dupcie i pisz, pisz, pisz!!! xD